skip to main |
skip to sidebar
Osiem dni, aby obejrzeć pięć sezonów, cztery dodatkowe epizody i mieć wrażenie, że historia jest niedokończona, gdzie pękła niechęć do tasiemców, ale czy na pewno? Seriali nie oglądam, jak wielokrotnie poruszałem przy okazji omawiania ,,Piratów''. Jestem przeciwny długim seriom, które są dłuższe niż makaron na widelcu. Nie znoszę, kiedy coś wlecze się w nieskończoność. Wolę obejrzeć trzy filmy, które trwają po trzy godziny, niż coś co ma kilka sezonów, a każdy odcinek wyżera ci godzinę z życia. Jestem przyzwyczajony do kina, do wielkiego ekranu, do wielkich historii nierozrzuconych w czasie. Kiedy oglądasz serial - wiesz, że zajmie ci to dni, miesiące, niekiedy lata. W ciągu dnia nadrobiłbym filmy z lat 30. czy 40., a tak oglądam jedną rzecz, która nie wiadomo czy mnie usatysfakcjonuje. Oczywiście lepiej stracić czterdzieści minut na przeciętny serial niż dwie godziny na przeciętny pokaz w kinie, ale jeśli ktoś woli skondensowane opowieści, to nie ma czego szukać w serialach. Z założenia są długodystansowe.
Przechodząc po cichutku do meritum - nie wiem, czy jest obecnie seria, która mogłaby mnie pochłonąć do tego stopnia, co ,,Initial D.'' - protoplasta ,,Szybkich i wściekłych''. Wiecie, nielegalne wyścigi, drift na zakrętach, popularność u dziewczyn, tego typu rzeczy. Nie mam serialu aktorskiego, do którego wracam - jedynie ,,Sześć stóp pod ziemią'' nigdy nie zawiódł i mogłem do niego wracać w każdej możliwej chwili, ale to wynika z faktu, że jestem fanem obyczajówek, co mogłoby wydawać się podejrzane, bo faceci z reguły nie przepadają za tym gatunkiem, ale kocham romanse i jakoś nie widzę powodu, żebym musiał to ukrywać - oglądałem ,,Zbuntowanego anioła'' w dzieciństwie, więc ,,męskie'' seriale poszły w odstawkę. Nie zagłębiając się w preferencje widza zacznijmy od tego, że ,,Initial D.'' powstało na kanwie mangi (nigdy nie wydanej w Polsce). Dość wiernie odwzorowanej, natomiast czuć, że serial nie mógł kopiować 1:1 wydarzenia na papierze. Podam to na prostym przykładzie. Ojciec głównego bohatera jest człowiekiem, który zagląda do kieliszka częściej niż zalecają lekarze, więc co zaproponowali autorzy serialu animowanego? W trzecim sezonie pada jedno kluczowe słowo: mój ojciec pije, i tyle, jeśli chodzi o poruszanie kwestii alkoholu. W mandze jest to szerzej omawiane, natomiast żeby nie tracić czasu ekranowego na chmiel - postanowiono, że w jednym zdaniu uchwycą esencję problemu. Jest to sukces twórczy, bo potrafi wystarczyć drobne napomknięcie, aby zarysować charakterystykę postaci.
Wracając do kwestii fabularnych: akcja dzieje się w prefekturze Akina. To tutaj nocą ścigają się najszybsi w mieście. Protagonistą serii jest Takumi Fujiwara, syn właściciela lokalnego sklepu z tofu, który rozwozi zamówienia dziesięcioletnim samochodem - 86, czyli słynna Toyota AE86 (Toyota Sprinter Trueno), która często służyła do rajdów wyścigowych. Chłopak wydaje się zamyślony, roztrzepany i nie ma zielonego pojęcia o motoryzacji, ale niech was nie zwiedzie jego twarz czy brak znajomości specyfikacji dwuśladów, to mistrz kierownicy, a w zasadzie - mistrz zakrętów, bo driftuje jak zawodowiec na torze. Skąd ten talent, zapytacie, skoro chodzi do liceum, a miesiąc temu otrzymał prawo jazdy? Otóż jest uzasadnienie: jeździ od pięciu lat rozwożąc tofu do hotelu o czwartej nad ranem. Szalone, pomyślicie, niezgodne z prawem, ale jak nikt go nie złapał, to kto będzie oskarżał dzieciaka o przekraczanie granic? No nikt: jedyna słuszna odpowiedź. Takumi jeszcze nie wie, jak pociągające są pojedynki na górskich przełęczach. Na razie jazdę traktuje jak obowiązek, nie jako przyjemność czy wyzwanie. Nie ekscytuje się wyścigami, jak jego koledzy z pracy (Takumi zarabia na pół etatu na stacji benzynowej) czy ze szkoły (przeciwieństwo młodzieńca o imieniu Itsuki, który promieniuje rumieńcem na samo poruszenie tematu wyścigów na Akina).
Sama fabuła nie jest jakoś odkrywcza, ot, mamy grupki ścigantów, którzy chcą udowodnić, że są najlepsi, niepokonani i niezwyciężeni. W przeciwieństwie do amerykańskiej wersji ,,Szybkich i wściekłych'' nie brakuje tu mocnych, poważnych tematów, jak sponsoring czy dojrzewanie (widać po drugim sezonie, że dzieciaki dorastają i muszą wiedzieć, co chcą robić w życiu, bo egzaminy się kończą, a szkoła staje się nikłym wspomnieniem). ,,Initial D.'' przechodzi przez różne fazy dorastania: nie tylko w podejściu do podejmowanych wyborów, bo razem z Takumi zagłębiamy się w żargon technologiczny, poznając tajniki maszyn na czterech kółkach. Wierzcie mi - jestem żółtodziobem, który nie zna się na samochodach, pomyliłby volksfagena z mercedesem, nie rozpoznałby auta po skrzyni biegów. Za to po serialu mogę powiedzieć jedno: wiem więcej na temat samochodów, więc, przy okazji, uczycie się podstawowych rzeczy, jak napęd na tylne czy przednie koła, poznajecie rodzaje silników, coś tam zostaje w głowie i mam wrażenie, że specjaliści od tuningowanych pojazdów, jeśli nie zaklaszczą w dłonie, to chociaż powiedzą: fantastyczna robota. Mówię poważnie: już nie czuję się jak amator, tylko ktoś, kto poznał motoryzację od kuchni. I choć moja wiedza pozostanie wybrakowana - wiem jak dopracować styl jazdy, wiem co oznaczają skróty, którymi posługują się uliczni wariaci. Chociaż tyle.
Natomiast, żeby docenić wkład informacyjny - nie wystarczy, że zobaczycie pierwszy sezon. Jest tam zaskakująco mało skomplikowanych fraz mechanicznych. Prawdziwa jazda zaczyna się od maniaków z pojazdami WRC (sezon drugi), co wożą się Lan Evo albo pojawia się postrach rywali wyścigowych - Subaru Impreza. Ostrzegam, że to żadne ,,Need for speed: Most Wanted''. Ściganci nie spotykają się za dnia, w słonecznym upale, nie goni ich policja i radiowozy. To żadna, tania wymówka, by pokazać, kto jest kozakiem, kto nie ma wystarczających umiejętności albo szybkiej bryki - odpada w przebiegach. Zostając w tyle za rywalem. Nie wpada w wymyślne cuda. Nie przesadza z nadnaturalnymi mocami, choć muszę przyznać, że nie podoba mi się ostatni wyścig, gdzie samochody zaczęły nabierać aury - wygląda to nienaturalnie i groteskowo. Nie oddala się od realizmu - pojazd na cztery kółka nie odleci w powietrze, a brak znajomości trasy nie sprawi, że pojedziesz bezbłędnie. O ile z początku obserwujemy jedną trasę: na Akina, z czasem przeniesiemy się do sąsiednich miast, gdzie mistrzami trasy są np. kobiety. W piątym sezonie zwiedzimy (tzn. spojrzymy na) górę Fuji, co daje atrakcje krajoznawcze.
Wracając do kobiet: mają one różne oblicza. Raz są potraktowane przedmiotowo (przypominam, że ,,Initial D.'' podejmuje kwestie drażliwe, jak sprzedaż ciała czy dziewictwo). Dwa: są wymagającymi konkurentkami w górzystych przejazdach. Trzy: za kierownicą są demonami szos, prywatnie wrażliwe jak płatek śniegu. Kobiety są silne, ale tylko, gdy chodzi o dumę ściganta, który zawsze pragnie zwyciężać na ulicy. Jeśli spojrzymy na damskie postacie z bliska: wydadzą się naiwne, przewrażliwione, kompletnie pozbawione pazura, jakby po ściągnięciu nogi z gazu przeobraziły się z ryjącego lwa w bezbronnego kociaka, któremu potrzebna jest opieka. I wynika to z kilku powodów, ponieważ jedna z postaci (Mako) zauważa, że nie traktuje się poważnie kobiet za kółkiem (co nie jest przesadą, bo ciągle panuje stereotyp kobiety, która nie potrafi jeździć). Drugim powodem wydaje się charakterystyka ludzi zmieniających się pod wpływem wykonywanego zawodu, to jak z aktorami, którzy na ekranie są sztucznie wykreowani na potrzeby fabuły, bo gdy wracają do domów - przestają być bohaterami kina akcji czy detektywami z błyskiem w oku. To jak sportowcy - na boisku potrafią być brutalami, a gdy spotkasz ich po meczu - są normalnymi ludźmi, którzy nikomu nie wadzą. Jest to naturalna charakterystyka osób, które chcą coś osiągnąć w danej dziedzinie. To stąd może wynikać rozbieżność kobiecej natury w ,,Initial D.''. Takumi wpisuje się w tę teorie człowieka, który zmienia się pod wpływem uczestnictwa w downhill, gdy pokonuje wąskie zakręty i potrzebuje pewności siebie, a nie zatroskanej twarzy - inaczej by się rozbił na barierce.
Wiecie, co stanowczo mi nie odpowiada w tej serii? Centralizacja Fujiwary. O ile na początku nie rzuca się w oczy, a postacie poboczne mają coś do udowodnienia na trasie Akina: nie miał monopolu na czas ekranowy. Z czasem porzuca się ich losy (kolegów ze stacji benzynowej) i skupiamy się na dwóch kierowcach, którzy mają być nową generacją rajdowców, którzy budują legendę na podbijaniu próby czasowej (ustanawiając rekordy tras w różnych miejscowościach, np. w Hakone). Osobiście brakowało mi jakiś pojedynczych odcinków, które mogłyby przedstawić przeszłość ścigantów, którzy nie ścigają się, ponieważ są za starzy na pojedynki w przełęczach. Legendarni kierowcy są legendarni, ale nie mamy okazji zobaczyć ich w akcji. Po drugie: wątki obyczajowe nie są na tyle rozwinięte, żeby ,,Initial D.'' przykuwał czy zachęcał świrów na punkcie miłostek. Skupia się nie raz na problemach uczuciowych, ale nie ma co się oszukiwać, to serial sportowy, a samochody są pierwszą atrakcją, a dopiero potem kobiety. Kolejną wadą, która niestety nawiedza wiele seriali jest fakt, że sezon pierwszy przebija poziomem następne. Co prawda: sezon czwarty uważam za najdoskonalszy, za to pierwszy ma coś, czego nie mają pozostałe: ilość odcinków. Bo wyobraźcie sobie sytuację, że pierwsza seria liczy sobie dwadzieścia sześć odcinków, drugi ma zaledwie trzynaście, trzeci sezon, to nawet nie jest serial tylko film pełnometrażowy (około dwóch godzin), czwarta seria liczy sobie dwadzieścia cztery odcinki (a to oznacza, że im dłużej, tym lepiej) i piąty sezon z czternastoma epizodami. Plus cztery kolejne jako finałowy sezon, który jest najsłabszy ze wszystkich.
W porównaniu do mangi są takie detale, które mogą wpłynąć na odbiór anime. Jeśli ktoś widział serial, a nie czytał wersji papierowej (co nie powinno dziwić, ponieważ wydawnictwa w Polsce nie raczą odświeżyć tej serii młodszym czytelnikom), powiem tak: warto znać obie wersje, z tym że, jak wspominałem - jest to wierna adaptacja materiału. Manga więcej dopowiada, bo ma więcej ,,czasu'', żeby pochylić się nad dramatami. Czasem jest to zmiana innego kalibru: wypadek głównego bohatera następuje później niż w mandze, ale nie zdradzając każdego niuansu czy korekty - zachęcam do czytania. ,,Initial D.'' swego czasu, gdy miał premierę (druga połowa lat 90.) - był chwalony za eurobit. Takie utwory, jak ,,Deja vu'' są bezpośrednio kojarzone z tą serią. Poniekąd rozumiem tę fascynację prostymi dźwiękami, ale nie jest to muzyka, do której chcę wracać - wkomponowała się w temat nielegalnych wyścigów, ale raczej nie słuchałbym jej na co dzień. Jest jeszcze jedna kwestia warta wzmianki. ,,Initial D.'' jest serialem animowanym, i w czasach, kiedy powstał - komputerowa grafika raczkowała, dlatego poziom wykonania nie jest jakoś porywający - statycznie rysowane auta kontra zaprogramowane w systemie operacyjnym wyścigi potrafią wytrącić wzrok z równowagi. Z każdym kolejnym sezonem widać, że odchodzi się od tradycyjnej kreski, a zaczyna dominować komputerowa animacja.
Co oznacza samo D.? Nie zdradzę tej tajemnicy, ale jest to słowo, które ma wpływ na przebieg wydarzeń, na przebieg fabularny, na przebieg tego, co dzieje się z bohaterami. Jest czymś, co zadecyduje o przyszłości Takumi Fujiwary. Jeśli kochasz sporty motoryzacyjne - być może znasz tę serię, jeśli nie - musisz to poznać. Jeśli oczekujesz romansów na miarę szlachetnych brytyjskich powieści - będziesz zawiedziony/a. W kategorii wyścigów ulicznych nie ma za dużo tytułów, dlatego ,,Initial D.'' będzie jak manna z nieba, i powiem bez ogródek, ,,Szybcy i wściekli'' mogą się schować, anime prezentuje wyższy poziom. I jest słuszną inspiracją dla każdego, kto tworzy filmy lub seriale o pościgach czy szybkich samochodach. Żal nie znać.
P.S. Jeśli masz awersję do anime - warto wyszukać film aktorski wyprodukowany w Chinach (2005 r. - tak, jest na youtube)
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz