wtorek, 5 kwietnia 2022

Sonic the Hedgehog 2 - Czy ktoś na to czekał?

 


Wysyp adaptacji komiksowych czy gier wideo doprowadziło do przepaści. Twórcy chcąc udowodnić swoją ,,miłość'' do marki - przetapiają ,,uczucia'' na pieniądze i fałszują w mediach, iż są oddani franczyzie. Porażające, jak w ostatnich latach autorzy żerują na ludzkiej nostalgii - otrzymaliśmy m.in. nowe ,,Power Rangers'' (na szczęście nikt nie pamięta o tym koszmarku), detektywa Pikachu (czy ktoś wie, jaka tam była fabuła?), ,,Tom i Jerry'' (miałem ochotę zastrzelić się po seansie), a teraz na dokładkę ,,Sonic the Hedgehog''.

 Odświeżanie kultowych gier konsolowych z lat 90. XX wieku - misja nieudana, panie i panowie. Nowy ,,Tomb Raider'' okazał się najbardziej żenującym doświadczeniem kinowym, a każda próba wmawiania graczom, że chcecie iść do kina na wasze ulubione utwory, to proszenie się w pysk. Gracze masowo powinni ,,zakazać'' kreowania przez filmowców tytułów z ekranu monitora. Wiecie dlaczego? Bo się nie znają! Tępych producentów filmowych nie obchodzi wasze zdanie, więc dlaczego macie słuchać podwykonawców, którzy, dla waszej troski, wykastrują najlepsze marki? Najchętniej zaganiałbym gamoniów do lochów, by zaczęli myśleć, czy robią to dla was, czy dla własnego interesu? Może by zmądrzeli, nieuki, którzy od trzydziestu lat nie potrafią sklecić porządnej adaptacji wirtualnej przygody (wyjątkiem od reguły ,,Ace Attorney'').

,,Sonic the Hedgehog'' z liczbą dwa kontynuuje niewdzięczny los produkcji skazanych na porażkę. Powtarzając wady pierwowzoru, gdzie uwłaczają patetyczne dialogi, pretekstowy scenariusz, brak wyobraźni i nicość po seansie filmowym. Nicość wynikająca z pytania: a po co to, i dla kogo? Historia rozpoczyna się zgodnie z planem - tuż po wydarzeniach z części pierwszej. Eggman, doktor Robotnik szuka rozwiązania, jak wydostać się z planety grzybów, na którą został skazany przez tytułowego Sonica (człekokształtnego jeża). Do akcji wparuje Knuckles - czerwona kolczatka, strażnik Głównego Szmaragdu. Potem wracamy do Green Hill, czyli do małego miasteczka zamieszkiwanego przez gatunek ludzki oraz naszego jeża, który zadomowił się w ludzkim towarzystwie. Zgrywa superbohatera - chcąc uchodzić za komiksową postać. Czyli tradycyjnie - scenarzyści grają znaczonymi kartami w talii. Sonic nie ewoluował od pierwszej ekranizacji - nadal popisuje się chamskim humorem, robi zamieszanie, a jego ,,stylówka'', to tańce, obracanie dramatu w żart czy imprezy do białego rana. 










Sam początek zwiastuje to, czego się obawiałem - Eggman, jedyne o czym marzy, to podbijać świat, Sonic zamiast korzystać z mocy przyspieszenia woli gadać i uprawiać breakdance'a. Drugi film z rzędu, który niechętnie korzysta z wartości gier wideo. I zamiast kreatywności - dostajemy bezpieczny, bezpłciowy produkt familijny, który ma za zadanie przyciągać najmłodszą widownię z rodzicami.

 To, po co robisz kino o Sonicu, skoro nie interesują cię jego możliwości? W kółko mydlenie oczu. Po raz tysięczny wałkujemy moralność z podręcznika dla akwizytorów, banalizujemy zło i wciskamy niezręczne rozmowy o przyjaźni, kiedy stawką jest życie i los planety. Scenarzysta nie chce przykładać się do roboty, to dlaczego recenzenci mają się przykładać do pisania? Powiedzcie mi, jak to jest możliwe, że kino stałe się bezemocjonalne, sztuczne i na pokaz?

O ile część pierwszą broniłem za rolę Jima Carrey'a (który swoją drogą kończy karierę aktorską) i szaloną kreację Eggmana, w drugiej odsłonie Robotnikowi stępiono żart, ponieważ jego osobistość została ,,przykryta'' przez nowe postaci, jak Knuckles (który jest najsztywniejszy z całego towarzystwa ekranowego). Za to Tails - fikcyjna postać z gry wideo oraz z ,,Sonic the Hedgehog 2'' robi za partnera Sonica ,,kradnąc'' show drugoplanowym postaciom. Ci, którzy jeszcze pamiętają część pierwszą - Miles ,,Tails'' Prower pojawił się po napisach końcowych. Ów scena zostanie skopiowana i przerzucona do części drugiej - ostro, nieprawdaż? Ten mały lisek, to pocieszny chłopak, który nie raz uratuje niebieskiego diabła, czy tam niebieskiego jeża od rychłej śmierci. Sonic z numerem dwa niczego nie poprawia, a wręcz rujnuje satysfakcję z zabawy. Przerzucając się odniesieniami do oryginału, kipiąc przestarzałymi żartami z popkultury. Powiem jedno - humor zestarzeje się w dniu premiery, ponieważ korzysta z dźwigni do przeszłości - niekiedy bezkarnie i bezpośrednio zwraca się do widza tytułami, jak ,,Ghostbusters'' (Pogromcy duchów). 

Stereotypizacja krajów i obyczajów również widoczna, gdy trafiamy na Sibirię - wchodzimy do baru, gdy za oknem śnieg, a tam banda mięśniaków bez makówki, a Sonic zaczyna tańczyć disco, jak w kiepskich produkcjach na Disney Channel. Twórcy budują opowieść na cienkich niciach - Sonic zamiast korzystać z indywidualnych mocy nieustannie wchodzi w pyskówkę, Knuckles cięty na niebieskiego zwierza - ni stąd, ni zowąd, stanie się kumplem do towarzystwa, jak gdyby nigdy nic. Liczne skróty scenariuszowe nie ułatwiają zadania - poznajemy, do obrzydzenia, origin story naszego czerwonego kamrata, potęgę Szmaragdu, który daje nadludzkie zdolności, a koniec końców Sonic po raz drugi z rzędu mierzy się z Robotnikiem (czy to ma być kopiowanie pierwszego filmu, naprawdę?). Jedyne, co ratuje, to scena ze zwolnieniem czasu, ale krótki przerywnik nie usprawni mechaniki obrazu. 

Nie ważne, czy podejdziesz do filmu z uśmiechem na twarzy, czy bez przekonania - ,,Sonic the Hedgehog 2'', to bezduszny, mało zwrotny pupilek marketingowy. Pozbawiony świeżych żartów, odskoczni od hieratycznej wartości, ucieczki od ratowania świata - padlina, zamiast scenopisu. Na dokładkę pojedynek dwóch maskotek - większa część seansu skupia się na starciu czerwonej kolczatki z niebieską kulką, po drodze będziemy świadkami absurdalnej ceremonii ślubnej czy przeklętej wyprawy na Sibirię. 

Nic się zmienia, jak podejście do widzów - zaróbmy kilka groszy na naiwniakach, którzy wierzą, że ich bohaterzy z wczesnej młodości będą brylować na dużym ekranie. Nic z tego - każdy ma to głęboko w poważaniu, czy jesteś graczem, znasz Sonica czy kino światowego formatu. Dla nich, jedyne, co się liczy, to zysk, a ,,miłość'' sprzedamy w pakiecie za wasze bilety na seans. Bo po wyjściu z kina, człowiek się zastanawia, czy nie powinien powstać nowy gatunek filmowy, zwany: dla nikogo, i dla żadnej publiczności. 


Japonia/USA, 2022, 122'

Reż. Jeff Fowler, Sce. Josh Miller, Pat Casey, John Whittington, zdj. Brandon Trost, muz. Junkie XL, prod. Blur Studio/Marza Animation Planet/Original Film/Paramount Pictures/Sega Sammy Holdings, wyst.: Jim Carrey, James Marsden, Idris Elba (głos), Ben Schwartz (głos)

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz