poniedziałek, 15 stycznia 2024

Raymond & Ray - Pożegnanie z ojcem

 


Procesja pogrzebowa nigdy nie należała do najprzyjemniejszych rzeczy, ale w ,,Raymond & Ray'' nabiera przeciwnego znaczenia. Scalenia z tymi, którzy wciąż oddychają i mają coś do zrobienia, a może oznacza świeży rozdział oraz początek nowej drogi? W otwierającej scenie Raymond przyjeżdża do brata, aby powiadomić go o śmierci ojca. Nie mieli okazji lub sposobności pobyć ze sobą, pośmiać się z głupiutkich kawałów, ale to dobry moment, aby odetchnąć od codzienności oraz wyruszyć w drogę, aby pochować staruszka. Ich relacja jest otwarta, lecz pełna sprzeczności. Gdy Raymond podchodzi pod drzwi dorosłego brata wita go z bronią, jakby zdziczał albo bał się obcych. Zaprasza go na drinka (ostatecznie częstuje kawą), a potem zabiera broń do bagażnika, gdy odjeżdżają, bo jak twierdzi - może się przydać. Nieźle co? Dopiero początek, a ktoś zabiera pistolet na ceremonię pogrzebową. 

Dyskutują na kilka mniej lub bardziej istotnych tematów w trakcie jazdy wtrącając parę niepotrzebnych słów, Ray (w ów roli niezawodny Ethan Hawke) łatwo nawiązuje kontakty towarzyskie z paniami, więc w trakcie postoju nie omieszka sobie poflirtować ze sprzedawczynią na stacji benzynowej, przekomarza się z bratem Raymondem (z sympatycznym Ewanem McGregor) aż dostają telefon w sprawie pogrzebu, załatwiają formalności, no i lądujemy twarzą w twarz ze zmarłym. I, w zasadzie zaczyna się prawdziwy pokaz, kulminacja, po co zebraliśmy się na to nieszczęsne przyjęcie, jak pożegnanie z ojcem ma wymiar społeczny. 

Gdzie Ray przyznaje, że nie chciałby mieć żadnych wspomnień z Harrisem (czyli ojcem), Raymond podchodzi do sprawy bardziej emocjonalnie, gdyż ma niepozałatwiane sprawy z biologicznym rodzicem. Kaplicę odwiedza pielęgniarka Kiera, która obiecała Harrisowi, że zjawi się na jego pożegnalnej ceremonii. Wybuchają kłótnie między braćmi przez utarczki z przeszłości. Gdyż, choć nie będę zdradzał ważnej części fabularnego elementu, ojczulek nie był czysty i nie pożegnał się ze światem jako ktoś godny zaufania. To sprawia, że Raymond cierpi duchowo, Ray wścieka się przy każdej okazji, ale nie zapomina o swoim wrodzonym uroku, więc dyskutuje z nową panią, aby odciąć się od przygnębiającej części spotkania. 


Film nigdzie nie pospiesza. Historia toczy się wolnym tempem, gdzie chwile powagi uciekają w kierunku żartów, aby oczyścić atmosferę, by móc z kimś porozmawiać, gdyż świat nie zatrzymał się wokół nas. Ich płuca nadal funkcjonują, więc oprócz osobistego spotkania z trupem jest szansa nawiązać relację z żywymi. To produkcja, gdzie unika się jawnego zamartwiania, bo jest sposobność nawiązać znajomości i trochę uciec od trosk - od pracy, od smutnej rzeczywistości. Mając czas, by przemyśleć to i owo, skonfrontować z uczuciami, powiedzieć, co głośno się myśli w obecności kogoś, kto już nie posłucha, bo leży martwy w trumience. Jasne - pod przykrywką humoru kryje się jakaś tęsknota za bliskością. Raymond przeżywa to wszystko z bólem, jakby z traumą, bo nie mógł skonfrontować się z własnym ojcem, gdy tego potrzebował. Przyrodni bracia, pomimo śladów zadrapań na sercu, czerpią przyjemność z ponownej wizyty. Jakby odrodziła się zatarta przyjaźń, a pogrzeb wykaże ucieleśnienie potrzeby, jakże ważny jest kontakt z drugim człowiekiem. 

To zaskakujące kino na wielu poziomach - wydaje się leniwy czy toporny, ale jego struktura onieśmiela. Wisielczy humor, ze sprośnymi kawałami dodaje pikanterii, bądź co bądź, cmentarnej pozie. Poznane kobiety (później poznajemy samotną matkę z dzieckiem) wydają się dobrą odskocznią od niepogody, zranionych uczuć, melancholii oraz od poczucia straty kogoś, za kim się nie przepadało, ale widok martwej, bliskiej osoby zawsze powoduje uczucie kryształowych łez w oczach. Ojciec ostatecznie też wypada na nieszczęśliwego człowieka, któremu do twarzy ze śmiercią, a jego grzeszki wypadają, koniec końców, jako niewinna ucieczka od zatracenia. Pożegnanie ojca to zresztą etap zaskakująco pochwalny.

 Ray wyciąga trąbkę i gra jazz, gdyż dowiadujemy się od Kiery, iż słuchał bluesa, gdy przebywał w szpitalu. Na ,,zlot'' pożegnalny z ojcem przybywają akrobaci, uśmiechnięty pastor, i gdyby ktoś zapomniał o pistolecie w bagażniku - wystrzeli w najmniej oczekiwanym momencie. To osobiste ,,dobranoc, ojczulku'' przybiera tu formę autoterapii, gdzie koncert jazzowy odbija się echem wśród bliskich wywołując na brwiach aktora strapienie, gdyż ochłonął - zdając sobie sprawę, że to już koniec ziemskiej wędrówki. 

Film na przemian rozbawia publiczność, tłumi skrywane, przygnębiające uczucia, nieprzyjemne sekrety, a potem wzrusza pojedynczymi scenami w tym karnawale niepowagi, gdzie pogrzeb zmienia się w pasmo ludzkiej boleści, że musisz żyć, gdy ,,skurczybyk'' przestał oddychać i jako jedyny zaznał spokoju od naszej ziemskiej katastrofy niepozałatwianych spraw, zmartwień czy lęków. Jest kameralny, lecz otwarty na nasze uśmiechy, by jeszcze nie żegnać się z ludzką twarzą. Podobnie, jak we francuskim kinie ,,Zakazane zabawy'' nie powinniśmy martwić się o zmarłych, lecz przyjrzeć się tym, którzy są obok nas, gdyż to oni potrzebują większego wsparcia. 

USA, Wielka Brytania, 2022, 106'

Reż. Rodrigo Garcia, Sce. Rodrigo Garcia, zdj. Igor Jadue-Lillo, Muz. Jeff Beal, prod. Apple Studios/Mockingbird Pictures, wyst.: Ethan Hawke, Ewan McGregor, Maribel Verdu, Sophie Okonedo

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz