Robert Wiene jako czołowy reprezentant ekspresjonizmu znany z tego, że kręcił somnambuliczne ecstasy miał w dorobku pierwsze sukcesy przed wyświetlanym ,,Ręce Orlaka''. Wykręcona wyobraźnia spłodziła ,,Gabinet doktora Caligari'' - zaraz za ,,Nosferatu'' najsłynniejszy horror w erze kina niemego. Potem przyszły inne głośne premiery, jak jedna z pierwszych adaptacji Dostojewskiego na temat ,,Zbrodni i kary''.
Z czasem przestał kręcić zadymione thrillery przenosząc się w rejony komediowe wraz z początkiem lat 30. XX wieku. Dlaczego Robert Wiene jest kojarzony głównie z pierwszymi ekranizacjami, właśnie dlatego, że wtedy kręcił kino gatunkowe, kiedy czołówka filmowców z tamtego okresu, jak Wilhelm Murnau, Georg Pabst czy Carl Dreyer - byli zbyt ascetyczni i awangardowi. W Stanach dominowali komicy, jak znakomici Harold Lloyd, Buster Keaton, Monty Banks. Robert Wiene wydaje się, z perspektywy czasu, idealnym uzupełnieniem eskapistycznej zabawy z europejskim wachlarzem obsceniczności oraz odwagi twórczej.
Jeśli znaliście Roberta jedynie ze schizofrenicznych dekoracji scenicznych, no to w ,,Ręce Orlaka'' zaskoczy was surowym kinem z oszczędnym światłem i prostym scenariuszem. Choć tytuł bazuje na powieści Maurice'a Renarda czuć tu osobisty kontakt do sztuki. Długie sekwencje ciszy, surrealistyczne sceny, których nie powstydziliby się znani autorzy, jak David Lynch czy Alain Resnais. Historia opiera się o nieco karkołomny wykład lęku przed obcością. Pianista w wyniku wypadku kolejowego traci ręce, więc co postanawiają specjaliści od medycyny? Wstawią żywe tkanki cudzego osobnika o podejrzanej reputacji, ponieważ Paul Orlac otrzyma jako zamienniki ręce seryjnego mordercy, którego podobizna ozdabia czołówki na pierwszych stronach gazet.
Sam koncept budzi kontrowersje i niesmak, eksperymenty cielesne, z których notorycznie będą korzystać panowie Cronenberg w późniejszej historii kina - tutaj przejawia się jako trwoga uczestniczenia w koszmarze bez winy. Zamiast protezy, sztucznych palców, mamy do czynienia z chorowitą grą chirurga, który zabawił się kosztem uzdolnionego muzyka. Przerażony nowymi kończynami nie potrafi przyzwyczaić się do obcej gramatury cielesnej. Popada w obłęd, że oto otrzymał niestosowne, zbrukane dłonie, które trzymało sztylet do zadawania ran, a nie do symbolicznego wzrastania w pieśni czy dumania nad klawiszami. Nieszczęście pianisty stale wzrasta - od szoku spowodowanego katastrofą lokomocyjną, po wzburzenie i strach przed zniszczeniem ,,czystości'' jego delikatnych opuszków.
Potem dochodzi do kulminacji obłędu - walka z obcą dominacją nad śmiercią, Orlac panicznie stara się wywalczyć rozejm z morderczymi paluchami. Bez skutku stara się przerwać błędne koło poprzedniego właściciela, który używał dłoni do niewłaściwych, zbereźnych, nieprzyzwoitych celów. Ów ruch wymiotny widać stale w kadrze - przerażenie w oczach muzyka, który nie radzi sobie z obrzydliwą materią, łapie się za głowę niedowierzając, że został wplątany w fatum, które wisi nad jego zrozpaczoną, zdemontowaną osobowością. W tle przewija się prawdziwy morderca, który dokonał zamachu na ludzkie życie - chcąc wykorzystać ludzkie dłonie jako broń obosieczną. Przerzucając grzech morderstwa na winne dłonie, które są skażone krwią niewinnych.
Groza wynikająca z powszechnie niechcianych ,,kikutów'' zaznacza się miarowo, jednostajnie, wzrasta niepokój wśród obywateli, którzy ,,przewidują'' zmartwychwstanie mordercy, który polował na innych. Nie do końca dowierzając, że ręce mordercy są na ,,wolności''. Wspomniany surrealizm sytuacji społecznej i jednostki wystawionej na ostrzał potępienia kotłuje się w cichych ulicach, w zamkniętych pomieszczeniach, gdzie rojenia oraz zgroza uczestniczenia z cudzym materiałem genetycznym potęguje chropowaty styl filmowy. Zimna, wycyzelowana forma przybiera kształt cichego morderstwa na niczym nieświadomym pacjencie, który zagrał w otwarte karty z diabłem. Paniczny lęk przed obcą formą i niewłaściwymi, makabrycznymi dłońmi prowadzi do zaskakującej autodestrukcji, utraty własnej woli, która przegrywa życie ze śmiercią. Robert Wiene z niezwykłą dbałością dba o to, aby w każdej scenie dłonie czy ramiona wygrywały pogrzebową liturgię.
Są nieustannie dyrygowane przez autora, piętrzą się po ekranie, chociaż za największego fetyszystę dłoni uznaje się znakomitego francuskiego filmowca Roberta Bresson (wystarczy zajrzeć do ,,Kieszonkowca'' z 1959 r.) - Robert Wiene długo przed nim ukazał moc i destrukcję naszych codziennych narzędzi. Biegle tłucze po klawiszach, obmacuje płaszcze, ściany i twarze. Nie znam żadnego filmu niemego, który by tak wściekle rzucał rękami na lewo i prawo. Gdzie strach przed dłonią, to jak walka z tytanem, którego nie obalisz na nogach. A wszystko to skomponowane w ciemnych salkach, w podejrzanych grymasach znakomitego aktora Conrada Veidt, który tworzy spójny profil psychologiczny mordercy bez morderstwa.
Zimne, surowe kino Wiene podoba się po latach, szczególnie, że pozwala sobie na body horror, który w tamtych czasach jeszcze nie był osławiony, aczkolwiek pozostali twórcy, jak Fritz Lang tworzyli sensacyjne portrety organizacji przestępczych (Doktor Mabuse z 1922 r.), Murnau zaraz nakręci jeden z najlepszych filmów fantasy w erze kina niemego, jak ,,Faust'' z 1926 r., za chwilę wystartuje pierwszy film gangsterski, jak ,,Ludzie podziemia'' z 1927 r. w dorobku Von Sternberga (oczywiście, w Stanach Zjednoczonych). Jeśli wam mało ciekawostek - niebawem napiszę o kolejnym filmie niemym, który warto znać. Do następnego.
Niemcy/Austria, 1924, 100'
Reż. Robert Wiene, Sce. Louis Nerz, zdj. Hans Androschin, Günther Krampf, muz. Henning Lohner, Paul Mercer, prod. Berolina Film GmbH, wyst.: Fritz Kortner, Alexandra Sorina, Conrad Veidt, Hans Homma




0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz