Jaki to był debiut? To seria, gdzie omówimy produkcje znanych (lub mniej) filmowców z całej kuli ziemskiej. Spróbujemy wybrać się w najbardziej dzikie regiony, na Stary Kontynent, gdzie obrodziło w wybornych rzemieślników czy artystów. Zajrzymy tam, gdzie inni nie patrzą, albo lepiej, pokażemy, że warto zacząć z hukiem.
Z uwagi na to, iż zamierzam poruszać się po kuli ziemskiej - musi pojawić się co najmniej jedno nazwisko z każdego państwa. Wybór jest duży, ale w tej serii będę omawiał głównie nazwiska mniej ograne. Zamierzam przenieść ciężar do sfery, do której nikt nie zmierza na polskiej scenie. Pisanie o wielkich filmowcach ma dwa końce. Są ci, którzy mocno się wybili, jak Federico Fellini (od razu zaznaczę, że nie pojawi się w cyklu), Martin Scorsese (jego debiut nie uznaję za dobry), czy dajmy na to Bong Joon-ho (twórcy z XXI wieku raczej nie będą brani pod uwagę, ale znajdą się wyjątki). I jest druga kategoria filmowców ważnych i znakomitych, którzy z jakiegoś powodu nie są zbyt poruszani w blogosferze czy na kanałach social media. Do tej paczki zaliczyłbym Jeana Renoir, Mike'a Leigh, Andrzeja Munk czy Jacquesa Becker.
Dlatego wybrałem, dla odmiany, szwedzką nową falę. Po tym, jak na dobre w Europie zaczęli hulać ze świeżą wizją, nowym podejściem do kina, do wychodzenia w plener bądź szukania elektrycznych tematów - Europa musiała zdominować świat. Stała się zalążkiem dla pozostałych reżyserów, by pójść drogą Starego Kontynentu, dlatego w Stanach zacznie się epoka konstatacji, Azjaci zaczną kręcić dziwne wybryki artystyczne (jak ,,Piekło'' Nakagawy z 1960 r., ,,Imperium zmysłów'' Oshimy z 1976 r. - drastyczny erotyk o seksualnym zniewoleniu oraz uzależnieniu czy ,,Pornograf'' z 1966 r. wykreowany przez Shohei Imamurę). Ale ponownie - nie będę robił długiej listy, gdyż duża cześć obrazów wciąż czeka, abym je zobaczył. Wolę pisać o tytułach, które widziałem, które zaintrygowały lub budziły skrajne emocje. Szwedzi zdecydowanie mniej szokowali niż na Wschodzie - w ich nurcie łatwiej dostrzec nurtujące problemy społeczne, psychologiczny swąd. Wydają się mniej awangardowe od reszty, ale z całą pewnością byli mniej klasyczni niż Zachód, który zawsze zmagał się z leniwą publiką, która przyzwyczaiła się do prostych obrazków. Nie żebym oceniał, ale mam wrażenie, że dlatego wolę starą Europę niż kino, które najczęściej jest pozbawione werwy. Strach w Stanach przed publiką jest co najmniej niedorzeczny. Hamuje rozwój czy bystrość umysłu.
Na dziś wybrałem tytuł na tyle niszowy, że w zasadzie nie zdziwię się, jeśli ktoś o tym nie słyszał. ,,Wózek dziecięcy'', to skromna opowieść o młodej dziewczynie, która wikła się w romans ze studentem i obiecującym muzykiem z estrady. Pech chciał, że zajdzie w ciążę, a ona nie zamierza być samotną matką, więc będzie błagać chłopaka o zamążpójście czy wspólne lokum. Poznajcie Britt, która pracuje na stanowisku robotnika w zakładzie włókiennictwa. Mieszka z rodzicami, a w przerwie od pracy chodzi na spacery, poznaje mężczyzn mimochodem. Jej wyjątkowa, charakterystyczna uroda, dziewczę o bujnych włosach, o zrównoważonym charakterze przyciąga m.in. Robbana, który nie może narzekać na dochód i profity z branży na scenie. W tym całym zamieszaniu zjawia się także Bjorn - wystarczająco zasobny w portfel, za to z marzeniem, aby wyjechać do Paryża, gdyż zbrzydła mu Szwecja i nijakość miasta w Skandynawii. Jak widać - scenariusz nie jest specjalnie rozbudowany, a dramat rozwija się w małych scenkach, kiedy dojdzie do ważnej decyzji życiowej. Postąpić, jak matka - i wyjść za człowieka, którego nie do końca kocha i z którym nie chciałaby wieść małżeństwa. Czy postawić na niezależność, skazując się na rolę ,,porzuconej'' matki z bobasem w brzuchu.
Robban zaaferowany muzyką, to trudna sztuka dla przyszłej mamy, zaś student wiedziony obietnicą zmiany i mylnego wrażenia, że Paryż to raj obiecany. Okazuje się, że obaj kandydaci wydają się niewystarczająco dojrzali czy, by lepiej to ująć, nie najlepiej sprawującą się partią dla młodocianej matki. Z jednej strony dostatek, ale z wiecznie nieobecnym ojcem, z drugiej pocieszny student, dla którego Szwecja, to przykra konieczność. Jest w tej historii mini-dramat każdej z postaci. Britt to ułożona dziewczyna, małomówna, ale z konkretnym planem na jutro. Bjorn jest politycznym dusicielem, który nie wierzy, że można znaleźć szczęście w cichej Szwecji. Matka Britty wiedzie stonowane, nie do końca satysfakcjonujące małżeństwo, do którego zdążyła się przyzwyczaić, a Robban, jak to Robban - prowadzi nocne życie, jeździ na koncerty i bawi się w najlepsze. Za to bez większych szans, by się ustatkować i uczestniczyć u boku jednej kobiety.
Fabuła nigdy nie wykroczy pod jakiś podstępny kawał i nie truje się wielkimi rewelacjami. Szpetota rzeczywistości zostaje ,,ukręcona'' przez stylistyczną podbudówkę. Jak to w nowej fali - liczne, zaskakujące ujęcia z różnych perspektyw - od oddalonych krajobrazów, do kamery znajdującej się za słupami drogowymi. Od bliskich ujęć na twarze, po całkowite kontrasty między brzydotą miasta, a wiedzeniem prostodusznego, małomiejskiego żywota. Poniekąd występuje dokumentalna forma przekazu - rejestrując codzienne nawyki i obowiązki. Nasza Britt uwielbia przyglądać się pelikanowi, więc kamera wielokrotnie zostaje przekierowana na to specyficzne zwierzę monotypowe. A to oddaje ducha pracy - chwilami grzebiąc w czynnościach maszynowych, jak odgłosy tkactwa osób pracujących, przejeżdżające tramwaje czy ruch auta. To nie jest szaleństwo francuskiej fali, gdzie montaż jest onieśmielający, jak w pisanym wcześniej ,,Do utraty tchu'', a same miasto nie tętni życiem, jak w ,,400 batów''. Szwedzi są stonowani, mniej dziarscy w założeniach, ale to wciąż wyjście z atelier i dusznego pomieszczenia w studiach filmowych. Jest za to bliskie kinu zaangażowanego społecznie - podążając śladami brytyjskiej nowej fali (kina młodych gniewnych). Ów realizm społeczny jawnie nawiązuje do pokolenia, gdzie klasa robotnicza jest zjawiskiem powszechnie filmowanym.
Co ciekawe - autor ,,Wózka dziecięcego'', czyli Bo Widerberg nakręcił w tym samym czasie ,,Dzielnicę kruków''. Znakomity film obyczajowy z przejmującą rolą młodego pisarza chcącego wydostać się z tytułowej dzielnicy i proletariackiej rodziny w Malmo, gdzie ojciec jest alkoholikiem, a jego dziewczyna oświadcza, że zaszła w ciążę, co oznacza, że byłby ,,skończony'', gdyby nie odszedł. Gdyż nie mógłby wydostać się z okowów niskiej klasy społecznej mając na względzie utrzymanie małego dziecka w podłej dziurze na mapie tego padołu. Z całego serca proponuję obejrzeć jego ,,Dzielnicę kruków'', bo to jeden z najbardziej przejmujących szwedzkich filmów, jakie w życiu kinomana obejrzałem. Tym bardziej, że lata 60. XX wieku w wykonaniu Szwedów, to cudowne objawienie. Za chwilę dołączy kolejny wspaniały filmowiec, jak Jan Troell - debiutując prawie w trzy godzinnym fresku o nastolatku, który opuszcza przybraną matkę i wiedzie życie na własny rachunek w młodym wieku pracując chociażby w tartaku. W dodatku Jan Troell w swoim ,,Oto twoje życie'' z 1966 r., to bardziej radykalny twórca, który połączył czarno-białe zdjęcia z barwnymi wspomnieniami (kolorowe ujęcia ujawniają się w chwilach błogiego spokoju). Bergman z kolei wykręci w '66 ,,Personę'', która jest powszechnie uznawana za jedno z najważniejszych dzieł tamtego okresu, w eksperymentalnej tonacji, z surrealistycznymi scenami i odważnymi tezami o otaczającej nas szybie milczenia na trudne tematy.
Wysyp nowej fali w całej Europie to najlepszy powód, by o niej opowiadać, i choć ,,Wózek dziecięcy'' jest zapomniany, to warto pamiętać, że od tego zaczęła się wielka kariera znakomitego społecznika. Całkowite przeciwieństwo wspomnianego Bergmana, który skupiał się na własnych problemach z wiarą czy relacjami w rodzinie. Widerberg to szwedzki Kieślowski, który dumał nad ludzkim schorzeniem - ludziach, którzy uwikłani są w działa polityczne, jego przekrój społeczeństwa dużo mówi nam o Skandynawach i życiu codziennym w tej części zakątku świata. I choć osobiście uważam, że późniejsze dzieła Widerberga są zdecydowanie mocniejsze, wyrachowane pod względem formy, jak ,,Droga Węża'' z 1986 r. - no to z całym szacunkiem, ale jego pierwsze filmy: łącznie z ,,Dzielnicą kruków'' udowadniają, że jest reżyserem wartym odnotowania, i godnym polecenia. Na dziś to wszystko - dziękuję za to, że jesteście i widzimy się niebawem.
Szwecja, 1963, 95'
Reż. Bo Widerberg, Sce. Bo Widerberg, zdj. Jan Troell, muz. Jan Johansson, prod. Europa Film, wyst.: Bill Jonsson, Ulla Rodhe, Lars Passgard, Thommy Berggren





0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz