Kojarzycie sprawę największego rabunku w historii Danii? Jeśli nie, to łatwo odkopać informacje z 2008 roku, gdzie szajka mężczyzn (na czele ze Steffeniem Baadsgaardzie Andersen), ograbiła na 71 milionów koron zakład obsługi wartości (przetwarzaniu gotówki) w Kopenhadze. Oficjalnie podano zarzuty policji, że w Danii rabusie robią, co chcą, oto artykuł na ten temat. Na kanwie sensacyjnej opowieści powstaje dosyć niepoważny dramat z przepięknymi scenami pościgu. W centrum operacji znajduje się amatorski bokser Kasper (Gustav Dyekjær Giese) oraz zgrabny, wąsaty marokański znajomy o imieniu Slimami (Reda Kateb).
Problem zaczyna się wówczas, gdy staram się zrozumieć charakterystykę przestępców, która jest niedostatecznie uformowana. Slimani jest bezwzględny pod każdym względem, ukrywa broń przed własną kobietą, z którą mieszka i znęca się nad nią, gdy znajduje broń w mieszkaniu. Większej części opisu na jego temat trudno cokolwiek odznaleźć. Bohaterowie są odpychający od samego wejścia, gdzie Kasper ćwiczy na skakance, wytatuowany od stóp do głów, jakby ukrywał lęki, a jego plan stopniowo przejdzie w gorzki rozrachunek, że samo zaplanowanie napadu nic nie znaczy, kiedy nie masz zaufanych towarzyszy. Otwarcie jest spektakularne, bo widzimy spacyfikowane ciała, atak na opancerzone samochody, gdzie zamaskowana grupa inicjuje przebieg spotkania zakończony bolesną śmiercią widzianą z bocznego lusterka pojazdu.
Ostry wstęp został podany oschle czy bez dalszej konsekwencji, bo przechodzimy do strefy obyczajowej oraz do rutynowego przygotowania, żeby bezpardonowo zaatakować hangary z pieniędzmi. Przez szokujące powitanie nie spodziewałem się, że dalsza część programu zostanie pozbawiona szczegółów, a produkcja będzie kręcić się wokół antypatycznych baranów, którzy uwierzyli w swe nadludzkie zdolności. Wygląda to głupio, kiedy walisz młotkiem po głowie, a potem się wycofujesz do kameralnego dramatu z draniami, z którymi nie masz ochoty przebywać. Kasper, to ukryty sadysta, który rozbija worek, aż sypie się piach na macie. Ma żonę oraz córkę, a późniejszy napad zaproponowany przez Marokańczyka sprawi, że wejdzie w układ, aby zdobyć gotówkę dla prosperującego małżeństwa. Choć z drugiej strony, to Kasper stanie się mózgiem porywającej operacji, gdzie w samochodzie czatuje, jak koledzy w ciemnościach snują się po dachu, żeby odkryć, jak działają zabezpieczenia zakładu.
Wspólnie sprawdzają, jak działają kamery, kto pilnuje bramy, a kolejno rozmyślają nad strategią, jak przechytrzyć ochroniarzy, uniknąć alarmu, a potem prysnąć na Majorkę (wymyśliłem sobie, bo będą znikać w inne dzielnice). Ogólnie skaczemy po miejscowości w małej Danii oraz Szwecji - przygotowując się na skok stulecia, żeby zwiać bryczką przed ogłuszającymi kogutami, a potem cieszyć się walutą oraz nieograniczonymi funduszami. Zabawne jest to, że miliony koron chowają w magazynie, który nie jest bezpieczny czy antywłamaniowy, jak bank. Mają śmieszne zabezpieczenia, kiedy zacząłem analizować przebieg złodziejstwa. Nawet odnoszę wrażenie, że gdybym się postarał - sam, z grupą znajomych, obrabowałbym działkę z fortuny (śmieję się w duchu, bo sumienie by mi zabroniło).
Do paczki znajomych Kaspera dołączy kilka nowych twarzy. Do gry wkroczy Hasse (Christopher Wagelin), który prowadzi tor gokartowy w Szwecji, oraz jego ekspert od kierownicy, jak Mo (Granit Rushiti), który wie, jak kraść i prowadzić samochody (szczególnie w trakcie ucieczki od gorącej atmosfery, gdy zaroi się od federalnych). O ile doceniam, jak rozszyfrowują przebieg wydarzeń, żeby wyjść bez szwanku, i w miarę cicho, na ile pozwolą okoliczności, to gubi się w melodramatycznej nucie całego rozpoznania, z kim mamy do czynienia. Sypie drugoplanowymi postaciami, które hamują tempo, i czasem nie wiesz, czy to kino o rabunkach oraz pościgach, czy jakiś dramat jednostek, które chcą sobie udowodnić, że potrafią zrobić coś szalonego.
Panowie z duńskiego półświatka wykładają misterny plan, i wtedy wypada jako drobiazgowy szwindel na skalę europejską, gorzej kiedy miesza się w rodzinne dylematy, przeskakuje z miejsca na miejsce, z twarzy na twarz, bo szoruje po chodnikach, zamiast przyspieszyć widowisko. Jakby hamulec został celowo nadepnięty, żeby widz za bardzo nie poczuł adrenaliny. Thriller kryminalny ustępuje dosyć oczywistemu konfliktowi o naturze zagubionego Kaspera, który nie zdaje sobie sprawy, co zamierza, i jakie to ma konsekwencje. Brutalne sceny łączy z jakąś sielanką, które wybijają z rytmu, z tym mam największy kłopot jako widz - nie utrzymuje balansu, i gubi kroki do tańca. Na pochwałę zasługuje muzyka z syntetyzatorów - dodaje taki powab filmów z lat 80., które szczyciły się drobiazgowymi napadami oraz migotliwymi zdjęciami na ostudzonych ulicach podczas pościgu. Kontrastujące ujęcia są mocną stroną podczas całego przebiegu wydarzeń, gdy wkraczamy do akcji, a ponad piętnastominutowa sekwencja napadu jest jedną z najlepszych w ostatnich latach, więc szkoda, że pozostała część seansu snuje się ociężale, nie wiele wiemy o postaciach, i gdzieś gubi swój wdzięk po szalonym zajeździe na drukarnię pieniędzy.
Ukazuje klasyczny przykład machismo w szeregach podejrzanych kryminalistów, gdzie rodziny nie wiedzą, że coś przykrego nastąpi, a gangsterzy nie są miłymi panami do towarzystwa, gdy założą obrzydliwe maski na twarz, dobierając arsenał - zrobi się rozróba, a potem zacznie się nieoceniony pościg w strugach deszczu z pozycji tylnego pasażera. Zaskakuje jest także podejście samego autora do własnego kina, ponieważ reżyser Frederik Louis Hviid został zainspirowany prawdziwymi motywami szajką zamaskowanych twardzieli. Andersen (czyli prawdziwy sprawca napadu) zwrócił na siebie uwagę, gdy przeczytał wydaną w 2015 roku książkę ,,Røver'' autorstwa Petera Sloth, która opisuje obszerną historię kryminalną Andersena i opowiada o jego udziale w najbardziej dochodowym rabunku w historii Danii.
Po długich namowach Andersen zgodził się pracować z Hviidem nad filmem i podzielić się swoimi wspomnieniami. ,,Przestępcy zadali sobie wiele trudu, aby ukryć przed sobą nawzajem swoją tożsamość. Nikt nie znał swoich imion i zazwyczaj zwracano się do nich za pomocą miasta, z którego pochodzili'' - twierdzi autor, ale w filmie pominięto szczegóły, które mogłyby utrudnić relację ze śledztwa. Co warto dodać? Sam zakład obsługi gotówki jest jedną z pięciu lokalizacji w mieście (Kopenhaga), gdzie przechowuje około 20% transakcji, w których gotówka byłaby przetwarzana przed dostarczeniem do banków. Wiele szczegółów napadu pozostaje tajemnicą, w tym całkowita liczba osób zamieszanych w zamach, chociaż Hviid szacuje, że było 25 rabusiów (całkiem nieźle!).
Przechodząc do podsumowania, to sprawny film, ale bez iskry. Warto zobaczyć dla samej akcji, gdy plan wejdzie w życie, ale pozostała część seansu nie potrafi wykrzesać ani odrobiny napięcia, ani zaskarbić sympatii, żeby wzbudzić cień zrozumienia, dlaczego doszło do niepohamowanej żądzy mamony. Bohaterowie są płascy (to zabawne, że długo z nimi obcujemy, a nie widzimy ich zabójczego charakteru), snuje się po niepotrzebnych wątkach melodramatycznych, skupiając uwagę na detalach, które zatracają sens, jak potrzeba, żeby śledzić początkującą policjantkę-strażniczkę (zbędna w narracji, bo męska publiczność nie chce oglądać delikatnych panienek w męskim kinie!). Świetny temat, kryminalne zapędy upadają pod naciskiem historii większej niż życie. Samo czytanie o tych wydarzeniach jest bardziej niepokojące czy zaskakujące, niż samo kino, a szkoda, bo miał potencjał na przyszły hit. Tymczasem to jednorazowe, uproszczone kino dramatyczne z intrygującym napadem w środku seansu, gdy pozostała narracja topnieje w szarych pokojach, w niedopisanych charakterach, czepiając się kamery, która trzęsie się i upadla widowisko.
Dania, 2024, 110'
Reż. Frederik Louis Hviid, Sce. Anders Frithiof August, Zdj. Adam Wallensten, Muz. Martin Dirkov, prod. Zentropa Entertainments, Zentropa International Sweden, wyst.: Amin Ahmed, Jens Hulten, Amanda Collin, Gustav Dyekjær Giese
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz