wtorek, 15 lipca 2025

Krótka opinia o trzech filmach i jedno anime

Kadr z filmu ,,Wieloryb''

Lato w pełni, więc częściej przebywam na dworze, co nie zmienia opcji, że warto coś zobaczyć. Oto krótka opinia o paru produkcjach, bez zbędnego wstępu czy warkoczącej litanii słów. Pozdrawiam serdecznie, i do następnego! 

 Follemente. W tym szaleństwie jest metoda. 

Komedia romantyczna, która nie jest ani romantyczna, ani szczerze oddana drugiej osobie. Przedziurawiona zmyślonym scenariuszem w głowie, gdzie tkwią emocjonalne mechanizmy pozbawione racjonalnego klucza. To historia, która próbuje ci wmówić, że podczas randki nie masz kontroli nad emocjami (częściowo), a zmyślone myśli kołyszą ci nad głową w każdej minucie podczas spotkania z dziewczyną. Nie wiem, jak inni, ale sądzę, że to kompletny nonsens, żeby budować związek w wyimaginowanych treściach. Scenariusz pachnie teatralnym rodowodem oraz skeczem z podwórka, gdzie paplanina nie ustaje, a dialogi są odpalane, jak konsola w trybie nastolatka. Z przeciążonym silnikiem, który nie nadąża za atrakcjami. Dwójka gołąbków, jak Lara oraz Piero spotyka się w mieszkaniu, aby nawiązać relację podszytą, no właśnie, czym? Stoickim głosem, wybuchowym dzwonkiem w sercu, sceptycznym poruszeniem, operową groteską? Nie widzę żadnej chemii między dwójką aktorów, więc czuję rozczarowanie, kiedy muszę opisywać kino, które nie budzi fascynacji, nie wzbudza napięcia w akcie poznawania, nie nakręca dziewczyny w trakcie ,,śledztwa'' romansowego - jest banalnym konstruktem, który w połowie seansu zamęczył słowotokiem. Przerost formy nad treścią. Kino romantyczne bez wigoru. Dla mnie - nieudana randka w ciemno.

Czasem zaczynam wątpić w romantyzm,
kiedy muszę się tłumaczyć!


Szokujące, że ktoś postanowił przedstawić dynamiczną relację pokazując, co myślą i formułują w zdaniach bohaterowie na ekranie. To hamuje jakąkolwiek spontaniczność w męskim wykonaniu. To nie dynamika, lecz spowalnianie reakcji, które bywają automatyczne w trakcie dyskusji, a nie zbiorem górnolotnych myśli. Zresztą - opiera się na fragmentarycznych uczuciach, jak zmysłowość czy instynktowna retardacja. Nie pogłębia tej zmysłowości, ani wojowniczej natury mężczyzny. Tylko płynie w kolejnych kabaretowych scenkach, które nie są przesadnie śmieszne, bo uczucia spersonifikowano, jako narzędzie umownej treści. Jest to przykre, bo nawet nie wiem, czy oni chcą przedstawiać domyślny świat kochanków w ,,głowach'', czy zaprezentować udany film dla dwojga? To przerzucanie liny między nienazwanymi emocjami prowadzi historię na zatracenie, bo co z tego, że randkowicze mają jakieś myśli (kto nie ma podczas spotkania z dziewczyną?). Doprawdy, po co komplikować łatwy scenariusz, i zamiast intymności - proponuje słowa, niekończące się słowa bez czynów. Jest to nienaturalne, sztuczne, i przeciążające usta zakochanych. 

Ma fatalne dowcipy feministyczne (na litość boską, w kinie romantycznym nie powinno się poruszać motywów feministycznych, bo to odrzuca mężczyzn!). Chcecie być romantyczni, to zacznijcie opisywać rzeczy emocjami! Niech mężczyźni skaczą palcami po ramionach dziewcząt, zaczną stykać się kolanami, zajrzą w oczy, a nie ględzą farmazony i stresują się, co panna pomyśli. Niech szeptają tajemnice słodkim tonem. Niech rozbudzają wyobraźnię, prowadzą tę intymną wycieczkę po myślach, a nie pokazują mi, co, która głowa myśli, to nie jest romantyczne! Tego kobiety nie pragną! A może się mylę? Może za dużo wymagam od twórców?

Włochy, 2025, 97'

Reż. Paolo Genovese, Sce. Paolo Genovese, Isabella Aguilar, Lucia Calamaro, Zdj. Fabrizio Lucci, Muz. Maurizio Filardo, prod. Lotus Production, Rai Cinema, wyst.: Edoardo Leo, Pilar Fogliati, Claudia Pandolfi, Marco Giallini, Rocco Papaleo



Wieloryb

Hermetyczna, mroczna opowieść o płatnej zabójczyni, która wypija białą krew oraz ma powiązania z kosmicznymi przybyszami. Chłodna baśń o lodowatej kobiecie o nieprzejrzystej kartotece, ciemna, ponura paleta kolorów jest bezduszna, jak ona sama. Pozbawiona autonomicznej świadomości. Zabija bez świadków, a jej cicha, osamotniona natura każe wątpić w naturalne człowieczeństwo. Kino hiszpańskie potrafi zaskakiwać, lecz ,,Wieloryb'' staje się więźniem formy. Lodowate, schłodzone kadry potęgują ciche przyzwolenie na brak komunikacji z anty-bohaterką. Samotna zabójczyni jest oderwana od jakichkolwiek korzeni, jej cele nieznane, twarz bez osobowości, a czerń zatruwa ostatnie resztki uczuć. To kino wybrakowane z większej idei - melancholijne kadry bez słów przewijają się w plątaninie uschniętego noir, rozproszona sensacja szuka ujścia w beznamiętnej zabójczyni. Skoro ona nic nie czuje, dlaczego mam się angażować, i udawać, że to dobre kino? Opowiada, w gruncie rzeczy, zgrzebną opowieść o handlarzach narkotyków w północnej Hiszpanii, nieustraszona kobieta zabija niepostrzeżenie niezbyt wyszukane jednostki, a bestia z podziemi czyha, żeby przejąć ludzką twarz. Wyczerpana ze zgryzoty oddaje się demonom z mitów. 

Za bardzo skupia się na atmosferze tajemnicy, niż na wyjaśnianiu czegokolwiek, co powoduje konsternację oraz bezemocjonalne zobojętnienie. To, co miało być siłą produkcji - nordyckie klimaty, szare zdjęcia odbijające szarość zabójczyni zamieniło w piekło nicości. Przygnębiająca forma, przygnębiająca zabójczyni, która traci kontakt z rzeczywistością, to ledwie przedsmak wyblakłej melancholii bez czucia. Zabójczyni unika śladów, znika bez poszlak, więc jako kryminał staje się statyczny oraz beznamiętny. Dzisiejsi twórcy mają mylne wrażenie, że wystarczy dopracowana estetyka, żeby wzbudzić podziw, jednakże to sztuka dla sztuki. Odwieczny chłód w kadrze zamraża moje osobiste wrażenia, zabiera mi czułość i każe cierpieć na ekranie razem z anonimową dziewoją, o której nic nie wiadomo, poza faktem, że ma jakąś traumę z dzieciństwa. Bestia kradnie młodość, witalność oraz uczucia zdrowej dziewczyny z pistoletem. Zżera ofiarę, jak widza w trakcie seansu


Hiszpania, Włochy, 2024, 108'

Reż. Pablo Hernando, Sce. Pablo Hernando, Zdj. Sara Gallego Grau, Muz. Izaskun Gonzalez, prod. Senor & Senora, La Fabrica Nocturna Cinema, Orisa Produzioni, wyst.: Ingrid Garcia Jonsson, Ramón Barea, Kepa Errasti, Xabi Tolosa, Haizea Carneros



Don't let's go to the dogs tonight 

Kolonializm oraz kultura afrykańska widziana z oczu dziecka. Dzieciństwo dziewczynki z perspektywy brytyjskiej rodziny wrzucone w tygiel południowej Afryki w latach 80. Akcja rozgrywa się w ubiegłej dekadzie, w chwili, gdy Robert Mugabe (rewolucjonista oraz były prezydent Zimbabwe) i biskup Abel Muzorewa (niektórzy uważają go za współpracownika Brytyjczyków) rywalizują w wyborach krajowych. Gorące tło polityczne pozwala nasilić uprzedzenia i obawy, które przenikają do jestestwa Bobo (czyli dziewczynki z Europy) ze strony otaczających ją dorosłych. Co prawda, Mugabe stosował reżim wobec mniejszości białych, to jednak kino stara się odejść od brudnej polityki i zasugerować, jak niewinne dzieci widzą świat skrzywionych dorosłych, którzy żyją w swojej pourywanej, niebezpiecznej rzeczywistości. Biała Bobo jest prześmiewcza wobec panującego rasizmu czy walki z czarnymi charakterami. Ona unika konfliktów - jeździ bez nadzoru na motocyklu, kąpie się rzadziej, niż dzisiejsze pachnące dziewczyny w drogerii. Śpiewa nieprzyzwoite piosenki, podkrada papierosy i świntuszy nieprzerwanie, odkąd kolonializm przestał być tabu. Zimbabwe dąży do niepodległości, z dala od funkcjonariuszy brytyjskiej korony.

Czarna służąca próbuje zrozumieć białą klasę
oczami dziewczynki.


Dzieciństwo rozbrykanej Bobo, to przedsmak wiklinowego społeczeństwa. Życie toczy się na wiejskiej farmie, wśród białej rodziny na czarnoskórej ziemi, gdzie przyzwyczaiła się do eskorty wojskowej podczas wycieczek do miasta, oraz zakazano jej wchodzić nocą do sypialni rodziców (ups, czy to na pewno zakaz z powodu rzekomych ,,terrorystów'', co grasują późnym wieczorem?). Gorąca, podstępna polityka zostaje wymazana oraz złagodzona, kiedy zdajemy sobie sprawę, że to opis pokracznych, szczenięcych lat na obcej ziemi, gdzie wojna oraz rasistowskie podłoże ma znamiona niedojrzałych dorosłych, którzy zachowują się, jak dzieci bez zabawek. Bobo jest satelitą narracyjną, pozostaje w centrum uwagi, a problemy zostawcie tym nieudacznikom, którzy nie potrafią prowadzić dyplomacji. Bobo, to takie przeciwieństwo sztywnej narracji dorosłych. Biega sobie na bosaka, wędruje po rozległej krainie farmerskiej, biorąc udział w wycieczkach konnych. Wyglądając, jak usmarowany mechanik po robocie - jej dzika spontaniczność czy brak narzuconych etykietek sprawia, że pozwala zapomnieć o dorosłych intrygach, sztucznych manierach arystokratycznej rodziny brytyjskiej o wąskich horyzontach. 

Ich gospodarstwo to mikrokosmos Bobo, ale kwestie własności nieruchomości bądź kolonializmu leżą u podstaw wszechobecnego konfliktu, gdzie rasa mniejszości trzyma karabin w sypialni przed czarnoskórymi ,,najeźdźcami''. Jacob (Fumani Shilubana), jeden z pracowników na farmie, opowiada o tym, jak gospodarstwo było kiedyś ziemią jego ludu, gdzie pochowani są jego przodkowie. Jego związek z tym miejscem jest niemal starożytny, podlany mistycyzmem przodków, połączony jednością z ludzką istotą, a nie w sposób prawny czy finansowy. To imperialistyczne podejście do Afrykanów ginie w trakcie narracyjnej gąbki, która wsiąka białą oraz czarną wojenkę w ,,nawias'' dziecięcej perspektywy. 

RPA, 2024, 98'

Reż. Embeth Davidtz, Sce. Embeth Davidtz, Zdj. Willie Nel, Muz. Chris Letcher, prod. Rose and Oaks Media, wyst.: Zikhona Bali, Kara du Toit, Carel Nel, Lexi Venter, Anina Reed


Mayo chiki!

Prześmiewcze, choć nieco wtórne anime o chłopaku, który cierpi na gynofobię - niewyobrażalny lęk przed kobietami, krwawi z nosa, gdy zostaje dotknięty przez żeńską płeć. Korzystając z męskiej toalety, przypadkowo odkrywa, że popularny i przystojny kamerdyner Subaru Konoe jest dziewczyną (tak, wątek z tranwestytą jako komediowy przerywnik). Teraz, gdy wie o sekrecie Subaru, musi współpracować z podrabianym chłopakiem, który chodzi w damskiej bieliźnie i jej sadystyczną kochanką, aby uchronić sekret kamerdynera przed odkryciem. Z początku spodziewałem się jakieś ciekawej analizy, dlaczego ktokolwiek miałby mieć irracjonalny lęk przed kobietami, ale animacja prędko zmienia ton wykazując jakąś groteskową wizję szkoły, gdzie chłopak ukrywa, że jest dziewczyną, główny bohater nieustannie krwawi z nosa, a dziewczyny rozbierają się bez zastanowienia, kiedy poczują, że im za gorąco w salce treningowej! No, ubaw po pachy! Jednak nie tego szukałem, bo dostałem nieco natrętną historyjkę o namolnych dziewczynach, a chłopak wcale nie choruje na jakiś przewlekły strach na kobiecą skórę, tylko zwyczajnie nie miał okazji przebywać w damskim towarzystwie. Po co to powstało, jak w nie celach komediowej hecy?

To szkolna komedia z niewybrednymi żartami, że dziewczyna zakrywa biust bandażami, aby stać się chłopcem. To w sumie trywialne, że nikt wcześniej nie zauważył, jakoby Subaru była ,,udawanym'' chłopcem. Jej cera jest zbyt kobieca, żeby uznać ją za chłopięcą. Ukrywa swe delikatne zachowania, co dla wprawnego oka - nie powinno być żadną przeszkodą, że udaje chłopca. Naciągane, a w połowie serialu przestało wzbudzać śmiech, raczej powodowało konsternację, że ktoś musi ukrywać swoją prawdziwą naturę. Miało być o lękach, a wyszło o babie, która przebiera się za chłopca. 


Japonia, 2011
Liczba epizodów: 13
Studio: feel
Reżyser: Keiichirou Kawaguchi
Scenariusz: Reiko Yoshida
Muzyka: Yukari Hashimoto

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz