Joon-ho Bong podobnie, jak Luca Guadagnino czy Jorgos Lantimos stają się więźniami własnej percepcji. Koreański twórca kontynuuje szereg bałwochwalczych obrazów z krytyką kapitalizmu umierającego śmiercią naturalną. Podobnie, jak w ,,Snowpiercer'' (2013) akcja ma miejsce w przyszłości, w dystopijnym kraju, gdzie Ziemia jest ruiną przez nawarstwiającą się globalną katastrofę. Gdy politycy w mediach nadal udają, że mają coś ciekawego do powiedzenia - autor serwuje komediowy pastisz na oligarchów, włącznie z Trumpem na siodełku prezydenckim. Który przemawia jako złotousty mówca z serią proklamacji kłamstw przed odbiornikiem. Jego zwolennicy zakładają czapki (którą na wyborach nosił Donald Trump), którzy mają nadzieję stworzyć nowy świat w dalekich gwiazdach (przytyk do Elona Musk dla spostrzegawczych). Gdy miliarderzy prześcigają się w niedorzecznych, utopijnych pomysłach, bo ich na to stać, to głównym bohaterem jest mało rozgarnięty Mickey (świetny w tej roli Robert Pattinson), co ucieka przed lichwiarzem, albowiem nie czyta żadnych druczków w kontraktach, a to prowadzi do kłopotów prawnych.
Postanawia zmienić taktykę, ponieważ dobrowolnie rejestruje się jako osoba ,,zbędna'' (brzmi, jak z praktyk totalitarnych), aby nieść pomoc ludzkiej kolonii w kosmosie. Dał się poddać dobrowolnemu skazaniu na śmierć, ponieważ jako osoba ,,zbędna'' zmuszona jest działać w niebezpiecznych kręgach, w misjach niemożliwych do wykonania, więc kiedy ginie - zostaje przywrócony do życia jako klon poprzednika. Zwyczajny sobowtór, aby kontynuować syzyfową pracę bez wyraźnych rezultatów. Mickey nieustannie ginie, jak Tom Cruise w ,,Na skraju jutra'' (2014) na podstawie mangi Hiroshi Sakurazaka. Wpada w pętlę czasową, jak w klasycznych powieściach Sci-Fi, gdzie jutro jest powtórzeniem dnia poprzedniego. W tle zjawia się niebezpieczny senator o faszystowskich uwagach, jak Keeneth Marshall (Mark Ruffalo), który wysławia się, jakby gardził opinią publiczną, polityczną opozycją i dążył do autokreacji własnego ,,ja''. Przez co jego postać jest wykoślawiona oraz przerysowana, jak w dennych filmach komiksowych, jak antyamerykański ,,Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat'' (2025). Mickey odgrywa rolę narzędzia dla oportunistycznej władzy, ponieważ jego DNA zostaje przechowane, później odbudowane, a w wyniku niepożądanych konsekwencji tworzy się nowy model Mickey z numerem 18 (podwójna rola Roberta Pattinson).
Bong serwuje populistyczne zapędy, a ostatni akt, to rozpaczliwe dogadzanie publiczności, aby uciec od polityki, albo samo studio uznało, że autor bredzi i chce konkretów. Bong nie radzi sobie ze subtelnościami, połyka głodne kawałki dla gawiedzi, aby ponownie uderzyć w klasę wyższą - robiąc to ostentacyjnie i bez żadnego smaku. Jego wrażliwość społeczna kończy się na pustych hasłach demokratów czy socjalistów, którzy uwierzyli, że wszyscy są równi (ta, jasne) i należy im się wszystko, o co poproszą. Reżyser rozładowuje napięcie polityczne rzeźnią, komediową przygodą z mainstreamu, którą widziałem setki razy, a jako satyra działa gorzej niż dowolne kino spod pióra holenderskiego twórcy Paula Verhoeven, który nabijał się ze środowiska militarnego w ,,Żołnierze kosmosu'' (1997), co uderzał w technologiczny rozbrat w ,,RoboCopie'' (1987). Segregacja ekonomiczna jest ledwo zarysowana, ponieważ Bong woli płytką rozrywkę do kotleta, a po seansie zaczynam się zastanawiać, po co brnie w polityczną musztrę, skoro nie potrafi niczego dopisać? Jego poprzednie dokonania, jak obrzydliwy ,,Okja'' (2017), o korporacyjnym Holokauście - również nabijał się z segregacji oraz hierarchii społecznej bez żadnego pomysłu na rozwinięcie. Najwidoczniej uwielbia podburzać opinię publiczną bez konkretnego kierunku czy rozwinięcia.
Mickey 17 ginie na ekranie, a później rządy postanawiają wydrukować nowszą wersję, bo uwierzyli, że 17 umarł, bezpowrotnie. Aktor pierwszoplanowy gra głupkowatego błazna, który nieustannie zostaje unicestwiony przez obcą rasę, którą nikt nie próbuje zrozumieć, jak czynił to Stanisław Lem w wybornej powieści ,,Niezwyciężony'' (1964). Pattinson wciela się w rolę szaleńca, który chce działać dla dobra społecznego. Motywuje go pragnienie przydatności, żeby stać się użytecznym narzędziem dla przyszłego pokolenia. Jego nowsza wersja jest bardziej stonowana, szorstka i podkręcona intelektualnie. Bufonada senatora nieustannie dokręca kiepski, nieautentyczny motyw z oligarchiczną władzą, dla której przechwałki są ważniejsze od wyznaczonego celu. Podpina się pod współczesną politykę amerykańską, jakby Bong uwierzył, że jest komentatorem społecznym, jak telewizyjny dziennikarz Ben Shapiro. Trochę to przypomina program ,,Szymon Majewski Show'', gdzie prezenter nabijał się z ikon, celebrytów i włodarzy państwowych. Niby to rozrywka z dużym budżetem, a notorycznie przedstawia zaślepienie luksusami wyższej warstwy na szczycie drabiny porządku społecznego, gdzie Mickey jako słodki bohater zostaje wyśmiewany przez nabuzowanych chłopców w wojsku. Jego komunikaty są sprzeczne, bo błaznuje, a napięcie spada niemal do zera, kiedy próbuje rozweselać wesołą młócką na ekranie.
Rządowy statek kosmiczny został podzielony, jak społeczeństwo (podobny motyw w ,,Snowpiercer'', gdzie klasa wyższa ma wszystko pod nosem, a ci na dole muszą się martwić o środki do życia). Mickey, to taki cichy bohater pogardzanej klasy robotniczej, który ma udowodnić swoją wartość dla sztucznego państwa. Przyzwyczajony do biedy - zrobi wszystko, żeby zostać pochwalonym. Kiedy powstanie Mickey 18 - dopiero przegląda na oczy, że nie działa dla wspólnego interesu, lecz po to, żeby udowodnić coś, czego nie musi. Współpraca z nowym modelem będzie potrzebna, kiedy Mickey 17 i Mickey 18 zostaną oddelegowani ze służby, jeśli nic nie zdziałają. Mickey 18 przypomina wersję Pattinsona jako Mroczny Rycerz. To bezwzględny, samozwańczy mściciel, który nie radzi sobie z odpowiedzialnością. Bong krytykuje kapitalizm, bo wydrukowani żołnierze na usługach, to niekończąca się armia niedowartościowanych jednostek, które uwierzyły, że są bohaterami dla narodu. Gdy bohater jest teoretycznie nieśmiertelny, jak jakiś robot z wbudowanym oprogramowaniem: załoga ciągle dopytuje, jak to jest umrzeć, jakby ktokolwiek miał pojęcie, jak opisać własny zgon.
Najnowszy film Bonga, niestety, muszę skrytykować jako niepoukładany bałagan, gdzie rzuca się mało zjawiskowe docinki na temat Trumpizmu, gdzie nierówności klasowe są potraktowane, jak sprawozdanie ze szkoły średniej. Neonacjonalizm jest wyszydzany, być może słusznie, ale robi to bez żadnej subtelności, i traci swój urok na wczesnym etapie produkcji. Pod koniec dostajemy klasyczną operę kosmiczną na wzór Gwiezdnych Wojen, gdzie walka na mroźnych pustkowiach w arktycznej tundrze jest sednem gigantycznej produkcji za grube miliony, więc śmiesznie wypada walka z kapitalizmem (!), kiedy jesteś na łasce demonicznych producentów, którzy żądają niezwłocznych benefitów. Dyktatorski Marshall, to kukła bez osobowości, kiedy zdejmiesz makijaż z jego błazenady. Bong rozkłada tę opowieść, mieli i przeżuwa: dorzucając co krok nową sensację, jak narkotyki, inwigilacja czy nieetyczny kolonializm, by ostatecznie, jak na niego przystało - ukazać nieujmujący film akcji bez nowości.
USA, Korea Południowa, Wielka Brytania, 2025, 139'
Reż. Joon-ho Bong, Sce. Joon-ho Bong, Zdj. Darius Khondji, Muz. Jung Jae-il, prod. Warner Bros., Offscreen, Plan B Entertainment, wyst.: Robert Pattinson, Steven Yeun, Michael Monroe, Patsy Ferran, Samuel Blenkin, Tim Key, Mark Ruffalo
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz