![]() |
Foto. SBS Productions. Kadr z filmu ,,The Shrouds'' (Całuny) |
Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.
Amator
Film jest jak tytuł - amatorski. Wygląda, jak produkcja telewizyjna, a nie kinowe doświadczenie. Z rozbitym montażem, który skacze po wielkich miastach w Turcji czy w Wielkiej Brytanii. Jego manieryczność jest przezabawna - zaczyna się skoczną sceną, gdy kryptograf z CIA rozkoszuje się ostatnimi przyjemnościami z żoną, która lada moment wyjedzie - nieodwracalnie. To lekko niepoważny film, ponieważ mamy do czynienia z klasycznym introwertykiem, który ma łeb, jak sklep, a jego zdolności do odczytywania kodów z oprogramowania są błyskawiczne, jak Artur Partyka w skoku wzwyż.
Rami Malek - swoją drogą sympatyczna postać w wywiadach, bez kropli nadęcia - to znakomity aktor, który dostał kiepską rolę niewartą jego talentu. Jako cyfrowy geniusz będzie musiał zmienić zawód z przymusu, ponieważ odkrywa zamach na jego żonę, gdyż zostaje zabita przez jakiś terrorystów, których lokalizuje i błaga zarząd, żeby go przeszkolili na żołnierza w terenie. Męski bohater kina szpiegowskiego wyfrunie z gniazdka ucząc się techniki usypiania, jak zostać tajnym agentem od Laurence'a Fishburne (nie ma bardziej oklepanego castingu, niż wybór aktora, który zawsze robił za mentora w narracji). Jasne, uwielbiam Laurence'a, ale podobnie, jak Malek - marnuje się w przeciętnym kinie akcji z nielogiczną fabułą. Wyhodowany urzędnik z biura ubiera czapeczkę, namierza bandziorów, by likwidować oponentów, jak w taniej grze komputerowej - czyli od jednego celu, do drugiego, aż wszystkich wybije (brzmi znajomo?).
![]() |
Foto. 20th Century Studios |
Całe szczęście pan od rozpracowanych kodów nie robi za nowego Jasona Bourne, to by dopiero było kuriozalne! Raczej kryje się w cieniu, włamuje do pokojów z małą próbką, jak wytrychem złamać przejście w zamku. CIA jako skorumpowana agencja nie chce posyłać analityka danych, tylko dlatego, że mają powody, aby ich nie ścigać. Później dowiadujemy się o czterech terrorystach, którzy brali udział w morderstwie, tuż po tym, jak żona wyjechała w delegację do Londynu. Tropi zbrodniarzy, wymierzając sprawiedliwość, jak w filmach sensacyjnych klasy B. O ile początek jest świeży, bo mamy do czynienia z biegłym hakerem - druga połowa zaczęła zwalniać, przez to, że wysyła żółtodzioba na tajną operację, aby zaprzeczać jego sumieniu, ponieważ kryptograf nie potrafi zabijać z zimną krwią, a tymczasem strzela do oprychów, jakby dopiero co opuścił pluton egzekucyjny. Jest to nielogiczne w samym rdzeniu scenariusza, bo rzuca bohatera w różne części świata, aby zadomowić się w usypiającym kinie zemsty (brrr, czy ten motyw przestanie być kiedyś modny?). Potulny geniusz z biura przeobraża się w maszynę do zabijania? Tak samo wątpliwe, jak to, że od jutra będę gwiazdą w jeździe figurowej na lodzie (to żart, jakby ktoś nie wiedział!).
Jako thriller szpiegowski nie trzyma w napięciu, ma tandetne zakończenie, a sama akcja z wyżynaniem terrorystów jest za prosta, za sensacyjna, za pospolita. Tę produkcję ratują aktorzy, bo Malek, to zdolna maszyna losująca, która pozwala uwierzyć w jego wahania nastrojów, że jest przestraszonym analitykiem, gdy musi nauczyć się korzystać z broni, jeśli nie zamierza umrzeć na obcej ziemi. Wielka strata, że masz utalentowanych aktorów, z sympatycznym charakterem, a każesz im grać w przeciętnych widowiskach do obiadu, z braku laku.
USA, 2025, 123'
Reż. James Hawes, Sce. Ken Nolan, Gary Spinelli, Zdj. Martin Ruhe, Muz. Volker Bertelmann, prod. 20th Century Studios, Hutch Parker Entertainment, Joel B. Michaels Productions, wyst.: Rami Malek, Laurence Fishburne, Evan Milton, Tiffany Gray, Nick Mills, Anita Anand
Ema i trupia główka
To smutne, że filmy wojenne stają się gatunkiem niechcianym, i coraz mniej lubianym. Ubrany w szary, jesienny ton, wrzucający widza na widły ponurej II wojny światowej w Bratysławie, w roku 1942. Opowiada o węgierskiej modystce (krawcowej), która zostaje wrzucona w wir politycznych namiętności - mieszkając z dzieckiem, gdy szturm oddziałów robi bałagan w spokojnej okolicy. Ema ukrywa żydowskiego chłopca przed zbirami faszystowskimi. Jest to pokraczne, i niezbyt zajmujące - wyobraźcie sobie film, w którym występują cztery języki (słowacki, węgierski, niemiecki, czeski!), kameralna sceneria i brak rozwiniętego konfliktu w burzliwych latach 40. Jak to możliwe, że nie potrafi niczego zaingerować, aby wzbudzić odrobiny współczucia, jak chcesz zachęcić widza, żeby śledził wydarzenia, jeśli traktujesz film slajdowo, jakbym odwiedził szkolny teatr.
Ani zachęcającego aktorstwa, ani obiecujących motywów. Jego akademickie podejście jest wtórne, i zbyt schludne, żeby uwierzyć w wojenną zawieruchę. Reżim na Słowacji, a nic nie jest wyjaśnione, dialogi puste (w większości), a dramaturgii tyle, co w zbożowej kawie o poranku. Podejrzewam, że lepiej by się sprawdził jako telewizyjny program o ograniczonym metrażu, wlecze się niemiłosiernie, a rzadko narzekam na to, że film jest za długi (!). Ostatnio, kiedy narzekałem na przedłużony seans, to przecież ,,Czas krwawego księżyca'', który trwa ponad trzy godziny (a co zabawne, odnoszę wrażenie, że Ema trwała dłużej niż dwie godziny, jakby ktoś spowolnił obroty w kamerze). Narzekałem na czas trwania ,,Anatomii upadku'', ale tam przynajmniej miałem konkretny przypadek.
![]() |
Foto. PubRes |
Wiele rzeczy jest niejasna, i poprowadzona niechlujnie. Każdy zaczyna się nienawidzić, chcąc podkręcić dramat. Węgrzy nie znoszą się ze Słowakami (niby czemu?), mamy nienawiść skierowaną na żydowskiego syna przyjaciółki Emy (po co?), do tego cierpienie kobiety, która obawia się nakrycia, jak pielęgnuje dzieciątko w stodole. Masakra, jak bardzo jest to wymuszone, żeby działo się cokolwiek na ekranie. Mały chłopiec zamknięty przed światem zewnętrznym bawi się rękami w formie cyrkowej sztuczki, spogląda na złowrogich oficerów i tkwi w mentalnej biedzie, w Słowacji pod zaborami, gdy kraj został rozdarty przez obce narody. Opowiadający o zmaganiach mniejszości; żydów, Węgrów i całej tej szajki w jednym dramacie, który chce poruszyć każdy ważki temat, litości! Brakowało tylko, żeby jeszcze reżyser przyłożył mi broń do skroni, żebym nie mógł odejść grzecznie, dopóki nie zakończę tego spektaklu. To nie jest udany dramat, ale nawarstwianie tragedii. Zamiast skupić się na jakimś celu, to błądzi po wątkach i decyduje, jakimi mocnymi kartami jeszcze zagrać, abyś czuł się podle, jak ludzie podczas trwającej wojny. Aż chciałbym przekląć, bo to jest niepoważne.
Panujący protektorat w Słowacji jest co prawda ukazany w filmie, ale nie potrafi rozsądnie podejść do tematu, tylko wrzucać nowe wątki, jeden po drugim. Ciasne kadry nie ułatwiają zaangażowania, a opowieść rozprasza uwagę nowymi sensacjami - mamy na przykład motyw sypiania z faszystowskim oficerem (obrzydliwe!). Przepotworne doświadczenie - zmęczyłem się, a to przeskakiwanie między językami jest jeszcze bardziej męczące, niż myślałem z początku. Plus za nieoczywiste okoliczności, i że jesteśmy na zawirowanej ziemi Słowiańskiej, ale cała reszta - mam nadzieję, że nie będę musiał nigdy przechodzić czegoś podobnego. Nie polecam, ale fanatycy II wojny światowej może będą zachęceni, kto wie?
Słowacja, Czechy, 2024, 129'
Reż. Iveta Grófová, Sce. Peter Krištúfek, Iveta Grófová, Zdj. Martin Strba, Muz. Matej Hlavac, prod. PubRes, Campfilm, Total HelpArt T.H.A, wyst.: Alexandra Borbély, Milan Ondrík, Nico Klimek, Alexander E. Fennon, Dénes Újlaki, Florentín Groll
Na wstępie mała laurka dla Davida Cronenberg - dla jednego z najbardziej podziwianych filmowców w historii kina. Och, gdybym został reżyserem, to chciałbym być jak on. Ekscentrycznym wizjonerem, który nigdy nie bał się własnego głosu, pomysłów czy fantazji. Obok Davida Lynch, który cechował się sennym majestatem - Cronenberg robi zbliżenia na wyskokowe tematy, a jego podglądactwo staje się uzależniające. Choroba ciała, którą przedstawia w ,,Całunie'' ma coś z antycznej tragedii, bywa przepełniona archaiczną budową wyblakłego świata. Założę się, że część publiczności nie zniesie przedłużających się kadrów w sypialni. Totalny brak pośpiechu w zabieganym życiu, to dobra odskocznia od zawirowanej egzystencji. To film, który teoretycznie nie powinien sprawiać przyjemności, bo jego czarny humor jest sprośny, niekiedy na granicy auto-pastiszu i niegrzecznych marzeń o nagiej pannie bez jednej piersi, którą straciła, wyglądając jak karykaturalna amazonka. Nawet nie wiem, jaki to gatunek filmowy, ponieważ łączy fantastyczne motywy z urządzeniami komórkowymi, jak stroi piórka w dramat erotyczny, by kpić z widza i urządzać senny plakat w rozgrzanej pościeli. Nawet nie próbuję zgadnąć, co siedzi w głowie Cronenberga, bo to umysł niezbadany.
![]() |
Foto. SBS Productions |
Odchodząc od słodzenia, to stęskniłem się za dwójką aktorów, którzy występują w kadrze - powraca dawno nie widziany Vincent Cassel (weteran branży) oraz Guy Pearce (paskudnie się starzeje, bo nie potrafiłem go rozpoznać, jak zjawił się na ekranie). Vincent gra jednego z tych zrozpaczonych mężów, którzy po stracie kobiety oszaleli (i padło im na mózg). Ponieważ wymyślił zabawkę, że jego żona odżyje w cyfrowej dekonstrukcji. Będzie żyła w opancerzonym pudełku, zaglądając do jego sypialni, jakby była prawdziwa, a nie obiektem snów. Samo pisanie o tym jest wystarczająco pokręcone, a co dopiero ujawnianie publiczności osobistych tęsknot czy intymnych pokazów urzeczywistnionych. To jest szalone, ale też groteskowe w swoim zamiarze. Paranoiczna potrzeba odzyskania zmarłej żony, którą widzimy w pierwszej scenie, jak leży cichutko otoczona przelatującym motylem, która zginęła w wypadku, i teraz jest odzyskiwana przez wynalazek, co powoduje, że możesz kontaktować się z osobami z grobu. Jeśli ktoś spodziewa się poważnego dramatu - muszę go rozczarować. Nie interesuje go technologiczna nowość, ale przeżywany smutek, któremu nie daje spocząć pod ziemią.
Ukąszony namiętnością rozpalonego ciała. Rozkoszuje się perwersyjną sztuką, gdzie nagie portrety wyskakują ze szklanego ekranu, z rodzinnych pamiątek, w wir łóżkowych perturbacji i zaognionej desperacji, jak w śmierci widzi obiekt pożądania. Mroczna wizja sypiania z awatarami, próbą odzyskania czegoś lub kogoś, którego torturuje się nieprzepracowaną traumą. Technologiczna zabawa przeobraża się w nieco komiczne pożądanie, a widok nagich kobiet jest tak samo tolerowany, jak niewinna śmierć z uśpionym ciałem.
Lekko prowokujące, być może wstydliwe, z urokiem pokracznej komedii na nasze osobiste zawody - niemożliwości pogodzenia się z własną stratą. To dziwny projekt - z seksualnymi pytaniami, o naszej mrocznej strefie marzycielstwa. Jego wynaturzenie nie jest obrzydliwe, raczej przytłaczające, jakby rozpacz trwała poza grobem. Monitoruje naszą śmiertelność, i każe przyglądać się amputowanym ciałom, które swoją nagością próbują przemówić do zmysłów (żona umierająca na raka jako metafora rozpadającego się ciała). Część narracyjna wydaje się mi nieco niejasna, ale biorąc pod uwagę, że autor nakręcił to dzieło, tuż po tym, jak sam stracił żonę - jest jakąś spowiedzią z otchłani? Pełna przewrotnego czarnego charakteru, gdzie zmarła dusza pojawia się na aplikacji telefonicznej, a kobieta jest awatarem z syntetycznym głosem w słuchawce. Makabryczny, lekko niepokojący, ale żaden film w ostatnich miesiącach nie był tak przerażająco fascynujący, w którym odkrywasz projekcję własnych lęków po stracie ukochanej. Co to będzie, jak Cronenberg odejdzie na emeryturę - chyba sam przeżyję rozpacz.
Kanada, Francja, 2024, 119'
Reż. David Cronenberg, Sce. David Cronenberg, Zdj. Douglas Koch, Muz. Howard Shore, prod. SBS Productions, Prospero Pictures, Saint Laurent, wyst.: Diane Kruger, Vincent Cassel, Guy Pearce, Jennifer Dale, Jeff Yung, Vieslav Krystyan
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz