![]() |
Kadr z filmu ,,Mój przyjaciel łuskowiec'' |
Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.
W mocy szatana
Kino koreańskie na początku XXI wieku uważałem za najlepszą alternatywę w skali światowej (w latach 2001-2012 numer jeden na rynku). Cechowali się oryginalną strukturą, niebanalnymi kryminałami czy thrillerami, ale od kilku lat nadchodzi nieodwracalny regres. Korea jako naród przeżywa kryzys - podobnie jak ich rodzima kinematografia. Coś pękło w tej machinie, pozostając cieniem dawnej potęgi obrazu. Obecnie kino koreańskie przypomina zgliszcza rozwiniętej cywilizacji - powstają coraz tańsze produkcje, coraz mniej dopracowane i sensowne. Moda na zakonnice w horrorach sprawiła, że mieliśmy wylew historii o opętaniu, rozbitej wierze czy demonach. Nie inaczej jest ,,W mocy szatana'', gdzie dostajemy obrazek dwóch sióstr, które próbują pomóc młodemu mężczyźnie w potrzebie - przeprowadzając rytuał oczyszczenia z sił nieczystych. Jedna z nich umiera na raka macicy, kopci papierosy, jakby przestała się przejmować zdrowiem, a jej motywacja, by uratować komuś życie, jest jakimś substytutem własnego zaniedbania? Skoro nie uratuje samą siebie - w ramach odkupienia poświęca się dla innych? Szlachetne. Druga w tym towarzystwie ma niezachwianą więź z duchami, więc przyda się podczas wydłużonych scen w uzdrawianiu ciała.
![]() |
Foto. Zip Cinema |
Główny konflikt bada utarczki między medycyną, a wiarą w szamanizm. Tam, gdzie nauka upada pod naciskiem niewiadomej - wkrada się tradycyjna religia katolicka, w której odprawia się modły za potępieńców. To banalne rozwiązanie, ale warto brać pod uwagę kontekst, że w Korei Południowej jest dziesięć procent katolików, a to mężczyźni władają prawem, żeby przeprowadzać egzorcyzmy. Na papierze brzmi wyjątkowo zacnie. Jako kino gatunkowe z chrześcijańską odnogą, ale prędko odkrywam, że to marna podróbka filmów zachodnich, a przeprowadzone egzorcyzmy są bardziej komiczne, niż przerażające. Jako horror się nie sprawdza - jego struktura jest rozwleczona, ciemne korytarze usypiają czujność, a ksiądz wtrąca się z argumentami o świętych dogmatach Kościoła. Jako psychiatra wierzy w leczenie naturalne, a nie w szamańskie ceremonie. Przekleństwo demona wyskakuje z chłopca, zaś zakonnice nie pragną, aby pacjent oddał się woli przeklinającego ducha. Stajemy się obserwatorami długich, rozmontowanych scen z udziałem mężczyzny wijącego się w agonii opętanej duszy. Jest to doświadczenie markotne, ponieważ nie buduje napięcia, lecz każe rozciągać rytuał oczyszczenia w tryb bitwy z nieświadomym pacjentem, który nie kontroluje własnego ciała.
Sęk w tym, że narracja stoi w miejscu, robi powtórki z materiału, a egzorcyzmy przeprowadza z manierą gburowatego stylisty bez kolorów. Udręczenie duchowe zaprezentowano powierzchownie, a wszelkie pytania o niezgodność nauki z wiarą społeczeństwa w rzeczy ponadnaturalne nie wymaga niczego więcej, jak konstruowanie taniego horroru z odpustu. Zamiast skupić się na wewnętrznych dramatach - kopiuje lepsze filmy z demonami przetapiając grozę na piknik z demonami. Kino koreańskie umiera na naszych oczach - boleśnie staczając się w otchłań rozczarowania. Obawiam się, że kino koreańskie nie powróci na szczyt, to powolne, nieodwracalne staczanie się z wierzchołka góry.
Korea Południowa, 2025, 114'
Reż. Hyeok-jae Kwon, Sce. Kim Woo-Jin, Hyo-jin Oh, Zdj. Chan-min Choi, Muz. Kim Tae-seong, prod. Zip Cinema, wyst.: Song Hye-kyo, Jeon Yeo-been, Lee Jin-wook, Park Yong
Turno Nocturno
Kiedy myślę o meksykańskiej kinematografii przed oczami mam dwa przedziały: zawieszoną między elegancją Juliana Hernandez, a powściągliwością Carlosa Reygadas (swoje najnowsze dzieło kręci w Polsce). Odnoszę wrażenie, że stracili co najmniej jedno pokolenie, aby na nowo wzbudzić zainteresowanie wśród Europejczyków. Pozorny horror w dramacie o opiece zdrowotnej, to nieco niedopieczony tytuł z duchami krzątającymi się po korytarzach w szpitalu. Obserwuję kobietę na nocnej zmianie, co krząta się między salami z ponurą twarzą, a odległe krzyki czy kroki sugerują, że nie jesteśmy sami w klinice, natomiast ponadnaturalne dziwadła mają swój udział w niedoprecyzowanym scenariuszu.
Nasza bohaterka ma niejasną przeszłość związaną z ojcem - nigdy nie wiem, dlaczego jest ważny dla narracji. Być może jej trauma oraz lęk przed światem ujawnia się w dziwnych, niepokojących scenach, gdy udaje się do szatni, żeby żyletką przecinać skórę na udzie. Jakby nie potrafiła wyrażać emocji inaczej, niż w samookaleczeniu ciała. To brunatnie stylizowany miks horroru i dramatu w meksykańskim szpitalu, gdzie pielęgniarki są wykorzystywane seksualnie, a kadry przedstawiają żywe operacje na wnętrznościach ludzi. Z jednej strony - frapujące dostrzeganie niewidzianych duchów, jak w japońskich szkołach w grach wideo. Z drugiej - niedomknięty, nieprecyzyjny układ w instytucji zdrowotnej, gdzie temat zostaje urwany przez krążące legendy.
![]() |
Foto. Sony Pictures |
Miesza fikcję z mitami - nigdy nie rozwijając koncepcji, żebym uwierzył w jego gardłowy ton. To ponury obrazek, gdzie młode, atrakcyjne panie w białych czapeczkach zostają napastowane przez ordynatorów szpitala. Błąkający się duch, raz widziany w szklanych oknach, innym razem niewidzialny, to oznaka zbliżającej się śmierci pacjenta, lub złagodzenie cierpienia. Jedno z dwóch. Bazowany na meksykańskiej legendzie raczej nie pragnie pochłaniać widza subtelnymi uwagami - jego agresywna forma z uprzedmiotowieniem kobiet, z przelewaniem krwi bądź operacjami na narządach nie stanowi większego zagrożenia, lecz opresję opustoszałej kliniki. Chwilami niejasny, dlaczego zdarzenia obserwowane są z oczu smutnej pielęgniarki, która zostaje uderzona przez niewidzialne siły. Rozwiązanie tkwi w przeszłości, którą autorzy nie odkrywają (czemu?), przez co narracja przestaje nadawać na długich, głębokich znaczeniach. Tkwi w niedomówieniach tak żałośnie poukrywanych, jakby celowo sabotował własne działania. To powoduje, że seans gaśnie, ponieważ brak wyjaśnienia kluczowych zdarzeń oraz traum kończy się nierozstrzygniętym dysonansem. Z jednej strony - próba odgrywania znanych chwytów, jak niewidoczny duch daje znać, że istnieje, gdyż podłoga wysyła fale dźwiękowe stóp. Cicha, introwertyczna bohaterka nie pomaga odsłonić wydarzeń, co zdarzyło się w Juarez, i dlaczego szpital jest nawiedzony, a pielęgniarki poddane seksualnej tresurze (w pierwszej scenie jest to nieźle zarysowane, ponieważ panie nie zakładają staników, tylko paradują bez bielizny w służbowym przebraniu).
Kategorycznie, to tytuł zmarnowanych szans. Z przyjemnymi dla oka pojedynczymi scenami, jak duch wałęsa się po szpitalu, i wiemy o tym, mimo że jest nieprzejrzysty dla spojówki. Na minus: oklepane zakończenie widziane w takich tytułach, jak Blair Witch. Średniak z ambicjami, który nie sprostał własnemu zadaniu.
Meksyk, 2024, 107'
Reż. Rigoberto Castaneda, Sce. Rigoberto Castaneda, Zdj. Daniel Blanco, Luciano Larobina, Muz. Rodrigo Garcia Morelos, Paola Trevino Todd, prod. Sony Pictures, wyst.: Tony Dalton, Paulina Gaitan, Azul Guaita, Karla Garrido
Mój przyjaciel łuskowiec
Poruszająca wyprawa do RPA, gdzie biały człowiek, o buntowniczej naturze - zaprzyjaźnia się z zagrożonym gatunkiem. Ważny, szczery dokument, który przedstawia bliżej mi nieznane łuskowce - opancerzony jak jeż (bez drażliwych kolców), z długimi palcami kreta ze słabym wzrokiem. Nieocenione świadectwo bliskości z naturą, gdzie przywiązanie prowadzi do rozpaczy wraz z pożegnaniem. Małe zwierzątko wystawione na sprzedaż zostaje ocalone w misji ratunkowej. Wystraszone, niewinne maleństwo odnajdzie na nowo utraconą więź z żywym stworzeniem. Naukowiec nie przypuszczał, że jego podróż ze straumatyzowanym łuskowcem okaże się czymś więcej, niż pomocną dłonią od zguby. Oswaja swojego towarzysza na ograniczonej przestrzeni, aby nauczył się obserwacji otoczenia. Jego drobny pyszczek, z długim, zwijającym się językiem, który poluje na mrówki, to pokaz, jak osacza owady. Chwytająca za gardło odyseja z ssakiem tuptającym, jak dinozaur na tylnych łapkach, o mitycznych wierzeniach, jakoby przez uczynioną im krzywdę sprowadzają burze, to kojąca pieśń o nieuniknionych niebezpieczeństwach na dzikim lądzie, ale także wrodzona wiara w opiekowaniu się bezbronnymi łożyskowcami, dla których jedynym ratunkiem przed drapieżnikami staje się skorupa.
To przeciekająca przez palce kronika, gdzie pobyt ssaka pokrytego łuskami w domu ochotnika, który podjął się akcji, aby zaszczepić w nim pociąg do samodzielności na otwartym terenie nie wyrzeka się troskliwej relacji jako ojciec małego dziecka. Gdyż Gareth Thomas skupia się na jego dorastaniu, nieustannie obserwuje go, jak radzi sobie w zdobywaniu pożywienia, mierzy jego wagę, a nadajnik na pancerzu przekazuje, jak daleko znajduje się od stóp człowieka. To przejmujące studium rodzącej się przyjaźni - niechętny łuskowiec ucieka przed panem w pierwszych kadrach, by stopniowo zyskać uwagę jako zaufany towarzysz, a jego zabawy z obracającym się ciałem są wskazówką, iż jest oddany ludzkim dłoniom.
![]() |
Foto. Dog Star Films |
Tę ujmującą historię wzmacnia wizualne pieścidełko. Liczne zbliżenia na rozpadające się kopce mrówek przez łapki łuskowca, gdzie jakaś modliszka czy pasikonik wisi na gałązce, pajęczyna czeka na ofiarę, a rozkopane tunele prowadzą w głąb ziemi. Operatorzy czynią cuda, żebym oglądał w zachwycie dumne zachody słońca, świecące oczy hien ciemną nocą w Południowej Afryce. Wygląda, jak profesjonalny dokument przyrodniczy z fabularnym dodatkiem, gdzie człowiek odnajduje na nowo sens dzikiej przyrody. Rodzi się przyjaźń z malutkim brzdącem, którego nosi na plecach, głaska po łuskach, co nie wydaje żadnych dzwięków, a jego psoty powodują rozbawienie. Jego niewinność staje się wstępem do rozdzierającej historii o trudach rozstania, gdy łuskowiec będzie gotowy nieść ciężar egzystencji na własnych nogach.
Od początku musimy przygotować się na to, że relacja będzie krótkoterminowa. Nie może wiecznie niańczyć małego ssaka, którego chcielibyśmy widywać, jak najczęściej na wypukłym obrazie. Sam pod koniec seansu czułem się rozbity, że nasza podróż zakończy się bez dalszego udziału czy śledzenia tego nieoczywistego stworzenia - z dala od ludzkich oczu. Ciekawy jest również wątek naszego gospodarza, który dzieli się intymnymi szczegółami z tej wspólnej przygody. Oprowadza po kulisach, dlaczego zaczął interesować się dzikimi, oraz zagrożonymi gatunkami. To unikatowe doświadczenie, bo jego szczerość emocjonalna przepływa w każdej minucie, a wypływająca miłość do łuskowca nie jest sztucznym pokazem dla wyświetleń. Martwi się, kiedy gubi jego ślad, albo rozpacza przed kamerą, kiedy musi oswoić uczucia, gdyż pożegnanie staje się nie do zniesienia. Gorąco polecam.
Wielka Brytania, 2025, 88'
Reż. Pippa Ehrlich, Zdj. Steven Dover, Warren Smart, Gareth Thomas, Muz. Anne Nikitin, prod. Dog Star Films, Water Fortune, Anonymous Content, wyst.: Gareth Thomas
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz