środa, 4 września 2024

Wróbel - Powrót do korzeni

 


W jakimś sensie, zatęskniłem za polską kinematografią, za lirycznie niedoskonałymi debiutami. ,,Wróbel'', to produkcja, która prawdopodobnie, przejdzie bez echa, przekrzyczana przez głośniejsze produkcje i epokowe nazwiska, za to zaoferuje spokój i ciszę tubylcom, którzy nie życzą sobie miastowego gwaru, anonimowości czy życia bez marzeń. To sumienna, prowincjonalna ochłoda przed zwariowaną technologią przyszłości, gdzie mały mikrokosmos małego miasteczka przedstawia zwykłe życie zwykłych ludzi, którzy egzystują bez nowych zabawek zblazowanego społeczeństwa. Sam bohater o imieniu Remigiusz, to inspirująca persona wahająca się między społecznym introwertykiem, a wycofanym mężczyzną przed czterdziestką, który działa jako miejscowy listonosz, gdzie listy są dowożone i mają znaczenie, jakby to była zapomniana epoka epistolarna. To kawaler w sile wieku, który jeszcze nie wie, że wpadnie w pułapkę zwariowanej egzystencji, na styku niepoprawnej miłości oraz dusznej tęsknoty za celem.

Jacek Borusiński ma oryginalną rolę, bo to chłopak poczciwy, ale całkowicie niepasujący do polskiej rzeczywistości - czytający encyklopedię, który występuje w amatorskim klubie piłkarskim (jako zmiennik), nigdy nie miał poczucia, że małżeństwo, to cel w życiu mężczyzny, a jego charakter cichego, choć szumnie rozgarniętego chłopca nie koreluje z rozgadaną mikro-społecznością. Dosyć zaskakujące jest tło, gdzie postacie drugoplanowe szaleją z kompleksami czy z neurotycznym podejściem do galopującej codzienności. Na wstępie warto wymienić, że autor dokręcił śrubę do obsady, bo zatrudnił m.in. piłkarza grającego na pozycji pomocnika, jak Radosław Majewski (warto dodać, że kilkakrotnie reprezentował naród w barwach biało-czerwonych), dziennikarz Michał Ogórek, czy ze stand-upu Wojciech Fiedorczuk (jego absurdalne żarty są równie absurdalne, jak życie w Polsce). To sprawia, że epizodyczne role nabierają smaku, dla kogoś, kto uważa, że na prowincji nie rodzą się talenty. Nasz sympatyczny listonosz nie wierzy w internetowe wyszukiwarki (co samo w sobie jest odświeżające), do cichej wioski zawita rozgadana Marzenka (w tej roli niezwykła Julia Chętnicka), a za szum wokół historii czyni, nie kto inny, jak poczciwy dziadzio z demencją, który przeżywa największy kryzys na szklanym ekranie. 

W tej opowieści nie brakuje klasycznej uwagi, jak nasz światopogląd wpływa na spojrzenie, jak odczytujemy rzeczywistość za oknem, bo Remigiusz pielęgnuje rytuały, jak brzdękanie na gitarze (ma coś z niepoprawnych komedii austriackiego filmowcy - Adriana Goiginger), popija słodkie kakao i wchodzi w konflikt z trenerem, bo sadza go na ławce rezerwowych (pamiętacie inny polski film o klubie piłkarskim, jak ,,Boisko bezdomnych''? - podobny kaliber absurdu, gdzie musisz zmagać się z tym, że jesteś fajtłapą w świecie piłkarskim, a nie Kazimierzem Deyną, choć reprezentujesz barwy, bo kochasz sport). Siedzi na krańcu wioski, z dala od rodziny, której nie ma. Matka odeszła, dziadek zapomniał, że istnieje. Jednak dziadek ma szansę odkuć się za stracone lata, choć marna to pociecha, kiedy siostry zakonne informują, że ma chorobę psychiczną, a kłopoty z pamięcią, to jego wizytówka. Otępienie starszego pana, to jeden z powodów, jak dochodzi do dramatu połączonego z komedią pomyłek. 



Choć opowieść brzmi prosto, i raczej dla niedzielnego widza, nieinteresująco, to wpisuje się w kanon filmów, które rozmasowują serce, humor wynika z niepowodzeń, a miłość kwitnie na brzegu stawu. Gdzie absurd społeczeństwa sięga zenitu, jak komendant policji kumpluje się z gangsterem, atrakcyjna sąsiadka jest zainteresowana autystycznym mężczyzną, który woli swój mały świat, niż technologicznie zagubione miasto. W niedzielę, dla poprawy humoru, uczestniczysz w meczu piłkarskim, a sklep spożywczy, to dobre miejsce, aby poplotkować. A na ławce siedzą nieudolni mieszkańcy, którzy czas zabijają alkoholem, jak na prowincji w ,,Andrea chce się rozwieść''. To film, na pierwszy rzut oka, beztroski, który snuje się po głuszy, nie oferujący za wiele, raczej prezentuje nieziemską apatię kameralnego społeczeństwa, gdzie listonosz, niczym kamera termowizyjna, wykrywa wszystkie spaczenia ludzi zmartwionych światem, którzy nie potrafią dojść do porozumienia. Jasne, ,,Wróbel'' potrafi wpaść w zasadzkę i romantyzować wioski, ale nie robi z tego cynicznej zabawy, a z komedii wulgarny spektakl. Wbrew pozorom - dialogi są naturalne, i nie brzmią, jak deklamacje w wiejskim teatrze. To spory bonus do wiarygodności, bo historię obserwuje się, jak dobry program telewizyjny, a relacje romantyczne z prowincjonalnej trasy mają smak soczystej gruszki. 

,,Wróbel'' nie stara się udowadniać, na siłę, swojej wielkości, bo to mały, zamknięty film, w zamkniętej społeczności. Potrafi przystanąć, i masz wrażenie, że scenarzysta nie ma pomysłu na rozwinięcie tematu, a potem dorzuca obserwacje z małomiasteczkowych reali, co sprawia, że obraz ożywa, nie czujesz, że komedia jest wymuszona, choć ma zapach goryczy i lekkiej mięty pod podniebieniem, zważywszy że w kadrze zjawia się dziadek z Alzheimerem, i widzisz, że nie radzi sobie z codziennym wyzwaniem. Marzenka wprowadza się z jakimś muzykiem, ale grajek zwiał, więc spogląda na sąsiada bacznym wzrokiem - szkoda tylko, że nie do końca wiadomo, co ujrzała w naszym listonoszu, bo raczej nie wygląda na atrakcyjnego mężczyznę (obiektywnie mówiąc), ale hej, jak pisać historie romantyczne, to takie, w których relacja bywa na granicy rozpuszczonej baśni oraz outsiderów z alternatywnego świata, nie pasujących do polskich reali, co ma w sobie posmak nadziei dla beznadziejnie straconych romantyków.

To ciepły, przyjemny komediodramat, który nie zwojuje kin, i raczej zmęczy widzów, którzy oczekują dynamiczniejszych dialogów. Bywa autoironiczny, humor nie sprowadza się do niedzielnego kabaretu z jedynki, co urzeka bezpretensjonalnością. Jacek Borusiński ma fenomenalne teksty, co gubi myśli podczas seansu (chłopie, graj częściej w filmach!), i podobnie, jak w wielu innych uwielbianych produkcjach ostatnich lat, jak ,,Asleep in My Palm'' unika technologii, jak telefony komórkowe, gdzie ludzkość nie jest pomnikiem czy awatarem z internetu, lecz człowiekiem z wszelkimi wadami, które maskuje swoim charakterem. I choć nie jest to do końca film ,,realistyczny'' (które uważam, że nie istnieją, bo kino to fikcja) pochyla się nad światem małych jednostek, które giną w tłumie, za to nie udają tych, kim nie są, jak nieuczciwi celebryci na portalach społecznościowych. Małe dziwactwa małych ludzi, gdzieś na anonimowym skrawku ziemi jest bliższy naszemu człowieczeństwu niż technologiczna zguba. 

Polska, 2024, 106'


Reż. Tomasz Gąssowski, Sce. Tomasz Gąssowski, Zdj. Wojciech Staroń, 
Muz. Tomasz Gąssowski, prod. Abstraction Plan, Next Film, Polski Instytut Sztuki Filmowej, wyst.: Jacek Borusiński, Julia Chętnicka, Krzysztof Stroiński, Agnieszka Matysiak, Piotr Rogucki, Iwo Zaniewski





0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz