![]() |
| Kadr z filmu ,,Mała mama'' |
Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.
Ojciec Stu
Filmy biograficzne zaczynają niewiarygodnie irytować - zamiast wzbudzać gorące emocje, by sprawiać, że chcemy śledzić losy obcych jednostek na szerokim ekranie okazuje się, że twórcy kompletnie porzucają wiarygodność, szczyptę autorefleksji czy znajomość realiów. ,,Ojciec Stu'' zresztą słusznie jest miażdżony przez zagranicznych recenzentów, bo inteligentni krytycy po wyższych szkołach dostrzegają, jak bardzo dominuje spłaszczenie tematów o ludziach, do których chcielibyśmy się odnieść, wzorować na cudzych doświadczeniach albo znaleźć coś, co mogłoby zainspirować do zmiany naszego nastawienia.
Mark Wahlberg (do którego osobiście nic nie mam, kadr wyżej) wyrasta na jednego z najbardziej niechcianych aktorów widzianych na dużym ekranie (chociaż Toma Cruise nie znoszę najbardziej), który psuje każdy seans swoją drewnianą grą na scenie - niszcząc legendarne postaci z gier wideo, jak ,,Max Payne'' czy rola Sullivana w ,,Uncharted''. Do tego uczestniczy w kiczowatych produkcjach, których nie potrafię traktować poważnie, jak ,,Zdarzenie'' czy ,,Strzelec''. Co gorsza - wybiera sobie casting do filmów, które niszczą dawne marki, gdyż wystąpił w najgorszej ,,Planecie małp'' w historii kina. Gra wszędzie, gdzie się da i nigdy nie zmienia palety scenicznej. To wciąż ta sama twarz bez wyrazu - widać ów brak wykształcenia teatralnego na wyższych uczelniach. To karygodne, że Hollywood zatrudnia ludzi, którzy nie mają podstaw, by występować przed dużą publicznością - to wiele świadczy o ich byle jakości. Upadek kina, i jednocześnie policzek dla aktorów z prawdziwego zdarzenia, co prezentowali umiejętności na skalę światową: wystarczy wymienić Dustina Hoffmana czy Gene Hackmana. Już nie wspominając o wybitnych aktorach z Europy: w tym z Hiszpanii, Danii, Austrii, Francji czy Polski - no krew zalewa, jak widzi się takich przeciętniaków, którzy zabierają miejsca lepszym od niego. I żeby było jasne, to nie jest żadna kontrowersja - tylko stan aktualny, jak nisko stoi kino z zachodniego wybrzeża.
Ale nie będę się wygłupiał oraz pisał na temat jakiegoś aktora, bo dojdzie do wrzenia i furii, a część czytelników znienawidzi mnie za takie poglądy! Pomińmy tego celebrytę i zajmijmy się historią. A historia skupia się wokół księdza Stu Long - niegdyś boksera, co odnalazł Boga w sercu i chce wieść lepsze życie, kiedy wylądował w szpitalu przez wypadek motocyklowy. Starcie ze śmiercią podziałało niczym tytuł z czempionatu. Zgodnie z biografią dowie się, że postępuje rzadka choroba autoimmunologiczna, a zapalenie mięśni sprawi, że praca duchownego będzie znacząco utrudniona. Mógłbym wtórować i kopiować opinie od innych, ale powiem tylko, że twórcy tego kina zwyczajnie wolą spoglądać na skrzywionego bohatera, który dopiero nawraca się na ścieżkę, przez co większe zainteresowanie obdarza się jego wadliwą przeszłość, a zamiast inspiracji zwyczajnie spoglądamy na burzliwą mentalność Stu. Porywczego agnostyka, który religię traktuje po macoszemu, ma trudną relację z ojcem, a jego ślub stoi pod znakiem zapytania.
Jak na historię - według zapowiedzi - ma poruszać i być drogowskazem, coś nie wyszło. I to nie wyszło, dlatego, że autorzy nieintuicyjnie przechodzą z teizmu do uduchowionej cząstki człowieczej. Brakuje płynnego przejścia między brakiem dowodów w Boga, a w pełną krucjatę, by podążać ścieżką chrześcijanizmu. Ów brzydota jest nad wyraz wyeksponowana, a dziedzictwo księdza porzucone jako cel podrzędny - na drugi plan. Sprawia to okropną przykrość i brak poczucia, że nasz bohater doznał olśnienia. Jest to całkowicie niewiarygodne z punktu widzenia widza, bo czasem jest tak, że to co działa na papierze - nie działa na ekranie. Konfunduje, mierzi i nie zachwyca. Na dokładkę nie pomagają dialogi czasem podkręcone zbędnym wulgaryzmem, co jeszcze bardziej wyrzuca z chrześcijańskiego tonu. To biografia, gdzie dużą uwagę skupia się wokół jego nieczystych kart z historii. Kiedy chcesz poruszyć widza, kiedy zwyczajnie nie interesuje cię jako ksiądz? Twórcy wolą walić komunałami, brudnymi kartkami z przeszłości i marnować czas na coś, co jest niepotrzebne i nieinspirujące. Zapominając kompletnie, że Stu to coś więcej niż dawny mistrz bokserski, któremu nie udało się sfinalizować małżeństwa, co został potrącony przez samochód i chodził o kulach.
A z racji, że uwielbiam krytykować branżę filmową, jak filmowcy typu Martin Scorsese, David Cronenberg czy Denis Villeneuve (którzy jawnie zadrwili z dzieł Marvela. Polecam ów artykuł, gdzie oberwało się kinu o superbohaterach) albo Francois Truffaut, co obsmarował niegdyś Michelangelo Antonioniego, którego ja z kolei doceniam, no to życzyłbym sobie, żeby filmy biograficzne, brzydko mówiąc, ,,zdechły''. Twórcy podchodzą do znanych postaci wręcz z automatu, mechanicznie, bez gustu i wrażliwości. Najczęściej pomijając albo niewygodne fakty, albo dopuszczając się bluźnierstwa, jak w ,,Pięknym umyśle'' na temat profesora Johna Nasha Jr. Jeśli filmy biograficzne będą podchodzić do jednostek, jak do kolejnej płyty muzycznej - przysięgam, znienawidzę ten gatunek na kolejne dziesięciolecie. I mam małą prośbę, gdyby ktoś się nie zgadzał z tym, co wypisuję - po prostu pamiętajcie, że piszę z własnego doświadczenia. Nie przyklaskujcie, nie chwalcie, zwyczajnie zaakceptujcie. Tak, jak zaakceptowałem, że Mark będzie wciąż występował w przeciętnych filmach i udawał, że jest aktorem z wyższej półki.
USA, 2022, 124'
Reż. Rosalind Ross, Sce. Rosalind Ross, zdj. Jacques Jouffret, muz. Dickon Hinchliffe, prod. CJ Entertainment, wyst.: Mark Wahlberg, Mel Gibson, Jacki Weaver, Annet Mahendru
Hotel Posejdon
Niestandardowy horror w niestandardowym hotelu, który jest, kolokwialnie mówiąc, zamknięty. Groteskowa kolejka górska, która zaczyna się w brudnym pokoiku, gdzie urzęduje Dave jako portier, mieszkaniec i zarządca Posejdona. Dziwna mieszanka niepokoju wewnętrznego, rozchwianej psychiki emocjonalnej oraz wstydu, że egzystuje gdzieś na zapleczu wszechświata. Niepokojące, osobliwe majaki przecierają się z kurzem nie zarezerwowanego hoteliku, co oczekuje gości, aby odżył i przestał zalegać brudem. Szalony mikser błądzenia w myślach, gdzie traumy odzwierciedlają ,,stan pacjenta'' Posejdona. To błędna kaskada łącząca dziwaków, wykolejonych społecznie, nieprzystosowanych do rzeczywistości maniaków, którzy zamknęli się w hotelu, by na dobre pożegnać się ze światem zewnętrznym. Totalny odjazd, który z marszu przykuwał uwagę, dziedzicząc niefrasobliwość mentalną Dave'a i pokraczną imprezę, która odbędzie się na jawie, czy w jego pokręconej głowie? Muszę oświadczyć, że to ciekawe zjawisko filmowe. Jakby ktoś łyknął pigułkę, odleciał oraz zapomniał wyłączyć piekarnik. Gdzie ludzkość to wybryki natury, wręcz zjawy i kaszaloty, które psują spokój ukrytego Posejdona. I jak to Posejdon - niebawem nadejdzie burza, a jego ryk zburzy monotonię. Bawiłem się znakomicie, chociaż to ciężkie doznanie - na mocnych wzmacniaczach, gdzie panuje nieład, nadgniłe ściany, pokrętny język i demolka związana z ludzką psychiką.
Dla osób, które nie przepadają za halucynogenami, są zbyt pedantyczni i nie znoszą ,,udziwnień'' w kinie - zapraszam na inną salę, ponieważ ,,Hotel Posejdon'' sprawi wam migrenę czy drętwość w kończynach. To chora wizja w krzywym zwierciadle, gdzie ,,pacjenci psychiatryczni'' odbębniają szalony taniec, kapela gra głośną muzykę, a koło dziwaków poszerza się z każdą minutą na ekranie. Pragnę również ostrzec osoby, które przywykły do horrorów klasycznych, gdzie jedyny strach jest tym, co nie widzisz - tym razem mamy do czynienia z brakiem odróżnienia fikcji od rzeczywistej powłoki, namacalnej rzeźby. Nigdy nie wiesz - czy to, co widzisz jest konkretne, czy tylko złudzeniem optycznym. Weź szalej z psychiką wariata - to jest to doświadczenie. Nigdy nie wiesz, czy się wygłupia czy jest poważny. W sumie ciężko nazwać to podstępną satyrą czy igraniem z oczekiwaniami widza. To raczej prosty film, przy którym użyto mocniejsze środki, aby wykazać, że hotel jest odzwierciedleniem naszego bohatera - zgniłego, wyliniałego, zdartego z optymizmu, wiecznie błąkającego się po pustych korytarzach, gdzie nikt, ani nic nie czeka na jego wybawienie z przekleństwa. To burzliwe koleje psychologiczne, z których trudno się wydostać, gdzie okręt tonie z kapitanem, a inni tylko pogłębiają samotność, depresję i nieszczęście naszego biednego Dave'a, dla którego świat to hotel zamknięty, jak zamknięte są głowy ludzi, którzy nie ufają społeczeństwu czy światu zewnętrznemu.
Belgia, 2021, 90'
Reż. Stefan Lernous, Sce. Stefan Lernous, zdj. Geert Verstraete, muz. Pepijn Caudron, prod. Abattoir Ferme, Potemkino Port, wyst.: Tom Vermeir, Ruth Becquart, Anneke Sluiters
Mała mama
,,Mała mama'', to najnowszy film pani Celine Sciamma znanej z ,,Portretu kobiety w ogniu''. Mimo niewielkiego dorobku cieszy się sławą (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie). Debiutowała w 2007 roku, i już wtedy dało się zauważyć, że jej filmografia będzie skupiać się na optyce dziecka - taka Dorota Kędzierzawska we francuskim opakowaniu. Bo to historia w dużej mierze o dziewczynkach, które poznają się na tyłach ogrodzenia. W lesie, gdzie dochodzi do zbliżenia z bratnią duszą, która wyglądem przypomina młodszą wersję matki małej Nelly. Historia kameralna, pozbawiona głośnych ozdobników, wytartych twistów, czy taniego mieszania fikcji z rzeczywistością z ,,Mostu do Terabithii'' (na podstawie książki Katherine Paterson). Proste, czarujące, niczym niezgarbione fantasy, które oddziela mieszankę wspomnień z tym, co utracone. Mamy do czynienia ze stosunkowo krótką historią, która jest delikatna, jak rosa porankiem po deszczu. Nasza milutka Nelly zostaje z ojcem na prowincji w domu babki. Prędko zaprzyjaźnia się z Marion, która ewidentnie jest bliźniaczo podobna do kobiet w soczewce kamery. Być może nie doceniłem tego filmu należycie, ale warto go sobie obejrzeć z kilku perspektyw: jako luźne podejście do dziecięcej wyobraźni, jako alternatywna rzeczywistość, gdzie przecinają się dwie drogi (przeszłości z teraźniejszością), albo jako opowieść o inicjacji, o dziwnej zależności między tym, co ukryte (podświadome), a materialne (odzyskane na płótnie widzenia).
,,Mała mama'' na pierwszy rzut oka, to niczym nie wyróżniający się film familijny. Ciepły, temperaturowo letni i bez ogniska. Natomiast dla nadwrażliwych może okazać się nadzwyczajnie eksperymentalny, duszny, czy nawet zbyt drobiazgowy. Kamera wielokrotnie niczego nie insynuuje, ale co rusz pojawia się w plenerze, odgrywa małe scenki, to poruszy ciekawy temat zakończony lakoniczną odpowiedzią. Innym razem pokaże proste zabawy dziecięce, rodzącą się tęsknotę za nowo poznaną osobowością. Taki drobiazg filmowy, który nie bawi się w podchody jawnie, ale z cichutką kołysanką. Potrafi ,,uśpić'' swoją nicią fabularną, która nigdy nie zaznacza, co jest ważne dla opowieści. Bardzo trudno, z mojej perspektywy ocenić, co jest głównym nośnikiem historii. Jaki jest motyw przewodni? Wiemy, że wyobraźnia przecina się z realnymi kształtami, emocjonalne przywiązanie dusi się w zarodku, a naturalność dziewczynek od razu pozwala się odprężyć i poczuć sielankowy krajobraz za oknem kamery. Ale po seansie nie wiem, jaki jest cel reżysera. Co próbuje przekazać? A może za bardzo próbuję się zaangażować i wynieść coś z tej prostodusznej aktówki o dziecięcej słodkości? Może właśnie tutaj popełniam błąd - chcąc dociec coś więcej niż zwykła, prowincjonalna dobranocka o dwóch młodych panienkach, które cieszą się własną obecnością. Może tu tkwi siła ,,Małej mamy'' - w tej pozornej ciszy, kiedy nikt nie każe szukać drugiego lub trzeciego dna. Niczym liście na podwórku - fruną ku nieznanemu, i bez żadnego powodu. Bo taki to film, który pozwala się zatrzymać, o niczym konkretnym nie myśleć oraz pozwolić, by dzieciństwo nie minęło na goryczy i roztargnieniu.
Francja, 2021, 72'
Reż. Celine Sciamma, Sce. Celine Sciamma, zdj. Claire Mathon, muz. Jean-Baptiste de Laubier, prod. France 3 Cinema, Cine +, Canal +, wyst.: Gabrielle Sanz, Josephine Sanz, Nina Meurisse, Margot Abascal






0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz