Postępująca robotyka sprawia, że coraz trudniej odróżnić maszynę od ludzkiej tkanki. ,,Towarzysz'' stara się wpisać w modny trend o rewolucji S.I., gdzie thriller zostaje zastąpiony stępioną satyrą na wykastrowanych mężczyzn, którzy przestali być sobą - pozostając pionkami zachodniego, lewackiego, zniewolonego systemu. Gdy w paradzie do Oskara (z trzynastoma nominacjami) zostaje mianowany przerysowany kryminał ,,Emilia Perez'' - niedorzeczna oda do globalnej transpłciowości - można mieć wątpliwości, czy ktokolwiek rozumie konsekwencje, czym jest korekta płci, bo mam wrażenie, że w jury filmowym zasiadają niekompetentni ludzie, którzy uważają, że są postępowi, dla samego postępu. I ,,Towarzysz'' zamierza iść śladami niedorzecznych tropów, że kobiety muszą kochać mężczyzn bezwarunkowo, jakby ktoś uczynił im łaskę na pokaz. Pochylając się, dokąd zmierza era post-cyfrowości, gdy mężczyźni stracili grunt pod nogami, przez co nie kontrolują sytuacji.
Sophie Thatcher wciela się w rolę Iris - lekko wystraszonej brunetki, z piegami na ramiączkach, która partneruje Joshowi (Jack Quaid) - miałkiemu, szaremu przedstawicielowi męskiego genotypu bez znaczącej charyzmy, co na pewnym etapie będzie miał kłopoty z utrzymaniem porządku w relacji romantycznej. Ich weekendowy wyjazd, który zamierzał trwać na zabawie, na pogawędce przy stole - zamieni się w brutalny kit, że jego dziewczyna to mutant, zarażona zamrożonym sercem, które nie bije dla chłopaka, lecz dla chęci zemsty, kim stała się w jego oczach. W tym towarzystwie występuje nieprzyjemny swąd oraz zazdrość, bo na przyjęciu pojawia się była dziewczyna Josha (a to zawsze zwiastuje kłopoty) o imieniu Kat (Megan Suri), która ochoczo przystawia się do dawnej miłości. Z racji że występujemy po terrorze programistycznym, gdzie sztuczna inteligencja zalewa rynek wirtualnymi dziewczętami, to Iris zostanie świadkiem własnej paranoi podczas platonicznego smarowania pleców jednego z towarzyszy na świeżym powietrzu. Dochodzi do niekontrolowanej masakry z plamą na odzieniu, a Iris odkrywa swoją prawdziwą naturę, którą postaram się nie zdradzić - wystarczy wiedzieć, że nie jest normalna, a jej receptory zmysłowe ulegają przeprogramowaniu.
Szybko pogłębia nawarstwiający się problem dynamiki związku - od całkowitego oddania, do mrocznej zbrodni, która zabija naturalność oraz wdzięk kobiecych cech nabytych. Samochody, jak w ,,Punkcie przywracania'' (2023) jeżdżą automatycznie, wszelkie aplikacje pozwalają na manipulacje, a roboty są wśród nas - bezduszne komponenty pragnące zastąpić empatię oraz czułość receptorów w aksamitnej skórze. Oczywiście, nie mogło zabraknąć pary gejów na spotkaniu, żeby podkręcić inkluzywność. I na ogół nie mam z tym problemu, ale w tej narracji są potrzebni, jak burze w środku zimy. Nic nie wnoszą do spektaklu, i plączą się pod nogami, żeby nacechować obraz komediową hucpą. Kobiecy szowinizm, jak alarm gwiżdże, potęguje od wstępnej ekspozycji, gdy Iris dowcipnie orzeka, że zabije własnego chłopaka, a potem stopniowo przechodzi od myśli w czyn, by zaserwować zwroty akcji od czapy, gdzie mężczyźni są gamoniami, którzy nie potrafią sobie poradzić z jedną cziką na zebraniu. Istny wstyd.
Co ciekawe - próbuje odwrócić rodowód slashera, bo przeważnie zamaskowani, milczący panowie polowali na żeńskie ciała. Tym razem karta się odwraca, to płeć męska musi unikać kontaktu, żeby nie zostać zranionym. Sceneria wręcz sugeruje, że zostaliśmy wciągnięci w niepoprawny konflikt; opuszczone jezioro, odizolowany dom z bogatym gospodarzem, niepohamowana zazdrość o byłą dziewczyną - wszystko zmierza do eskalacji i wojny płci w mało intrygującym projekcie, który nie rozwija pomysłów, a sztuczną inteligencję sprowadza do cielesnej powłoki, którą łatwo zdezaktywować. Jego histeryczny akcent, gdzie komediowa pulpa ustępuje pułapkom przyszłości sprawia, że jest bezpieczny oraz komfortowy. Nie prowokuje do pytań, jak ,,Ex Machina'' (podobny koncept rozseksualizowanej kobiety dla męskich potrzeb), nie zamierza wychylić głowy zza winkla, żeby kopnąć widza w twarz. Raczej chichocze, że to taka zabawa w ciuciubabkę, gdzie kobieta kopie tyłki mężczyznom, jakby to było coś odkrywczego w dobie niepoprawnych filmów akcji, jak ,,Atomic Blonde'' (2017), gdzie jakaś panna, w pojedynkę, nokautuje masę przeciwników męskich (przecież to się nadaje do TVN-u!). Komizm sprawia, że przymykam oko na nierówną walkę i bezpłciowych mężczyzn, którzy nie radzą sobie z kobietami!
Śmieję się pod nosem, że cały koncept sprowadza się do mizernej gry w kotka i myszkę, gdzie faceci polują na panienkę, a potem panna wyprowadza kontratak, i jest pozamiatane, co sprawia, że nie zagłębia się w tematy palące, jak wyniszczająca sztuczna inteligencja, która ma za duży wpływ na dzisiejsze funkcjonowanie świata. I choć mogę brzmieć jak typowy narzekacz, że dostałem wtórny produkt, to trudno doszukiwać się czegoś więcej, niż zgrywania bohatera w post-humanistycznej zarazie, gdzie mężczyźni wolą randkować ze sztucznymi dziewczętami, z ich ograniczonymi synapsami, zamiast działać w terenie (mowa oczywiście o zachodnich krajach, jak USA czy Kanada). Josh, to dziwak, który nie zauważa, że jego dziewczyna zachowuje się podejrzanie, co wzmaga komedię, ale psuje zaraźliwy, niekontrolowany romans i twardy thriller, do pierwszego zwrotu akcji. Uprzedzam także - nie oglądajcie trailerów, wszystko psują i nadają się na śmieci. Jest to taki zapychacz w trakcie sezonu, który niczym się nie wyróżnia - temat kobiet, które traktuje się przedmiotowo i bez żadnego smaku powstało tyle w popkulturze na przestrzeni ostatniej dekady, że w sumie nic odkrywczego nie przekazuje. Jego płytka warstwa narracyjna sprowadza kino do klasy C, gdzie ma być szybko, pobieżnie, i bez filozoficznej burzy w komentarzach, a powinno wrzeć.
USA, 2025, 97'
Reż. Drew Hancock, Sce. Drew Hancock, Zdj. Eli Born, Muz. Hrishikesh Hirway, prod. BoulderLight Pictures, New Line Cinema, Vertigo Entertainment, wyst.: Lucas Gage, Sophie Thatcher, Jack Quaid, Rupert Friend, Megan Suri
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz