niedziela, 10 grudnia 2023

Recenzja przedpremierowa: Biedne istoty


Czy ktoś tęsknił za greckim reżyserem Lanthimosem, który słynie z prowokacyjnych filmów dla perwersyjnej publiczności? Jego najnowsze dokonanie, to jakaś symboliczna seks-taśma dla dojrzewającej młodzieży, która stara się zgłębić kobiecą anatomię. Parodiująca czasy, gdzie wszystko jest na sprzedaż, a kobieta ledwie obiektem prostych czynności, która schlebia łakomym mężczyznom, co pożądają mimozy - jej delikatnego kawałka skóry. Nie wiele spodziewałem się po ,,Biednych istotach'', a dostałem zabawny, wystawny dom dla mężczyzn, którzy chcą pomóc niedoświadczonej młódce, aby nabrała wprawy, czego żąda w egzystencjalnej złotej klatce. 

Koncept wydaje się zasugerowany - pewien odkrywca, wynalazca i szaleniec o naukowych przywarach, niczym w filmach o Frankensteinie - przywraca do życia kobietę o imieniu Bella, która straciła życie ze względu na popełnione, artystyczne samobójstwo (nie tak natchnione, jak Ofeli w dramacie Szekspira, ale jednak wykraczające ponad zwyczajność). Rodząc się na nowo musi ponownie uczyć się rzeczy podstawowych, jak mowa, układanie zdań za pomocą ust i zębów, a doktorek objawia jej zagadnienia ważne do funkcjonowania w społeczeństwie. Z początku wygląda jak nasmarowana olejem lalka, która ma problemy z koordynacją ruchową, aby stopniowo nabierała większego animuszu i pozwalała sobie na obsceniczne sceny, jak oddawanie moczu na widok obcych oczu. Perwersyjność greckiego scenarzysty zawsze przyprawiała o absurdalne komedie, które mają coś z antycznej tragedii, a jednakowo są postmodernistycznie wykorzystywane w celach rozrywkowych. Ktoś, kto nigdy nie widział filmu Latnthimosa (jest ktoś taki?) - prawdopodobnie nie zrozumie jego ekscentrycznego rozumu, ponieważ drwi z narracji, ze spuścizny literackiej, pogrywa sobie z widzem nie przejmując się czyimiś wymaganiami od kina. 

Monochromatyczne kadry zmieszały się z quasi-steampunkową stylistyką, gdzie barokowy przepych na miarę Caraxa z ,,Annette'' przytłacza dostojną figurą z czterogwiazdkowego hotelu, gdzie dziwaczność i opóźnione reakcje na ból są podane w przesadny, teatralny sposób. Nasza Bella (czyżby nawiązanie, do ,,Pięknej i Bestii?'') krok po kroczku dojrzewa, intuicyjnie z małej dziewczynki (o aparycji dorosłej kobiety) wkracza na ścieżkę dorastania, gdzie odkrywa swój pociąg do mężczyzn. Sami faceci wokół to śmietanka towarzyska: postrzelony ojciec-demiurg, potulny asystent, bezgłośnie zakochany mężczyzna o twarzy aktora Marka Ruffalo. Bella zmierzająca do Paryża, skacząca beztrosko przez wiktoriański wystrój zbudowany z magicznych latarenek, surrealistycznych snów i abstrakcyjnych pojęć. Komedia naśmiewająca się z konwencji, z dawnych filmów o tym, jak kobiety były zamykane przez tyranów w zaklętych zamczyskach. 


,,Biedne istoty'' wydają się już nieco zmurszałą krytyką patriarchatu, próbującą nawiązać kontakt z ,,Barbie'' i kilkoma innymi produkcjami, które, na siłę, próbują zadowolić kobiety, które nie rozumieją, czym jest fundamentalny feminizm, albo udają głupie i twierdzą, że to w porządku, że mają więcej praw niż mężczyźni. Niektóre filmy są bardziej szkodliwe społecznie, niż wyobrażają to sobie obrońcy moralności lub białorycerze. Sęk w tym, że ,,Biedne istoty'' mogą zostać potraktowane jako cel szowinistów, którzy chcą rozbierać panny na ekranie nie przejmując się sferą emocjonalną. Pomijając jednak dywagacje okołofilmowe - zajmijmy się obrazowaniem kina, bo Lanthimos wysyła kartkę świąteczną podglądaczom, którzy łakną kobiecego ciała w każdej odsłonie. To jednak film na wskroś męski - wytrącony z subtelności i taktu, ale trudno o to winić reżysera, który kręcił pokręcone rzeczy, jak ,,Lobster'' czy ,,Zabicie świętego jelenia''. Trochę to przypomina mężczyznę, który wybiera się do drogiego hotelu i zamawia sobie luksusową dziewczynę do towarzystwa na wspólną noc. Być może autor chciał opowiedzieć o mroczniejszej stronie seksualności, i jednakowo - utkać z tych wątłych emocji - coś, co sprawi, że nie będziemy spoglądać na rzeczywistość, jak na ikonę miernej sztuki bez dekoracji. 

Mówienie Emmie Stone na ekranie, że ,,jest najpiękniejszą kobietą, jaką spotkał w swoim życiu'' (głoszone przez Marka Ruffalo jako oddanego, zakochanego po uszy pana) jest pewnego rodzaju drwiną z kanonów piękna. Ponieważ osobiście nie uważam ją za atrakcyjną, ale to świetnie koresponduje z naszą prywatną wrażliwością na urodę. Jej groteskowa postać przyjmuje na znak - bez krytyki - męski widok spoconych ciał, ich lubieżnych spojrzeń i dziwnych, manierycznych póz, którzy sami przypominają lalki, tylko że męskie. Bez własnego gustu czy kodyfikacji pragnień. Próżnie spoglądamy na Emmę rozbierającą się do naga, co sprawia, że staje się erotyczną komedią o poszukiwaniu uniesień w męskim uścisku. Rozbrajająco szczerą, bo to odnajdywanie siebie jako postaci kobiecej, wydziera szaty z plastikowych dziewcząt, które udają, że są pruderyjne, a później same skaczą po meblach w salonie. Rozbrykany charakter protagonistki sprawia, że Bella jawi się jako przekształcenie niewinnej dziewczyny w żądną cielesności poszukiwaczkę przygód. Jego bezwstydność (jako filmowego aplauzu erotyki) potrafi być komiczna, bo bierze w ,,nawias'' jakiekolwiek realia czy konwenanse. Nie ma granic, w dobie pornografii i kobiet sprzedających się za kilka dolarów, jest to nawet prześmiewcze i dekoracyjnie wysmażone. Emma Stone niczym nimfomanka - szuka ukojenia w seksie, ale jak każda nimfomanka, nie odnajduje spełnienia. 

Niepohamowany apetyt na męskie ciało przybiera kształt absurdu, z którego nie można się wydostać. A małżeństwo wydaje się lekarstwem na praktykowaną rozwiązłość? Być może opis opowieści brzmi, jak sen szaleńca, który wskrzesił do życia rozwiązłą kobietę, ale w rzeczywistości to poszukiwanie rewolucji - próby wyciągnięcia się z epoki, która, albo głosowała, że patriarchat trzeba obalić, albo wyśmiać udawane, feministyczne bzdury, bo przecież kobiety też mają własne pragnienia, potrafią czuć się samotne, niezrozumiałe czy niekochane. Emma Stone przypomina nieco przekręcony portret niezależnych kobiet, które chcą uciec od męskiej władzy, a jednocześnie poddają się rozkoszom z mężczyznami. Jest to nieszablonowe podejście do otaczającej nas rzeczywistości, która stała się karuzelą myśli, gdzie każdy szuka własnej ścieżki, na własny sposób. 


I choć dywaguję sobie z fantazją artysty trzeba powiedzieć wprost, że niektórym nie spodoba się ów błazenada sceniczna lub wkładka obsceniczna. To komedia pełną parą - z wieloma komicznymi sytuacjami, gdzie facet potyka się na schodach, albo wypowiada dziwne teksty, po których nie wiesz, czy masz się śmiać, czy zapytać ,,Czy jest z tobą wszystko w porządku?''. Gdzie kolacja przy stole już nie będzie taka sama, jaką praktykujesz. Pokaleczony bliznami ojciec potrafi zaakceptować odrębność laleczkowatej istoty, niczym troskliwy tatuś - zrozumiał, że Bella potrzebuje odciąć się od pępowiny i szukać własnej niezależności w tym groteskowym świecie z abstrakcyjnymi ideałami. Powiem szczerze, jest to najzabawniejszy film Lanthimosa, którego możecie kojarzyć z ponurych opowieści. Jednocześnie wydaje się najbardziej przesadzony, zbyt kostiumowy, a przecież wiemy, że nakręcił ,,Faworytę'', która działa się na salach dworskich. Będzie to pokaz, przy którym będziesz nabijać się z tropów kulturowych, albo wzruszysz ramionami, i powiesz ,,Nieśmieszne'' - masz prawo sam zadecydować, czy lubisz dziwny, pokręcony świat greckiego filmowcy, czy raczej zaprotestować na jego wymyślne kreacje fikcyjne. Decyzję pozostawiam wam, drodzy widzowie. 

USA, Irlandia, Wielka Brytania, 2023, 141'

Reż. Yórgos Lanthimos, Sce. Tony McNamara, zdj. Robbie Ryan, Muz. Jerskin Fendrix, prod. Element Pictures, wyst.: Emma Stone, Mark Ruffalo, Willem Dafoe, Ramy Youssef


0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz