czwartek, 28 grudnia 2023

Podsumowanie filmowe 2023 r. - Czyli ulubione filmy Chrisa

 

Kadr z filmu ,,Bękart''

Czas rychłego podsumowania nadszedł kres, kto ośmielił się wnet, tego czeka lista ów, której daje wykres już. Dobra, nie będę się wygłupiał z rymowankami, ale chciałem zacząć z humorkiem, bo koniec roku to czas, który zawsze przyjmuję z ulgą. Mam więcej wolnego, mogę poświęcić się pasjom, przyjaciołom, kobiecie, własnym projektom i czego dusza zapragnie. I co najważniejsze - podsumować rok filmowy, który uznam, jak mało kiedy, że był udany! Serio - nie pamiętam, kiedy ostatnio nie narzekałem, żeby spisać litanię błędów reżyserskich, scenariuszowych, albo że panowała posucha, więc oglądałem stare produkcje, które wiecie, że oglądam, kiedy mogę. 

Natomiast, w tym roku, z racji że był udany i bardziej szczęśliwy niż 2022 r, który prywatnie był, co najwyżej średni, a teraz więcej skacze z radości niż mogłem się spodziewać - mogę poświęcić rubrykę kinu najnowszemu. To znaczy - nie umieszczam żadnych filmów poniżej 2022 r. Poważnie. Staram się skupić na nowościach - jasne, część produkcji wskoczy do polskich kin w przyszłym roku, ale że obejrzałem coś, czego nie widzieli inni przed premierą, musicie zdać sobie sprawę, że będę pisał o produkcjach, których, prawdopodobnie, nie widzieliście. 

Część obrazów będziecie kojarzyć, ponieważ pisałem recenzje, wypowiadałem się krótko gdzieś na marginesach, na profilach innych użytkowników, nieważne, nie wnikajmy w szczegóły, bo to nie ma większego znaczenia. Przychodzę tutaj, by podsumować 2023 r., który miał swoje blaski i cienie, dlatego postanowiłem podzielić listę na filmy, które uwielbiam albo rozczarowały i kij z nimi! Nie zdziwcie się, jeśli ponownie zarzucę mocnymi słowami, bo moja szczerość nie pozwoli, żebym nie wciskał boleśniejszych tekstów gdzieś między tytułami. Także zapraszam. Nie będę przedłużał. Szczęśliwego nowego roku i udanych seansów. Mam nadzieję, że również z optymistycznym werdyktem. Na razie!


12. Radical Wolfe 

Dokument doskonale interpretuje Stany Zjednoczone, gdzie musisz się wyróżniać, bo jak wiadomo, to nie Socjaldemokratyczne państwa, które uwielbiają stawiać na kolektywne przeciętniactwo. Tom Wolfe, to persona niemal legendarna, choć w Europie mniej uznana? Piszący w stylu gonzo, jak sławny Hunter Thompson po prochach, którego parodiował Johnny Depp w filmie ,,Las Vegas Parano''. Wpisujący się w modernistyczne trendy, jak pisanie z trzeciej osoby, jako naoczny świadek i zerwanie z tradycyjnym dziennikarstwem, choć, poniekąd, ów forma wydaje się, że zabiła dzisiejsze dziennikarstwo, które postawiło na sensację i doniesienia z pierwszej ręki. Natomiast Tom Wolfe jako osoba zaangażowana, a nie jak pseudo-dziennikarze szukający taniego kąska dla mało ogarniętej gawiedzi - wiedzie fabularyzowane dokumenty na kanwie wiarygodnych źródeł. 



Pamiętajmy, że w latach 60. telewizja ponoć miała wyprzeć kino (co ostatecznie się nie wydarzyło), więc literatura również szukała nowych środków wyrazu, a gonzo (jako podkręcony styl dziennikarski) wydaje się świetną ucieczką dla beatników, hipisów i amerykańskiej subkultury, która chciała wyprzeć tradycyjne małżeństwa, tradycyjne wartości, a Stany Zjednoczone były kolebką autonomicznej wolności, a nie jak obecnie - zmasowanego niewolnictwa. Opowiada o ciekawej figurze, bo pasjonującej się samochodami wyścigowymi (wraz z dużymi obrotomierzami, co mają cienki wieniec kierownicy). To czasy wspaniałej samokreacji, a nie błaznowania na Instagramie i robienia z siebie gwiazdy na Tinderze (niech spłoną dziewki razem z mediami społecznościowymi!). Żadne internetowe bzdury nie zastąpią ludzi, których owładnęła pasja - w tym przypadku, do wyścigów NASCAR, napływającej nowej fali, kontrkultury, relacji pisarskiej, do spojenia z piórem, które staje się naszym sprzymierzeńcem. Prawdziwych ludzi nie zastąpisz awatarami w internecie - nie ma takiej opcji! 


Jedno z większych mini-rozczarowań: Showing Up



Jak można pisać scenariusz o artystach, którymi nie przejmuje się widownia?, a przecież codzienność artysty jest sto razy ciekawsza niż to, co próbuje ukazać sama autorka na obrazie (wiem po sobie, bo piszę różne opowiadania, prowadzę blog i wymieniam się poglądami ze znajomymi), więc jak to możliwe, że masz fantastyczny temat i nie potrafisz z niego korzystać? Jak w ogóle można zrobić film o artyście, który jest nijaki? Proszę was, gdybym wziął kamerę do ręki i pokazał wam, co to znaczy być artystą, to niektórym otworzyłyby się oczy, jak ubogaca życie duchowe, że byłby stukrotnie bardziej imponujący, bo jestem szalonym autorem i uważam, że twórcy nie doceniają własnej siły imaginacji. Próbują, jak posłuszny piesek, wszystkim się przypodobać, zamiast być sobą i walić system, który ich wychował. Wielu artystów zapomina o jednej ważnej rzeczy - mają talent, więc niech buchają kreatywnością. A nie marnują taśmę na artystów, którzy są nijacy, wypłowiali i męczący w swojej agonii wewnętrznej. W przeciwieństwie do autorki jestem jakiś, ,,Showing Up'', to droga, jak zostać artystą bez namiętności. To bezpieczny obrazek, który w żaden sposób, dla mnie, jako autora, nie jest inspirujący, wręcz deprymujący. 


11. Bękart 

Jeden z czołowych duńskich aktorów, czyli nie kto inny, jak Mads Mikkelsen wraca do ojczystego kraju (z dala od Wall Street, Wielkiego Jabłka i lekkoduchów za biurkiem), by przedstawić się jako właściciel ziemi jako łowca ziemniaków. Nie przesłyszeliście się, to opowieść o człowieku (byłym żołnierzu Ludvigu), drobnym nuworyszu, który marzy o kawałku jałowizny, gdzie będzie hodował (czy tam uprawiał) ziemniaki, i wybuduje dzięki temu samowystarczalny trzon dla egzystencjalnej pełni. Jego ambicja zmaga się z miernym szlachcicem, który uważa się za mądralę i czystej krwi arystokraty (chyba błazna, chciałbym zaznaczyć, bo lubię drwić z niepoważnych jednostek), ale taka kolej rzeczy, kiedy natrafia na śmiesznego ważniaka, więc musi udowodnić, że praca uszlachetni jego dolę i wzmocni pozycję społeczną. Łatwo wywnioskować, że mamy do czynienia z historią, gdzie zemsta ważniaka o imieniu Frederik de Schinkel, co to powiada, że puste, jałowe terytorium należy do niego (to rozpieszczony maniak i mąciciel, nie dajcie się zwieść) zmienia się w klasyczną rywalizację mężczyzn, których ego rozpiera ekran, jak moje ego rozpiera się obecnie w zdaniach. Obaj to zaprawieni w boju kochankowie zdobywania, więc żaden nie odpuszcza, by oddać poletko nieżyznej ziemi. Pomyślicie - głupi mężczyźni walczą o kawałek ziemi? No, nie do końca.


Mamy tutaj warstwę romantyczną, ludzi, którzy wierzą we własne możliwości oraz misję. Osoby, które zauważają, że poza ślepą ambicją są jeszcze uczucia do przeciwnej płci. Niby historia prościutka, bez żadnych skrzywień emocjonalnych czy długich korytarzy z błędnymi zwrotami akcji, ale jest w tym duch e-westernu. Tego dawnego, kiedy mężczyźni nie bali się postawić wszystko na jedną kartę, i nie byli zniewieściałymi, zero-jedynkowymi facetami bez własnej dumy i pewności siebie. A wolę oglądać władczych mężczyzn niż jakiś płaczliwych dzieciaków na ekranie, którzy wkoło tylko tańczą i śpiewają. Jest odrobina humoru i twardej gry, gdzie zasady nie obowiązują, a rywalizacja przybiera coś na kształt zwariowanej ruletki. 

Gdzie mężczyźni pozabijaliby się, gdyby nie to, że panują nad popędami. Lądujemy na wrzosowiskach, gdzie panuje jednomiarowy krajobraz - pasaże nieba na tle niekończących się pól, wypasane krowy, niegrzeczne dziewczęta, które dostają po twarzy za nieposłuszeństwo, gdzie twardy charakter mężczyzn z czasem ustępuje dziwnym namowom kobiet, które chcą ,,utemperować'' dzikich, zawziętych samców alfa. Ostatecznie - w wymowie - to lekko teatralne kino, które z rywalizacji przechodzi w stan ,,uśpienia'', a potem w jakąś klasyczną westernową obyczajówkę gdzieś poza nawiasem cywilizacji. Warto obejrzeć dla samego Madsa, gdzie stalowe spojrzenie igra z czułością kowboja z ,,Psie Pazury'' (choć porównanie mało trafione, ponieważ tam mieliśmy do czynienia z nieoficjalnym homoseksualistą). To, w jakimś sensie, pochwała dawnego stylu życia, gdzie mężczyzna potrafił postawić na swoim, a jednocześnie odegrać dobrego kochanka i wyrozumiałego ojca. 

10. Limbo 

Neo-noir na australijskiej prowincji. Gdzie od zagadki kryminalnej ważniejsze jest poszukiwanie tropu, jak kultura oraz przeszłość wpłynęła na rdzennych mieszkańców Antypodów. Cichy, senny portret ludzi zaklętych w pułapce dawnych urazów, niewyjaśnionych spraw i marazmu podyktowanego przez alkohol, piasek i wewnętrzne rany. Wycyzelowane czarno-białe zdjęcia, zaproszenie do rodzinnego kręgu, gdzie tajemnice piętrzą się, jak wypływająca lawa z ukrytej erupcji na dnie kanionu. Tak cichutkie, niemal grobowe, że przytłaczające negatywnymi emocjami. Poszukiwanie odrobiny szczęścia, gdy los zabrał uśmiech z twarzy, powrót do sprawy z odległej kartoteki kryminalnej, jak przywrócenie nadziei, że jeszcze nie jest za późno na zmiany. 


Aborygeńskie mniejszości w kinie Australijczyka to wdzięczny temat, aby uwrażliwić na losy tych, którzy zmagali się z prześladowaniem. Świetne, plenerowe kino, z wyraźnym zarysem, jak narodowość i przynależność wpływa na samopoczucie, czy nie jest się obcym wśród ludzi, którzy mają odmienny kolor skóry, obcą tradycję, ale podobne pragnienia, co podobnie zmagają się ze stratą, która okalecza naszą wspólnotę. Chandlerowska poetyka, niejednoznaczne zakończenie oraz twarde realia w górniczym miasteczku sprawiają, że jest to pozycja obowiązkowa dla kogoś, kto lubi chodzić w kolorowych koszulach z krawatem do kina. Więcej o filmie wypowiedziałem się w recenzji. Jak Limbo pochłania widza

Najbardziej obrzydliwy film roku: Barbie 

Ho-ho, co my otrzymaliśmy, jak nie pop-feminizm i neoliberalną paplaninę, dla osób, które chwalą czwartą generację feminizmu za to, że niszczą kobiety i mężczyzn jednocześnie! Nie ma to jak być głupią babą, która dała się opętać udawanym wolnomyślicielom, korporacjom, a lalki Barbie kojarzą z tyranią i uciskanym patriarchatem. Powiem wam coś od serca - jesteście niepoważni! Każdy, kto uwierzył w ów bajki, że patriarchat niszczy kobiety - ma upośledzoną inteligencję, albo udaje, że zna historię feminizmu. Nie wiem, jak można chwalić twory typu ,,Barbie'', który nie rozumie, jak działa dzisiejszy świat, jak pop-feminizm czy tam latte-feminizm wyparł esencję prawdziwej kobiecości.


 Potem dziewczyny się dziwią, że nikogo nie mają, marudzą na facetów, dopisują sobie cechy, których nie mają (wierzcie mi - niektóre kobiety udają, że są niezależne, niektóre nie wiedzą, co znaczy to słowo, bo na pewno nie wypinanie tyłka na OnlyFans). Beznadziejny film, który znienawidziłem od dnia premiery. Fatalne poczucie humoru, dramat, który nie działa, Ken to wycofany homoseksualista, Barbie to jakaś upośledzona wersja atencjuszek z przypadku, która nie ma nic wspólnego z ideą pierwotnych lalek, który uczyły przyszłe kobiety do rodzicielstwa czy macierzyństwa. Nie, bo najlepiej wyśmiewać się z kobiet, które chcą mieć normalne związki! Brawo - kobiety kobietom zgotowały ten los, że nienawidzą siebie i mężczyzn. Po prostu wspaniale! I wy, to jeszcze promujecie? Wstydźcie się! Obrzydlistwo, nie tykajcie tego filmu - nie warto! Jak to pięknie ujął nowojorski krytyk filmowy Johnny Oleksinski - "Barbie" to wyczerpujące, spazmalne, pochłonięte sobą i przerysowane rozczarowanie.

9. Anatomia upadku

Nie ukryję - film podzieli widownię, jak najnowszy film pana Scorsese. Z jednej strony doceniam retrybucję, jak jedno zdarzenie wpływa na nasze życie, natomiast boli jego przedstawienie w formie teatralnej rekonstrukcji. Film opiera się na boleśnie sztywnym założeniu, ponieważ mąż wyskakuje przez okno, upada i zamiera. Prędko jednak w kryminalnej rozprawie rozplenia się wieść, jakoby to żona zepchnęła mężczyznę z wysokiego piętra, dlatego samobójstwo przestaje wchodzić w grę, ale czy na pewno? Film długimi momentami meandruje po człowieczej psychice - próbując ,,zamydlić'' oczy, że przestępstwo miało miejsce, ale dlaczego natarczywie autor próbuje przekonać widza do jego trajektorii myślowej? Dlaczego sędzia, ekipa dochodzeniowo-śledcza próbuje dociec morderstwa w sprawie, gdzie kobieta doznaje szoku spazmowego, więc niejednokrotnie przeplata swój angielski język z francuskim? 

Najlepszą odpowiedzią byłby histeryczny śmiech, ale trudno zareagować gromkim śmiechem od ucha do ucha, gdy sprawa przybiera rozmiary tragikomedii bez widowni. Posądzona reaguje nerwowo, czasem gubi się w natłoku słów, jakby starała się ubrać historię w płaszcz anty-walidacji. Nie stara się bronić przed systemem, który widzi w niej oprawcę. To film nie tyle o upadku człowieka (dosłownie!, z wysokości), ale o upadku zamkniętych instytucji, które nie pomagają dojść do sedna, raczej komplikują rozprawy, przez co mieli się szczegóły, które w żaden sposób ani zaakceptować, ani podważyć. 


Podobnie, jak ,,Czas krwawego księżyca'' opowieść wydaje się za długa, zbyt rozwleczona i niepotrzebnie nadbudowana wątpliwymi ludzkimi schematami myślowymi. Dlaczego? Ponieważ ludzie z reguły są ,,upośledzeni'', i to nie jest coś zdrożnego czy niechlubną opinią z mojej strony. Ludzie z reguły, lub najczęściej próbują racjonalnie uzasadniać swoje pomyłki życiowe, wpadki z życia małżeńskiego, ale to nie Bergman, który cisnął po ludziach w ,,Scenach z życia małżeńskiego'' - nikt we współczesnym kinie nie ośmieli się podważyć, że nasze małżeństwa są z reguły skazane na niepowodzenia, jak czynił to szwedzki filmowca. Główna bohaterka wydaje się, jakby była zapożyczoną mężatką ze skandynawskiego kina (nawet sceneria się zgadza, gdzie oglądamy śnieg za oknem), ale to fałsz, gdyż mamy do czynienia z kobietą współczesną, niemal z postmodernistycznej wytwórni bądź produkcji, która nie przyzna się, że upokarzała, biła męża albo nim gardziła w chwilach słabości. 

To zwykła histeryczka skryta pod maską opanowanej jednostki z wybrakowaną pamięcią oraz upośledzona mentalnie trzepaczka do wypluwania słów, bo nie walczy ani o swoje, ani o to, aby ta sprawa dobiegła końca. Jest zimnym podmiotem rozprawy, rozbieramy jej psychikę na czynniki pierwsze, ale to nie wystarcza, bo upadek człowieka sięga poza to, co wydarzyło się przed kancelarią prawniczą. Jest to film nieco rozczarowujący pod kątem mechaniki, jak dochodzimy do niewygodnych faktów, ponieważ sama analiza tego, czy zabiła czy nie, własnego męża, przestaje obchodzić autora, w konsekwencji czego - sam jestem obojętny na jej los. 

8. Butcher's Crossing

Jedyny film z Nicolasem Cage, który podobał mi się w ostatnich latach. Prawdziwy western dla nieszablonowych mężczyzn, którzy są odważni i wyruszają w dzikie odstępy, aby upolować bawoły. Ma w sobie coś z chłopięcych opowieści prozy Hemingwaya. A jednakowo jest cięty, jak indywidualista Martin Eden z książki innego indywidualisty, czyli Jacka London. Historia zgrzebna, bo mamy przygodową wersję szalonych chłopów, którzy podejmują się wyprawy po skóry ssaków wołowatych. Zmieszaj to z jądrem ciemności, bo nie jeden oszaleje przez morderczy tryb surowej przyrody bądź osobistych wyrzeczeń, żeby polować do upadłego. Jeden z mężczyzn rzuca nawet szkołę na Harvardzie, aby przystąpić do szalonej ekipy, na czele której stoi, nie kto inny, jak pewny siebie, morderczy Miller, czyli Nicolas Cage. To pewnego rodzaju gra psychologiczna - mężczyźni, którzy chcą udowodnić, że tkwią w nich pierwotne instynkty, naturalne instynkty do zdobywania terenu. Którzy nie chcą kisić się w mętnej cywilizacji, jeden z młodzieńców poznaje nawet starszą kobietę, która uczy go, nazwijmy to, inicjacji. Gabe Polsky jako scenarzysta i reżyser wyrzuca nas na otwarty step, pośród dzikiej kępy, w warunkach trudnych do zniesienia dla kogoś, kto nigdy nie odważył się wyruszyć poza pole ciepłego skrawka cywilizacji. Tęsknicie za Starym Zachodem, który był przeprawą dla mężczyzn, którzy żądają od życia wyzwania, a nie komfortu? Oto film dla was, którzy nie chcą oglądać dużych miast z pocztówek, ale prawdziwy survival, gdzie życie igra z tańcem śmierci. 


Jest to również bolesna lekcja historii, ponieważ opowieść znakomicie pokazuje, do czego prowadzi bezmyślna rzeź zwierząt kosztem jakiejś opętańczej przygody, setka bizonów ginie na ekranie, w imię czego, męskiego kaprysu? Nienazwanego szaleństwa, jakby Coppola wrócił ze swoim ,,Czas apokalipsy'' i urządził sieczkę nie do poznania. Brutalny to film, ale sprawiedliwy. Potępiający rzeźników, którzy przyczynili się do masowej śmierci bizonów, czyli największych zwierząt w Ameryce Północnej, gdzieś w Kolorado. Rzecz jasna, najmłodszy z nich zgadza się na tę makabryczną wyprawę, ponieważ szuka sensu we własnej zagubionej egzystencji, lecz relacje między mężczyznami prędko przechodzą od stanu przyjaźni do strachu przed innymi. Miller to szaleniec, a za szaleństwo płaci się wysoką cenę. 

Najbardziej niepotrzebny film, a raczej animacja: The Super Mario Bros. Movie

Nie rozumiem tej potrzeby, aby robić z gier wideo adaptację filmową. Większość twórców nie ma zielonego pojęcia, jak zrobić użytek z maskotek konsolowych. Tak było z Soniciem, tak było z Larą Croft, tak było z Hitmanem i kilkoma innymi ikonami z ekranu dla gracza. Nie rozumiem, po co autorzy silą się, aby przerzucić coś, co nie nadaje się na duży ekran. No, wybaczcie, ale gry bez fabuły są z góry skazane na porażkę, i będę to wałkował, dopóki ludzie nie nauczą się ważnej lekcji - nie zrobisz dobrego filmu, jeśli twój scenariusz wystarcza na pięć minut i jest bardziej naiwny niż dziewczyna wierząca w bezbronnych chłopców. 


No, ludzie, jak można zrobić dobry film o postaci z gry wideo, która ma za zadanie uratować księżniczkę? Jak chcesz to rozbudować? Karykaturalnym przeciwnikiem, który nie ma inteligencji wrodzonej? Fanserwisem, który nie działa i robi papkę z mózgu? Ludzie natarczywie pragną postaci z konsoli na duży ekran, ale to błąd, bo nie nadają się na filmowe przygody. Tak samo z serialem ,,The Last of Us'', kiedy odejmiesz tę immersyjną możliwość, by sterować postacią, angażując się w jego ruchy za pomocą przycisków na padzie - cała magia leci na łeb, na szyję, i nie zostaje nic, jak pustka po dawnych emocjach, które przeżywałeś razem z bohaterem. Zostawmy growe postacie na małym ekranie. Kino, to nie miejsce dla maskotek z branży gamingowej. I mówię to, dla waszego dobra, żeby była jasność. 

7. Jokes & Cigarretes 

Jak opowiedzieć o życiu komika, który wyśmiewa się z politycznie poprawnej sceny językowej, jakbyś wyszedł na scenę i cisnął, jak ci dzisiejsi odklejeni aktywiści mają nierówno pod sufitem, po salonach biegają lalki z Barbielandu, a mężczyźni to, za przeproszeniem, cioty w rurkach. Oczywiście - mamy inny kaliber żartownisia, bo to dawniejsze czasy, więc Eugenio nabija się z gangsterów czy mamisynków. Potrzeba upokarzania tych, którzy nie mają dystansu, to najlepszy sposób, by pokazać światu, jacy ludzie są niepoważni, co traktują się zbyt serio. Ważniaki w garniturach, islamiści bombowcy, zakupy w Tesco, makaroniarze, grubasy, filmoznawcy (a jakże), osiedlowe cwaniaki, to wszystko można wyśmiać, ale niektórym wydaje się, że nie. I tu na ratunek przychodzi film, który wyśmieje całe wasze towarzystwo wzajemnego spinania się!  


Witamy w Barcelonie w przedziale lat 60. i 70. Gdzie oglądamy początki komika Eugenio Jofry oraz jego muzy i kochanki - Conchity. Film głównie unika skupiania się na mrocznej czy depresyjnej stronie samego autora w Hiszpanii, która transformowała się w demokratyczne państwo po upadku faszysty-monarchisty Franco, a erozja frankizmu oraz napływających hippisów sprawiła, że kultura zmieniła się nie do poznania. Idziemy w bardziej radosne tony, gdyż opowiada o wielkiej namiętności do kobiety, która miała ogromny wpływ na kulturę w Katalonii (gdyż Conchita śpiewała dumnie po katalońsku). To film, który szanuje zarówno historię kraju, jak swojego bohatera ekranu, dlatego język kataloński ze sławą panoszy się podczas seansu. To początek rodzącej się legendy raczkującego stand-up'u. Ale co ważniejsze - wreszcie mam film, gdzie namiętność do kobiety jest prawdziwa, a nie sztuczna, jak na śmiesznych, nic nie wartych Tinderach. Aktorzy są boscy w swoich rolach: David Verdaguer znakomity jako Eugenio. Wybornie odgrywa go jako niepozorny pan w prześwitujących okularach. Jednocześnie kryje się gdzieś melancholia po salwach śmiechu, gdyż, jak pokazało życie zarówno Jim Carrey czy Rowan Atkinson (jako wieczny pan Fasola) cierpieli na depresję. Komicy z natury przeżywają jakiś rodzaj katatonii, gdyż po zejściu ze sceny muszą zmagać się z codziennością, która nie zawsze jest kolorowa. 

6. Biedne istoty


Najnowszy film Lanthimosa jest sprośny, niegrzeczny i zabójczo zabawny! Erotyczna komedia, gdzie rozbieramy Emmę Stone do naga, która narodziła się na nowo po samobójstwie, a szalony doktorek uczynił z niej laleczkę, co dorasta i dojrzewa, aby łapczywie pożądać męskie organy oraz spijać nektar z męskich ust miętosząc mężczyzn po uchu. Bella - główna bohaterka niczym nimfomanka żąda więcej seksu. Niezaspokojona szuka nowych przyjemności, przeskakuje z jednej scenerii do drugiej w rytmie udawanego steampunk, gdzie koń napędzany jest na parę, a faceci ,,zbrukani'' mroczną seksualnością, która ma zaspakajać zmysły i prowadzić do rewolucji kobiet, które chcą niezależności i jeszcze więcej seksu! Świetne odwrócenie ról, gdzie to kobieta zaprasza do łóżka palcem wskazującym, która korzysta do woli i nie wstydzi się własnych pragnień. Wyzwalające, ale przede wszystkim wybornie prześmiewcze. Pośród barokowego przepychu, gdzie pierwsze sekwencje filmowe są w czerni i bieli, by później przejść do kolorowych igraszek. Po więcej zapraszam do mojej gorącej recenzji; Biedne dusze zaklęte w quasi-steampunk

5. Roving Woman 

Osamotnione Los Angeles i osamotniona Lena Góra (niedoceniana w Polsce?), która zostaje wyrzucona z domu przez chłopaka. Przypadkiem kradnie samochód osobie, którą postanawia odnaleźć na dalszym etapie skromnej narracji, a jednocześnie odnaleźć się na drodze, w której spotyka równie zagubione lub mniej szczęśliwe jednostki, by odzyskać kontakt z utraconą autentycznością świata, gdyż przepadła przez media społecznościowe, randki w aplikacjach oraz pracę, co nie daje osobistej satysfakcji. Jedna z postaci, a konkretnie producent filmowy wypowiada dosyć enigmatyczne, niepokojące, ale jakże trafne słowa: ,,Każdy z czasem staje się niewidzialny''. 



Tytułowa wędrująca kobieta staje się niewidoczna, bo świat przestał ,,widzieć'' ludzi. Goni za sukcesami, za karierami, ale jak buntować się, to w stylu lat 70. Wyjechać z dala od przeszłości, odnajdując nowe przyjaźnie i znajomości. Kto powiedział, że musimy żyć jak burżuazja czy klasa średnia? Dlaczego dzisiejszy świat chce być konsumentem niepraktycznego kapitalizmu? Oto czerwona pigułka z ,,Matrixa'' (co wyzwala i pozwala ujrzeć prawdę kosztem iluzji). Hipnotyzujące kino drogi, wśród Kalifornijskich obrzeży, bez walizki i niepotrzebnych odważników, które dodają niepotrzebnych kilogramów na plecy strudzonym wędrowcom. Ze znakomitą muzyką i udźwiękowieniem od Marcina Lenarczyka. Nieco mniej o emancypacji, a o szukaniu drugiej strony lustra, gdy ludzie pędzą przed siebie i nie widzą ludzi - ,,Roving Woman'' odzyskuje płótno widzenia i trąci nieostrożnych, którzy zgubili horyzont marzeń. Czasem nie ważne jest to, dokąd, ale dlaczego, bo życie niekoniecznie ma cel, ale na pewno skrywa niespodzianki dla żądnych przygód. Pierwotnie o filmie wypowiadałem się w kategorii: Trzy na jednego. 

4. Georgie ma się dobrze 

Jak pisałem w recenzji: Kontynuuje przepiękną passę filmów wrażliwych na los tych, którzy nigdy nie mieli łatwo. Przed państwem dwunastoletnia dziewczynka, tytułowa Georgie, co kradnie rowery z własnym przyjacielem o imieniu Ali, udaje, wręcz bawi się, że ma wujka, który zastępuje jej biologiczną rodzinę. Jej przepełniony animuszem temperament ma coś z cynika, co pod ,,przykrywką'' i fałszywą maską skrywa czułe serduszko czy wrażliwość dziecka porzuconego przez zawirowania i sztorm na linii losu. Nie mając alternatyw kradnie jednośladowce i oddaje za drobne w handlu wymiennym u znajomej, która zajmuje się sprzedażą rowerów (również na części). Wspólnie z Alim wygłupiają się na podwórku, wspólnie wpadają na akcje osiedlowe, by ,,zwinąć'' pojazdy na kołach, a tymczasem przez płot obok mieszkania nieoczekiwanie wkracza nieobecny ojciec, który zjawia się w momencie, kiedy matka ,,kopnęła w kalendarz''. Jego niezapowiedziane wejście jest pierwszym punktem, jak humor dobrze działa, kiedy stosujesz nieprzewidziane okoliczności. Krótko oznajmia, że jest jej ojcem, ale mała spryciula nie może z marszu uwierzyć w ojca, który ,,spada'' z płotu bez poinformowania o nadejściu.


Świetne role aktorskie, niemal prequel ,,Złodziei rowerów'' autorstwa De Sica, ponieważ Georgie kradnie rowery, aby przetrwać. Proste, rozczulające, które z miejsca pokochałem. Dużo celnego humoru, nie kombinowania z narracją, choć potrafi zaskoczyć pojedynczymi scenami, jak pająk robi za komentatora patologicznej rzeczywistości, w której dzieci pozostają bez opieki w świecie, gdzie opieka społeczna przestaje spełniać swoją rolę. Patrzące w przyszłość z nadzieją, ponieważ, jak zauważyłem w recenzji: Relacja między ,,odzyskanym'' ojcem, a córką, która w samotni buduje wieżę z kół rowerowych stopniowo przeradza się w punkt zwrotny, że dzieci potrzebują kogoś, że same są skazane na ,,porażkę'', które nie wierzą w nic, jak traumatycznie odbija się to na schludności emocjonalnej czy psychicznej. Relacja, która rodzi się w bólach, kalecząc język znajomości nieporozumieniami czy wzajemnymi doczepkami. 

Osobiście poszukuję filmów, które nie tracą ducha dziecięcości, a poruszają ważne, trudne tematy bez pretensji i oceniania wszystkich wkoło. Chyba nikt nie miał złudzeń, że pojawi się w podsumowaniu 2023 r.?, ponieważ to mała perełka, do której lubię wracać myślami i odtwarzać w głowie pojedyncze sceny, które sprawiły, że albo nabijałem się z rzeczywistości razem z postaciami, albo wzruszałem, gdy prowadzili (ojciec z córką) udawane rozmowy (bardziej przybrane role), by zbliżyć się cichutko do siebie i wspólnie budować wieżę, nie z kół rowerowych, a z wzajemnej fascynacji, jak dobrze mieć kogoś, kogo kochamy. Chcecie więcej informacji o filmie? Zapraszam do recenzji: Georgie ma się dobrze


Największe rozczarowanie roku: Podejrzana

Miał być imponujący kryminał od Chan-wook Parka, a otrzymałem zlepek melodramatycznych insynuacji kosztem zagadki zbrodni. Koreańczyk nie popisał się - zrobił film na wskroś popowy. Idealny dla dzisiejszej publiczności, która żąda zwrotów akcji, nawet jeśli są nielogiczne i nieuzasadnione w ramach fabularnych. Snuje się, jak linia kolejowa po wylewie, mąci w scenariuszu, a koniec końców opowiada o mało prawdopodobnej miłości między wdową a policjantem, jak z taniego filmu kryminalnego z USA. 


Właśnie - Park zamiast korzystać z folklorystycznej mitologii kraju - woli sztucznie przypodobać się amerykańskiej widowni, jakby bał się, że nikt nie zrozumie jego wizji. I to był karygodny błąd, gdyż z miejsca ,,Podejrzana'' stała się podejrzaną, bo boi się własnych korzeni koreańskich. Bardziej przypomina angielską wersję jednego z filmów Hitchcocka, niż autentyczny projekt z Azji, dlaczego twórcy boją się własnych korzeni? O co chodzi? Technicznie imponujący, z diabelsko inteligentnym montażem (ale przykro to mówić, dla osób z ADHD!), zaś same sztuczki nie pomogą, kiedy twój film to kopia ,,Vertigo'' z koreańskim popem dla nastolatków. Zamiast dojrzałej historii o niebezpiecznych kochankach i makabrycznej zbrodni otrzymujemy sklejkę pomysłów, zdezelowany dramat o napięciu seksualnym, choć z ciekawym zakończeniem. Osobiste rozczarowanie roku!

3. Koliber

,,Czarny koń'' tego zestawienia ląduje na miejscu trzecim, choć zdaję sobie sprawę, że większość osób raczej go nie polubiło lub nie miało przyjemności poznać. Mimo to - Koliber wystawia duży rachunek sumienia, jako gracz preferuje pokera, a nie jakieś warcaby dla grzecznych chłopców. Nielinearna narracja, małżeństwo w kryzysie, tytułowy koliber odnosi się zarówno do postaci kluczowej w fabule, jak do symbolicznej drogi, którą przemierzamy z bohaterami, raczej przegranymi niż usytuowanymi. Tak naprawdę trzeba mieć na uwadze trzy rzeczy: wielorakość bohaterów, pokoleniową wymianę, radosne epizody z Toskanii wymieszane z późną goryczą we Florenckiej zapaści. W dodatku Kasia Smutniak gra znakomitą rolę, a jest niedocenianą aktorką w Polsce (a może dlatego, że mieszka we Włoszech i tam  spełnia się zawodowo?). 



Bo jak zauważyłem w swojej krótkiej recenzji: Eksperyment formalny, w którym emocje buzują od środka, cichutko, jak lont wypalają w sercach ładunek. Seans dla osób, którzy nie boją się zweryfikować z własnymi rozczarowaniami rzeczywistością, z pokaleczeniem emocjonalnym, który wyniszcza niezauważalnie, gdzie dramat wywołują kataklizmy naszych myśli. Produkcja dla tych, którzy szukają ,,ambitnego'' kina - fanom szybkiej akcji, pretekstowych scenariuszy, łatwych linijek - nie polecam. Zgubi was w swoich alejkach, metaforach i w dotkliwych kłótniach, które drapią w gardło. 

2. Chłopi 

Jak pisałem w kategorii Trzy na jednego:

Reinterpretacja utworu wielkiego pisarza Młodej Polski - Władysława Reymont. Malowane pędzlem przez ponad stu artystów. To adaptacja szkolnej lektury, która przedstawia wydarzenia na chłopskiej ziemi z całkowicie odmiennej perspektywy - zachowując proporcje oryginalnego ducha powieści. Gdzie sielanka przeplata się z koturnowymi pejzażami, gdzie wieś egzystuje zgodnie z prawem natury i w pańszczyźnianej pół-niewoli. Ów realistyczna powieść została poddana małej obróbce, ponieważ obserwujemy animację, gdzie płótno odzwierciedla nastroje XIX-wiecznej zabobonnej społeczności. Zgodnie z powieścią historia opisuje losy Macieja Boryny, jego rodziny oraz mieszkańców, który jako wdowiec postanawia ożenić się z Jagną, o której stare baby szepczą nieprzyzwoite plotki, jego syn Antek jest zaborczy i okrutny, jak mężczyzna zaślepiony kobietą, której pragnie. Gdzie tradycja knuje, jak rozprawić się z deprawowanym postępem, gdzie Jagna jest obiektem seksualnej matrycy. Pożądana przez wiejskich chłopców, wójta, i choć niechlubnie oskarżana o rozpustę, w rzeczywistości jest niezrozumiałą panną, która szuka wyjścia poza konspekt społeczny. Próbując wyrwać się z małego skrawka ziemi ku wielkim odkryciom makroświata czy gwiazd nazwanych przez astronomów. 


Jest to akwarelowa odpowiedź na tłamszenie jednostki w zorganizowanym społeczeństwie. Gdzie rytm natury oraz pory roku dyktują pracę w polu, gdzie Boryna (w tej roli niesamowicie drapieżny Mirosław Baka) nie jest szlachetnym gospodarzem, lecz właścicielem włości, którą rozdaje według własnego planu czy ustanowień, dlatego wydaje się osły bądź odpychający dla okolicznej ludności. Na pierwszy rzut oka - raczej dusigrosz, który jest tyranem, ale przy bliższej okazji okazuje się mądrym ,,królem'', który wie, że nie może oddać kosztowności chciwym mieszkańcom wsi, która ma swoje za uszami. ,,Chłopi'' to dobra adaptacja, bo przełamująca pogański kult, gdzie wiara w Boga jest ułomna, ponieważ bogobojni wieśniacy, w rzeczywistości, potępiają grzeszników za ich występki, grzeszą słowem, i nieumyślnie oddalają się od słowa bożego. Jagna jest symboliczną figurą namiętności, która zniewala mężczyzn swą urodą, samostanowieniem, ma dar plastyczny i łatwo przewidzieć, że jest ofiarą zmechanizowanej społeczności, która uparcie żąda posłuszeństwa od dziewoi. ,,Chłopi'' w wersji malarskiej zachwycają bogactwem prostoty wsi - przepiękna scena z bocianem, który zwichnął nóżkę (czy tam skrzydełko), małym owadem, który się przewrócił i zostaje paluszkiem odwrócony na pozycję stojącą, jakby sam Gombrowicz ratował ślimaki w swoich ,,Dziennikach''. Gdzie złowieszcza noc komponuje się z wielobarwną wiosną, która zwiastuje przemiany w chłopskim panoptikum. Wywierająca nacisk na chrześcijańską hipokryzję, gdzie mamy obowiązek odpuszczać grzesznikom, a jednocześnie potępiamy bliźnich za niecne uczynki.

Co mogę dodać, czego jeszcze nie spisałem? Powiem szczerze obawiałem się tej adaptacji, kiedy szedłem do kina. Oczywiście w kinie masa ludzi - część zadowolona, część, z którymi rozmawiałem lekko czepiała się, że jest nieco na skróty i z zakończeniem, które nie ma nic wspólnego z książką, ale hej, to adaptacja, i nikt się z tym nie kryje. Poza tym dobrze widzieć, że polscy autorzy radzą sobie świetnie za granicą i kreują odważne projekty, aby pokazać, że polska sztuka filmowa nie umiera, a wręcz - powiedziałbym - zyskuje nową falę artystów. Jest coraz więcej śmiałych pomysłów, jak polskie Sci-Fi ,,W nich cała nadzieja'', o którym rozpisywałem się w tym wątku Fantastyka w polskim wydaniu. Także widzę światełko w tunelu, i co by nie pisać - dawajcie szanse polskim autorom, bo widać, że mają ambicję. 


Premiera w przyszłym roku, na którą nie warto czekać: Bracia ze stali

Miała pierwotnie pojawić się recenzja przedpremierowa, ale otrzymacie w zamian co innego w stosownym czasie. ,,Bracia ze Stali'' rozczarował mnie głęboko, to sztampowa biograficzna notatka z życia rodziny Von Erichs, gdzie trener wrestlerów jest klasycznym dusicielem w familii, więc torturuje młodych adeptów uprawiających sztukę sportową w WWE. Gdzie kultura macho deliberuje z lucha libre, czyli z meksykańskim wrestlingiem, gdzie zakłada się maski na twarz, bo w tej historii państwo Erichs zakładają fałszywe maski. Świetna rola Zaca Efrona nie sprawi, że film zyska na świeżości, gdy narracja płynie leniwie, jak w streszczeniu, a całość opiera się na koncepcie, by ujawnić coś, co wiemy z pierwszej lepszej biografii na podorędziu. Gdyby to jeszcze miało uchwycić esencję tego ,,fałszywego'' sportu - wybaczcie fani wrestlingu, nie jestem odpowiednią osobą, by komentować owe zawody - na pewno zyskałby większe uznanie w moich oczach, gdyby skupił się na medialnej otoczce, bo to, że jest tam jakaś opowieść, zakładam że nikogo nie interesuje?


A jak prezentują się same walki na ringu? I dobrze, i źle. W sensie są wyrażenia z transmisji, jak Bump, czyli przyjęcie akcji, która wiąże się z upadkiem z pewnej wysokości na matę. Czy chant, czyli hasło skandowane przez publiczność podczas walki, choć ubawiła mnie scena, jak jeden z ,,gladiatorów'' wyrzucił sędziego z kręgu, to było - doprawdy - niespodziewane i śmiałem się w niebogłosy. Szkoda, że cały film nie dał mi tyle radości, co ta jedna scena. 

1. Godzilla Minus One 

Krytyka skrajnego liberalizmu (ludzi, którzy mylą wolność osobistą z jakąś wyidealizowaną ideą wypromowaną przez społeczeństwo czy kulturę), uderzenie w militarystyczną propagandę, a sam gad na dużym ekranie wraca do klasycznej metafory śmiercionośnej bomby termojądrowej, która niszczy wszystko, co piękne oraz żywe. Nie spodziewałem się, że na pierwszym miejscu umieszczę film, który został zaprojektowany z myślą dla szerokiej widowni. Wiele osób, które regularnie odwiedzają bloga, zdają sobie doskonale sprawę, że gardzę (no, może za duże słowo) wielobudżetowym kinem (i dawałem swój upust niejednokrotnie w postaci aroganckiej treści), ale Gojira zasłużyła na podium, jak mało co. 

To świadome, znakomicie zekranizowane kino, które wierzy w ludzkie braterstwo, pogania polityków i wystawia ciężkie armaty tym, którzy nie szanują życia, jak tytułowa Godzilla, która wypluwa z pyska pogardę dla ludzkości. Jednocześnie melodramat ludzi naznaczonych traumą przez Fukushimę oraz późniejszy ślad Hiroszimy przez liczne, niepotrzebne wojny (a umówmy się - Japonia dawniej uwielbiała wojować, jak samuraj lub ronin bez głowy). Wielkie starcie - ludzkiego serca - z przerośniętym złem, które łamie zasady wrażliwości. Jak pisałem w recenzji: ,,Gojira" zmierza za rozsądkiem, gdzie nikt nie wychodzi na pole bitwy po to, aby umierać, lecz sprawić, żeby nasza wspólna przyszłość promieniowała pokojem. Nie walczymy po to, by niszczyć - byli żołnierze mierzą się z gigantem, aby ocalić rodziny od klęski, uratować przyszłe pokolenia od degenerującej śmierci, niepohamowanego zniszczenia.


To pochwalny list do życia, potępiający śmieszne, niepoważne kodeksy żołnierza, który ginie dla cudzej sprawy. Zrywa z pesymizmem i wierzy, że nie jesteśmy tu po to, aby trwać w posłusznym obowiązku do żelaznych reguł narzuconych przez wojsko i ważniaków, którzy chcą kierować trajektorią, dokąd ma zmierzać świat. To wzruszająca oda do poszanowania ludzkiej mądrości, gdzie nie ma złych i dobrych, bo Gojira jest metaforą tego szaleństwa, które opętało Europę i pozostałe kontynenty.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz