niedziela, 4 lutego 2024

Trzy na jednego #15

 

Kadr z filmu ,,Opadające liście''.

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.

Miller's Girl

Drugi kandydat do najgorszego filmu roku - niewątpliwie. Robi się coraz ciekawsza konkurencja. Jak pamiętacie, ,,Przeklęta woda'' był leniwym horrorem, który nie wykorzystał szansy, aby skorzystać ze wszelkich legend narosłych przez nawiedzone baseny, za to ,,Miller's Girl'' wygląda jak parodia czy nieudana adaptacja ,,Lolity'' Nabokova (swoją drogą, świetna powieść - gorąco polecam). Ponieważ mamy do czynienia z quasi-romansem między nauczycielem a uczennicą ze szkoły. Porcelanowa nimfetka wygląda okazale, ale to, co miało budzić emocje - zostało potraktowane jako żart z ludzkiej fantazji. Opowieść jest niewiarygodna, wręcz dziwna i niepokojąca. Próbuje przemieszać fikcję z rzeczywistością, gdzie umysły zdolnej pisarki oraz nauczyciela, który ma paskudną żonę, bo wiecznie zajmuje się rozmowami przez telefon, prowadzi do jakieś obłąkańczej gry, gdzie rzekomo starszy facet ma pociąg do nieletnich kuglarek, ale to nimfetka tylko z nazwy, bo jej demoniczna postawa obrzydziłaby samego Humberta z powieści Nabokova. A bądź co bądź Humbert szczycił lolitki o określonym wzorze oraz wrodzonym charakterze. Już pomijam oczywistości, że autor chciał być ,,sprytny'' i zmieszać komedię z dramatem, ale to nie działa! Bo film nigdy nie komunikuje, co jest autoironią, a co nie umiejętnym budowaniem dramatycznej (czy traumatycznej) relacji, która skupia się na wybrakowanej wyobraźni, pomieszania zmysłów przez Cairo (czyli przez podstępną dziewuchę, która próbuje przekonać koleżankę z klasy do lesbijstwa!, co za paranoiczka!)


Trudno powiedzieć, czy miał być, w założeniu, thrillerem erotycznym, naśmiewać się z obleśnych facetów, podstarzałych tatuśków, o kryzysie w małżeństwie? Twórca jest nieintuicyjny, nie wie, na czym ma się skupić, i dokąd zmierzać. To parodia, nie tylko dramatów ludzkich, ale parodia z seksu - ludzi, którzy fantazjują o sprośnych rzeczach, ale nie uprawiają fikuśnych pozycji z Kamasutry, tworzą igraszki, które nie wydarzyły się w rzeczywistości! To obłęd, to nabijanie się z prawdziwej fantazji, kiedy my, jako mężczyźni, jesteśmy w stanie szeptać kobietom do ucha słodkie słówka, i stopniowo uwodzić własną kobietę w łóżku! Ale nie - lepiej zrobić głupotę i nakreślić fałszywy komedio-dramat, który nie ma sensu i drwi sobie z ludzkich pragnień. Lepiej sięgnąć po Nabokova - więcej radości, więcej samoświadomości tematycznej. I więcej uciechy z tego, że ktoś poruszył drażliwy motyw miłości do drobnej, nieukształtowanej dziewczyny ze szkoły. Kampowa bzdura, która uwłacza inteligencji widza. 

USA, 2024, 93'

Reż. Jade Halley Bartlett, Sce. Jade Halley Bartlett, zdj. Daniel Brothers, Muz. Elyssa Samsel, prod. Good Universe/Lions Gate Films, wyst.: Jenna Ortega, Martin Freeman, Dagmara Dominczyk, Gideon Adlon, Christine Adams


Calamity Jane

Jako miłośnik westernów nie mogłem sobie odpuścić kolejnego pokazu na Dzikim Zachodzie. I chociaż nie zaimponował, jak ostatnio opisywany ,,Łowca głów'' (Recenzja) czy ,,Butcher's Crossing'' (Pojawił się na liście ulubionych filmów Chrisa widzianych w 2023 r.), to owa produkcja wraca do tego niesłusznie zapomnianego gatunku z należytym obowiązkiem, gdzie mity wymieszały się z historią. Gdzie szeryf jest twardą szychą w miasteczku, a jego pogoń za tytułową rewolwerką jest jak pościg za odwieczną sprawiedliwością. Calamity Jane, to postać z rzeczywistości - urodzona w stanie Dakoty Południowej, gdzie siała postrach pośród męskich, ukształtowanych twarzy. Gdy trafia za kratki odwiedza ją słynny Dziki Bill, który podaje się za jej męża (choć pogłoski nigdy nie zostały potwierdzone - spaja to mit kobiety, która otaczała się potężnymi wojami z kapeluszami na głowach). Samo wejście zapowiada starą, tradycjonalistyczną epokę westernu - ujęcia na szeroki plan, zimowa sceneria, konwój oraz banda zamaskowanych twardzieli, którzy napadają na dyliżans, a w środku pojazdu sławetna Jane, co nie cacka się z bandytami, choć sama nie uchodzi za świętoszkę. Wiemy, kto będzie głównym nośnikiem opowieści - szalona wdowa jako rewolwerowiec, która będzie plątać się w ogniu zemsty, bo jakiś nieprzyjemny pan podczas gry w karty zachował się niehonorowo godząc kulą jej ukochanego. 


Jane to twarda babka, która wie, jak schować się przed organami śledczymi - zręczna, napastliwa, jednakowo łagodna w sprawach sercowych. Zamiast bezmyślnych zabaw w kowbojów, jak to miało miejsce w ostatnich filmach Tarantino, który się nie popisał (na czele z kiczowatym ,,Nienawistna ósemka'') dostajemy klasyczny węzeł bezprawia oraz ucieczki od demonów z przeszłości. Gdzie krew przelewana jest w ostateczności, a prawo hołduje zadośćuczynieniu za popełnione krzywdy. Nie mizdrzy się do współczesnej widowni, co osobiście mi się podoba - jego staroszkolna struktura jest stworzona z myślą dla najstarszych fanów tego cudownego gatunku z kowbojkami na nogach. Gdzie strzały są soczyste, a bandyterka ogłuszona salutacją pieśni z colta. Bywa sentymentalny, bo gatunek przeminął z wiatrem Montany, dawno przestał być hołubiony zza wielkiej wody (wolą niepoważnych bohaterów w niepoważnych przebraniach), za to wraca do korzeni, gdzie western odzyskuje tętno. Otacza się pasmem gór, wędrując konno wśród bezdroży. Zawsze miła odmiana po cynicznych produkcjach, jak ,,Przesilenie zimowe'', gdzie choinka ląduje w śmieciach. Czy nieudanych dramatach, którym wydarto szlachetne serce, jak hiszpańskojęzyczny ,,Totem'', który miał poruszać, a jest zziębniętym kamieniem. Powtórka z westernu, to jak powtórka z historii kinematografii, która zapomniała, czym jest tęskna prostota za autentycznością. Plus satysfakcjonująca scena w kopalni jako podsumowanie niewdzięczników, którzy dostaną za swoje. 

Kanada, USA, 2024, 95'

Reż. Terry Miles, Sce. Leon Langford, Collin Watts, zdj. Jan Klompje, Muz. Darren Fung, prod. Tubi Films, Enlighten Content, wyst.: Emilly Bett Rickards, Stephen Amell, Jana Berengel, Garrett Black


Opadające liście 

To, z kolei jeden z kandydatów do najlepszych filmów roku. Kaurismaki - jeden z moich ulubionych twórców wraca do starych tematów. Jest to komedia romantyczna z prawdziwego zdarzenia. Urocza, podkreślona jesienną dychotomią. Gdzie mroźne oblicza kontrastują z gorącym sercem, a podła rzeczywistość ustępuje szalonej recepturze na miłość. Mamy nieoczywistych bohaterów - pijaka, który jest pracownikiem na budowie, oraz pracownicę z supermarketu (o imieniu Ansa), która pomieszkuje sama w domu, słucha audycji muzycznych lub przygnębiających wieści z frontu, gdzie konflikt między Rosją, a Ukrainą odzwierciedla batalię na ekranie. Gdyż Holappa - naczelny ochlaptus dolewa sobie procentów przy każdej okazji (przez co ma kłopoty w pracy), a na spotkaniu z dziewczyną wyciąga piersiówkę dodając sobie ,,smaku'' do pysznej kawusi w małym, lokalnym sklepie. Zaczyna się niewinnie, jak każdy początkujący romans. Samotni ludzie otoczeni samotnością krajobrazu. Gdzie piosenki kąśliwie oraz z ironią podkreślają wewnętrzne roztargnienia. Holappa nie zadzwonił do blondynki o imieniu Ansa, więc z odbiornika otrzymujemy pytanie w postaci radiowego substytutu, dlaczego mężczyzna nie odpowiada. Bohaterowie krzątają się po ekranie, leżą w wybranych pozach, jakby zespolenie miało nastąpić poza czasem. 

Jest to wyrafinowane, subtelne oraz zabawne, bo Aki jako filmowiec udowodnił, że potrafi opowiadać na tematy romantyczne bez naiwności tegoż gatunku. Nie ma żadnych cynicznych skrótów fabularnych, prostych happy endów bez odrobiny gorzkiej pianki z cynamonu. Jednakowo jest podkręcony kolorystycznym remedium na depresję. Kwitnie jasnymi barwami, gdzie pokoje są udekorowane, w pubie podaje się rozcieńczone piwo, jakaś kapela gra skoczne piosenki, a na imprezie króluje karaoke oraz ukradkowe spojrzenia rodzącej się pary. Delikatnie oraz ze smakiem poznajemy dwójkę odseparowanych wykolejeńców. No, może tylko Holappa wypada na biernego alkoholika, który nie chce zerwać z nałogiem, chociaż picie przyprawia go o maniakalną znieczulicę. Ansa, to kobiecina raczej wycofana, która przypadkowo próbuje dostać się do głowy mężczyzny naprawiając jego niepohamowany głód do kieliszka czy butelki. Tęskne spojrzenia wyglądające zza okien pociągu trafnie oddają przepaść kapitalistycznego świata, gdzie wszystko wydaje się szare oraz ponure, a miłość wypisuje receptę. Staje się jedynym sensownym wyjściem z tego impasu. 


To rozczulająca nowelka, gdzie twórca nie żąda pazernych wzruszeń, w lokalnym kinie lecą stare klasyki, jak ,,Szalony Piotruś'' z Belmondo w roli głównej. Plakaty filmowe znakomicie podkręcają staroświecki wystrój, gdyż ukazują, jak kino ,,połączyło'' dwójkę skrytych indywidualności, to tam nastąpi element kulminacyjny programu, a humor fińskiego reżysera podkreśli fakt, jak nie łatwo jest zapomnieć o miłych wspomnieniach, gdy ekscytowaliśmy się pierwszymi obrazkami z zombie. Mamy dosłownie wypad do kina, gdzie mężczyzna zabrał pannę na szalony horror, a co zabawne, ktoś po premierze ocenił go jako przenośnię twórcy Roberta Bresson, co jest karkołomne, bo ów francuski twórca nigdy nie kręcił kina rozrywkowego z emblematem społecznym! Gdzie on widział to podobieństwo? - nie wiem, i nigdy się nie dowiem. 

Jego kojąca struktura, apoteoza piosenek jako pieczęć sumienia, wewnętrznych krajobrazów oraz odczuć sprawia, że pochłania się go z przyjemnością. Jest jak aperitif - dobra przystawka alkoholowa dla spragnionego budowlańca, który w rzeczy samej, przez brak miłości szuka ukojenia w pubie, smutna Ansa żyje w cieniu wielkiego świata, więc sprowadza sobie psa, aby sprawić, aby czuła się mniej wyizolowana. To miłe, że ktoś jeszcze w dzisiejszym kinie chce opowiadać o miłości z barwną partyturą, nie słodząc, jak w tanich komediach romantycznych, a jednakowo pieści oczy jesienną aureolą, ma znakomite plakaty filmowe cofające mnie do przeszłości (znakomity smaczek dla filmoznawców, bo rozpoznałem chociażby ,,Rocco i jego bracia'' od Luchino Visconti, ,,Pieniądz'' od wspomnianego Bresson czy monster movie, które króluje w Japonii). 

Finlandia, 2023, 81'

Reż. Aki Kaurismaki, Sce. Aki Kaurismaki, zdj. Timo Salminen, Kos. Tiina Kaukanen, prod. Finnish Film Foundation, FFA, wyst.: Alma Poysti, Jussi Vatanen, Janne Hyytiainen, Nuppu Koivu

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz