niedziela, 14 stycznia 2024

Monster - Uczłowieczanie patologii


 Hirokazu Koreeda stworzył najbardziej podły, obrzydliwy twór w swojej karierze. Nie spodziewałem się, po kim, jak po kim, ale nie po twórcy wysublimowanych dramatów rodzinnych, jak ,,Jak ojciec i syn'' czy ,,Ciągle na chodzie''. Zrobił coś przeciwko własnej naturze - nakreślił patologiczny kres dziecięcej wędrówki przypominający ,,Trudne sprawy'' po mefedronie. Dziejący się głównie za murami instytucji edukacyjnej, uczniami spacerującymi po korytarzach w mundurkach, gdzie nauczyciele są apatyczni, a matka syna o imieniu Minato zaczyna drążyć, że jej podopieczny ,,choruje'', zachowuje się podejrzanie przez wpływy kadry nauczycielskiej, która coś ukrywa. ,,Monster'', to dwugodzinna przeprawa przez ciernie, gdzie winę zwala się na społeczeństwo, zamiast spojrzeć na siebie obiektywnie i dociec clou problemu. 

Koreeda nieustannie podbija w wysokie tony - w pierwszej scenie mamy pożar budynku, więc straż leci na akcję, aby ugasić pożar, smętna, druzgocząca fala z odbiornika imituje przygnębiające dźwięki, które mają insynuować, jak masz się czuć, bohaterowie grają uciemiężonych mesjanistów walczących o wolność komunikacji werbalnej. Dwugodzinna udręka, jakby ktoś walił młotem w sufit, a co gorsza, film jest podzielony po amatorsku, jakby Koreeda chciał umieścić trzy produkcje w jedno pasmo biczującej się alegorii, jak świat przestał słuchać siebie, i nie potrafi kontaktować się, jak cywilizowany osobnik. Nie - wszystko musi być podbite przez żywioły, nieożywione sceny przy stole, martwe spojrzenia na tragedie z nagłówków gazet, a patologia szerzy się szybciej niż na ulicach zatłoczonego miasta.

I chociaż japoński autor korzystał z drażliwych środków, niekiedy balansując na krawędzi między naiwnością, niewinnością, a patologią zewnętrznego świata, jak w ,,Złodziejaszkach'' - w tym momencie posunął się do ekstremum eksploatacji nizin moralnych oraz bezczelnie podkręca na antenie swój dramatyczny popis, gdzie uczniowie w szkole zachowują się nad wyraz irracjonalnie. Wyjąca syrena to sygnał ostrzegawczy, jak czas i miejsce zostaje zburzone oraz spalone na popiół, jak człowieczeństwo wymieniło się w boleść samonapędzającej się zagłady, której już nikt nie powstrzyma. To nihilizm na permanentnej scenie teatru. Matka Saori prędko dochodzi do wniosków, że jej synulek jest maltretowany fizycznie przez pana Hori, który podobno bywał w klubie z hostessami. Późniejsze wytłumaczenia dyrektora są posunięte do biurokratycznej uprzejmości, miast szczerej rozmowy bez wzniosłych słów kapituły. Na tym etapie brzmi fałszywie, bo cała koncepcja sprowadza się do wymuszonego dramatyzmu, i nie byłoby wykluczone, gdyby ktoś sugerował, że Koreeda inspirował się dokonaniami Kiyoshi Kurosawy, który nie szczypie się w język i potrafi portretować ludzi niczym kosmici w ,,Zanim Znikniemy'' (2017)



Autor kolejno przedstawia wydarzenia z perspektywy pozostałej dwójki - pana nauczyciela Hori oraz Minato (syna) - starając się ,,uczłowieczyć'' antagonistyczne rysy kosmitów, a nie ludzi. Nieszczęsna egzaltacja wpycha się w ramy podkręcanego syntezatorem przekroju społecznego, gdzie przemoc, alarm wszczęty przez groźby czy ryzyko utraty życia tyra widza pejczem każąc się przyznać, że jest współwinny dzisiejszej plagi nieuczciwych ludzi, nadużywający władzy we wszelkich instytucjach - od telewizyjnego ścieku z CBS, po fałszywe ideologie partyjne. To apokaliptyczna seria z ,,The Last of Us'' wykręcona przez umysł autora, który zapomniał, że kręcił subtelne dramaty familijne! To przykre, że dawni mistrzowie puszczają efekciarski thriller kosztem wiarygodności psychologicznej. Wszystko zostało podyktowane pod dyktando mechanizmów fabularnych, aby nakręcać spiralę patologii bez granic. Na przykładzie pozbawionego emocji dyrektora szkoły, która tłumaczy się beznadziejną wymówką, że wciąż opłakuje niedawną śmierć własnego wnuka. To tak, jakbyś tłumaczył się, że komuś przywaliłeś w czułe poliki, bo miałeś zły dzień! A co lepsze - później dowiadujemy się, że odpowiedzialny był za to jej mąż, który ,,przypadkowo'' (tak, w tym filmie wszystko jest przypadkowe!) potrącił dziecko na podjeździe. Przecież to brzmi bardziej nienaturalnie niż dowolny film Michaela Bay'a! Cały scenariusz przypomina domino, które wystarczy puścić palcem, by rozłożył się na łopatki. 

Potem kolejne zwodzenie, i próba wmówienia, że to ona (czyli dyrektor) była za to odpowiedzialna i zdecydowała się pozwolić mężowi wziąć za to odpowiedzialność, aby zachować resztki godności - na tym etapie się poddaje. Sztuczny program, jakby jakiś algorytm pisał scenariusz, a nie człowiek z krwi i kości. Patetyczna, wymuskana pop-drama dla współczesnej widowni, która nie chce myśleć na seansie, tylko bezmyślnie pochłaniać wszystko, co twórcy chcą nam ,,narzucić''. To produkcja niesmaczna, w złym guście i zwyczajnie nieudana artystycznie. Jestem zszokowany pozytywnymi recenzjami, dobrymi opiniami, bo to naplucie w twarz dobrym, wiarygodnym dramatom. Prawda na ekranie, to spektrum melodramy bez cienia subtelności. Gdzie chociażby temat związany z homoseksualną orientacją seksualną jest niczym napiętą struną w kolejnej fazie na potrzeby scenariusza, dla zwrotu akcji, aniżeli po to, aby nakreślić czuły, poważny dramat, jak ,,humanizm'' stoczył się na dno rynsztoka. A dzieci zostają bezwolnymi pionkami w dorosłej grze pozorów, którzy sami są winni zaistniałej sytuacji. 

Japonia, 2013, 126'

Reż. Hirokazu Koreeda, Sce. Yuji Sakamoto, zdj. Ryuto Kondo, Muz. Ryuichi Sakamoto, prod. Fuji Television Network, wyst.: Sakura Ando, Eita Nagayama, Soya Kurokawa, Hinata Hiiragi, Mitsuki Takahata

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz