Przedwczesne podsumowanie? Prawdopodobnie, ale postanowiłem zrobić to, zanim się rozmyślę. Z każdym wyrokiem, co rok - mam pod górkę. Przestałem zwracać uwagę na daty, na gatunek czy opinie. Popularne rzeczy są przewartościowane, a w Multikinach nie ma nic godnego uwagi. Moje filmoznawstwo zaczyna otaczać coraz mniejsze kręgi, kręcąc się wokół zapomnianych tytułów, z dala od mętnego mainstreamu, tanich recenzentów, którzy na widok nowego filmu Marvela pieją jak dziewczynki na widok ślicznego chłopca. Dosyć! Klepania się po pupciach i mówienia, że słabe kino jest rozrywkowe? Nie! Nie jest, koniec z udawaniem, że jestem zadowolony z seansu, tylko dlatego, że część widowni uwielbia proste, archaiczne sztuczki, humor klozetowy czy wyciskacze łez przepełnione patosem i przeestetyzowanym landszaftem.
Koniec z zasłanianiem się ,,gustem'', koniec z wymówkami, że trzeba znać kino tego i tego pana, chwalić paprochy i wciskać ludziom iluzję, że poszli do kina na dobrą zabawę! Chcesz być szczery wobec innych - przestań powtarzać, że lubisz to, co inni! Pierwsza zasada uczciwego widza, mówi, to co widzi, i nie boi się podjąć śmiałych kroków, żeby wybrzydzać. Nie rozumiem ludzi, którzy mają problem z krytyką. Boicie się krytyki, poważnie?!, to nie zabierajcie się za nic - niczego nie twórzcie, inaczej was wypatroszą! Niektórzy autorzy powinni dostać po głowach, żeby zaczęli mówić, jak jest. Jak przyznał się Joel Schumacher, że stworzył gigantycznego klopsa, rozśmieszając widownię żałosnym ,,Batmanem i Robin''. Dobra, koniec z przesadnym pragmatyzmem, i zacząć głosić, co podobało mi się w 2021.
Postanowiłem podzielić listę na kilka kategorii. Było wiele tworów kulturowych, do których zaglądałem, więc nie mogę ograniczać się do ruchomych zdjęć. Musiały pojawić się komiksy czy anime. Dlatego, dla każdego coś miłego. Przy omawianiu filmów kompletnie pominąłem daty produkcji Jestem do tyłu z wieloma produktami kultury, dlatego nie zważajcie, że coś pominąłem, a warto było zajrzeć - zawsze czekam na Wasze komentarze i na to, na co jeszcze warto zwrócić uwagę. A opinię wyrobimy sobie sami, bo nie ma czegoś takiego jak obiektywne recenzje, nie dajcie się zwieść! Oni kłamią! Dobra, co jeszcze z paczki ogłoszenia? Prawdopodobnie to jeden z ostatnich wpisów w 2021 r. Chyba nie zacznę nałogowo pisać o rzeczach, które mi imponują, jestem zbyt cichym człowiekiem, żebym emocjonował się jak nastolatek. Przepraszam, bywa.
Zacznijmy od anime. W tym roku wróciłem do japońskich animacji i muszę przyznać, że było ich wystarczająco sporo, żeby o nich porozmawiać. Pierwsza trójka jest kluczowa, jakich animacji poszukuję w tej ramówce.
TOP 3 ANIME:
1. Hige wo Soru (2021, seria zakończona, 13 odc.)
Jedna z moich ulubionych serii ostatnich lat. Posiada wszystko, co potrzebuje wiarygodny, umiejętnie rozplanowany romans oraz dramat uczennicy z przyczepioną karteczką przykrej przeszłości. Otrzymujemy historię nastoletniej uciekinierki, która zatrzymuje się w domu starszego mężczyzny, który pracuje w korporacji. Został odrzucony przez kobietę, którą kocha od pięciu lat. Po zakrapianej imprezie wraca na chatę, lecz na ulicy zastaje ,,High School Girl''. Która nie ma dokąd iść, opuściła rodziców oraz proponuje niedwuznaczne propozycje w zamian za nocleg. Główna postać jako jedyna wyciąga pomocną dłoń bez perwersyjnych myśli. Pozwala jej zostać, ale musi stać się opiekunką domu mężczyzny, który jest zmęczony pracą, gdyż nie ma czasu na przygotowywanie posiłków czy prasowanie. Sayu (nasza nastoletnia, zagubiona duszyczka) zostaje klasyczną kurą domową, która dba, aby mógł cieszyć się czystością w domu, obiadami i wygładzonymi koszulami.
Przede wszystkim dramatyczne okoliczności Sayu nie są odhaczone od pierwszej sceny. Z kolei Yoshida, to na pierwszy rzut oka, przeciętny mężczyzna. Wraz z pojawieniem się licealistki - zaczyna wyglądać coraz lepiej, za namową dziewczyny codziennie dba, aby ścinać zarost, dobrze się odżywiać. Liczne zmiany zauważają koleżanki z pracy - wychodzi z pracy wcześniej niż dawniej, zawsze przystrzyżony i elegancki - kobiety zaczynają szeptać na głos, że znalazł sobie dziewczynę.
Dla wielu: harem. Czyli gatunek, gdzie mężczyzna jest obiektem westchnień w otoczeniu ślicznych kobiet. To prawda, w mandze dominuje harem, gdzie Yoshida umawia się z wieloma kobietami (szczególnie po tym, jak wzrosło zainteresowanie jego osobą i zmianą prezentacji - z pracoholika do opiekuna nastolatki), ale błędem jest pomijanie ,,Hige wo Soru'' w kategoriach slice of life (na polski: okruchów życia). W rzeczywistości, to inteligentny, zabawny romans z podtekstami o subtelnym humorze. Ze świetną obsadą, postaciami, które mają motywacje, wiedzą, czego pragną. Nie ucieka od trudnych tematów, lecz nie zapomina o uśmiechu - Sayu z Yoshidą tworzą słodką parę. Wspólne mieszkanie licealistki z dorosłym mężczyzną, w pierwszej kolejności, zasługuje na naganę, lecz los sprawił, że po raz pierwszy Sayu czuje się bezpieczna, nie jest traktowana jak zabawka seksualna czy zbędny balast.
P.S. Seria powstała na bazie light novel o tym samym tytule, i szczerze polecam, bo pogłębia serię, dorzucając nowe wątki i postacie (w anime pominięte ze względu na czas antenowy).
2. Super Cub (2021, seria zakończona, 12 odc.)
Nostalgiczna atmosfera, wzorowe kadrowanie oraz prosta opowieść o dziewczynach z pasją do skuterów (Cuba) skradła serce. Bez wielkich słów, za to z oddaniem do pojazdów jednośladowych. Samotniczka bez celu i bez planu funduje sobie Cuba, który na nowo budzi ją do życia, nawiązując znajomości oraz dzieląc się troską o maszyny, które stały się częścią wspólnej przygody. Seria bez fajerwerków, sztucznie nadmuchiwanych emocji. Kameralna, cudownie skomponowana, wymontowana oprawa graficzna - sprawia, że jest to pozycja dla widzów, którzy oczekują prostoty, z wiarygodnymi heroinami i tempem na wzór kina z kraju kwitnącej wiśni. Ciche, miarowe kroki sprzętu elektronicznego przecinają krajobrazy z japońskich miast. Gratka dla miłośników wycieczki bez zastanowienia.
3. Odd Taxi (2021, seria zakończona, 13 odc.)
Duże odkrycie. Seria, która miała stanowić odskocznię od okruchów życia - skutecznie zmiotła konkurencję. Jest żywo, ekspresyjnie, z masą dialogów, które nie są gołosłownym frazesem. Mieszaniec gatunkowy, z zagadkowym zaginięciem pasażerki taksówki, skok na bank, uwikłane piosenkarki w brudny świat show-biznesu. ,,Roztańczona'' produkcja, zaskakująca detalami, przemyśleniami, które prowadzą do konkluzji. Kilka spraw wyidealizowanych: jak rapujący gangster (kto nieustannie mówi, rapując?), motyw z komediantami zbędny, a zakończenie procesu oraz rozwiązaniem, co z pieniędzmi z banku nad wyraz sensacyjna. Oraz przesadnie czerpiąca zagrywki ze Stanów (coś na wzór mdłego ,,Ocean's Eleven'' - zamiast thrillera, letnia przygoda po kradzież stulecia). Mimo delikatnych uchybień - jedna z największych atrakcji do podziwiania. Misterium poznania. Również satysfakcjonuje wyjaśnienie, dlaczego postacie z ekranu są antropomorfizacyjni w atrybutach (dlaczego ludzkie twarze są zwierzęce).
Największy zawód:
Boku no Hero Academia (2016-2021, ilość odcinków: 89 + zapowiedziany szósty sezon)
Klasyczny przykład, jak nie pisać komiksów o superbohaterach. Płaczący protagonista, co w trzeciej scenie, miasto wypełnione tchórzami, dzieciakami o podobnej strukturze witalnej. Supermoce, które w żaden sposób rozróżnić. Tandetne spłycanie tematu do kiepskich, nieangażujących starć, urojonych konfliktów, a przeciwnicy to gang niepoważnych, kreskówkowych gamoni. Nie rozumiem, co jest unikalne w ,,Boku no Hero Academia'' (na polski: Akademia bohaterów), co nie widziałem w setkach innych produkcji o superludziach? Może pora się przyznać, że fani tegoż serialu przesadzają z zachwytem? Zarówno manga, jak i serial animowany - istne katusze dla odbiorcy poszukującego motywacji w powieściach o istotach z nadludzkimi zdolnościami. Zlepek koncepcji, które są wytarte. Postacie mdłe oraz nijakie. Protagonista to dzieciak niezdolny do autorefleksji. Z superbohaterstwem nie ma to nic wspólnego - rzekłem. Koniec tematu. Lubisz ,,Boku no Hero'' - lubisz generyczne tytuły? Nie osądzam, ale stać was na więcej.
Pozostałe anime, jakie brałem pod uwagę (nie wszystkie wyliczyłem, bo i po co?): ,,Beastars'' (sezon 1), ,,86'', ,,Vivy: Fluorite Eye's Song'', ,,Tokyo Revengers'', ,,Sk**'', ,,Horimiya'', ,,Gamers!'', ,,Just Because!'', ,,Jujutsu Kaisen'' (czarna lista filmowa), ,,Kuroko no Basket'' (sezon pierwszy), ,,Bakuman'' (sezon pierwszy)
Mimo wszystko warto zobaczyć. (Just Because! za nostalgiczny klimat oraz żywe postacie, a Beastars za odwieczny konflikt na poziomie łańcucha pokarmowego).
TOP 3 Manga:
1. Blood on the Tracks (Shuzo Oshimi, 2017-2021, wciąż trwa)
Jedno z najnowszych dokonań chwalonego za autorską pieśń , pieczołowicie obsypanego komplementami. Oraz z wyrazem szczerej pochwały od fana. Czołówka formalistów z podszeptami niebezpiecznej gry i tanga narracyjnego. Przed państwem, wielokrotnie oklaskiwany, Shuzo Oshimi. Mam wrażenie, że warsztatowo osiągnął najwyższy poziom: wyraziste sylwetki, twarze o specyficznej ekspresji, cisza drgająca od wewnętrznych niepokoi. Drugi plan skomponowany z drobiazgów, tła, które nie rzucają zbędnego światła oraz nie krzyczą ,,pożryj wzrokiem kadr''. Oshimi zaczynał skromnie, jego prace wyraźnie skręcają w naturalną grozę, gdzie codzienność zatruwa ludzkie dusze, gną ku przepaści czy zaprzepaszczają szansę na rutynowy rozkład dnia. Horror bez spiralnych słów.
Głównymi postaciami są matka z synem. Gdzie nakładają się wspomnienia z wczesnego dzieciństwa, kiedy kotek zmarł, a matka, chcąc uniknąć losu zwierzęcia, stawia chłopca pod kloszem. Przesadnie martwi się o jego bezpieczeństwo, wiecznie pyta, czy coś by zjadł: ,,Pasztecik, czy bułka z czerwoną fasolą?'' Psychologiczna rzeź, autor skrupulatnie uwydatnia urok rodzicielki, seksualizując matczyne uczucia. Podskórnie obawiamy się o przyszłość młodego człowieka. Lecz za uśmiechem skrywa się cień zdradzieckiej psychozy. Rodzina postanawia wyjechać na wakacje, z racji zakończonego semestru w szkole, w góry - z wujostwem oraz kuzynostwem. Pierwszy tom kończy się, jak na autora przystało. Z dramaturgiczną konfabulacją. Prawdziwy suspens, gdzie tempo schnie, jak odcisk opon na bocznej, zagraconej ścieżce. Od wybuchowej ekspozycji, po falujące powietrze, dzieciaków przed konsolą, pierwszym spotkaniem z dziewczyną w domu (ale to na później), a w środku tragedia. Matka z błędnym spojrzeniem, jedwabna na twarzy, z makabrycznymi zdolnościami do puszczania hamulców moralnych. Oshimi osiągnął niesamowity spokój opowieści: jego płynne, przejrzyste emocje są poza dzisiejszą konkurencją, gdzie horror stał się oczywisty z kilku powodów. Straszenie czytelnika fałszywymi znakami, labiryntami znaczeń, jemu to niepotrzebne. Prostymi środkami, z charakterystyczną, surrealistyczną błoną przeciera ślaki po obłokach niespokojnych mar, które przedzierają się do wymiaru zwykłej rodziny, jakich widujemy w sąsiedztwie. Oshimi imponuje od lat. Przeciska się przez zatłoczone koło autorskie - niszcząc przywiązanie do brzydoty. Śmierć ujawnia w pięknie, zapaść pod osłoną nocy, a płacz skrywa na uboczu załamania nerwowego.
Jeśli mam być szczery, to Oshimi jest mistrzem współczesnej powieści obrazkowej. Bez litanii słów potrafi oddać najmocniejsze doznania: od krzywdy, po szczery śmiech. Obślizgła proza, która tłucze się po mózgownicach jak jadowity wąż, w przepięknych obrazach przewija się melancholijny spacer, gdzie normalność to droga do szaleństwa.
Dotąd ukazało się dwanaście tomów, i mam ochotę na więcej. Seria do wielokrotnego użytku.
2. GIGANT (Hiroya Oku, 2017-2021)
Ekstremalnie szalona rzecz. Manga z prawdziwego zdarzenia, dla prawdziwych mężczyzn z ich popędliwym libido. Absolutne odkrycie. Fantastyczna mieszanka Sci-Fi z surrealizmem ,,Alicji w Krainie Czarów''. Twórca ,,Gantz'' (tytuł, który ostro skrytykowałem) odpala fajerwerki, ale z detonatorem w ręku, który pieczołowicie trzyma za łydki i nie puszcza, aby ktokolwiek opuszczał salę kinową. Bo mamy do czynienia z młodym studentem, który marzy o karierze filmowca (pierwsze rozdziały to kopalnia plakatów ze słynnymi seriami z Ameryki Północnej, jak ,,Die Hard'' czy ,,Back to The Future''). Fan aktorki porno! z ksywką ,,Papico''. Ma okazję poznać pół szwedkę-pół japonkę podczas nocnej eskapady. Spotyka swoją dziewczynę ze snów, do której nocami się ,,poci''. Mając przegląd płyt DvD z jej najstarszymi erotykami. Ale to ledwie wprowadzenie do szalonego umysłu Oku - twórcy, który nie idzie na kompromis. Dorzuca zwariowanego staruszka, który przybył z przyszłości, a łącze internetowe huczą o stronie, gdzie spełniają się nasze podłe pragnienia, jak nagie aktorki biegające po mieście. Zabawa na sto pięć! Bez wulgarnej, cyfrowej zazdrości. Jazda po stokach Kilimandżaro. Bezpretensjonalny orgazm w waszych domach.
Tytuł niesamowicie na czasie: wraz z Twitterami, które ogłaszają światu, co dzieje się wokół nas, rozmowy wirtualne i w barach przy piwie. Cacuszka technologiczne, które wykorzystujemy w złych intencjach: najczęściej do rozróby i tanich podniet - wirtualne rozpasanie, witaj nam. Mimo golizny oraz wierszy stukanych dla dorosłych - wyjątkowo dojrzale, ze smakiem oraz z pomysłem. Prawdziwy klejnot w zalewie leniwych produkcji, które szokują zawartością, ale nie potrafią wydusić z siebie nic więcej, jak brzydkie wyrazy, pokraczne meetingi gołosłowne czy dosłowność powielanej sceny z popkultury. Nie dość, że ubaw do pasa, to jeszcze dziarsko zakręcone, jak na młodej pannicy włosy ze stylizacją.
3. Koi Kaze (Motoi Yoshida, 2001-2004)
,,Koi Kaze'' zaczyna się wyjątkowo spokojnie. Bo mamy do czynienia z mężczyzną, który pracuje w dziale matrymonialnym, dopiero co rzuciła go dziewczyna, a za moment przekona się, że ma siostrzyczkę, z którą, co zabawne, spotyka przypadkowo w transporcie miejskim. I nie byłoby to nic odkrywczego, gdyby relacja pomiędzy bratem i siostrą nie przechodziła w status dziwacznego flirtu, jak stają się sobie bliscy, ale w sposób wykraczający poza tradycyjne, rodzinne więzy. Pomysł wydawał się chybiony, bo mamy mężczyznę po dwudziestce i młodą dziewczynę - jeszcze nastolatkę przed pierwszą miłością, która nie zna własnego ciała, kiedy zaczyna miesiączkować i dojrzewać do bycia kobietą. Nie powiem, że zostałem zszokowany, bo mało co potrafi wybić z rytmu, ale jest coś niepokojącego w tego rodzaju relacjach, kiedy rodzeństwo przesadnie opiekuje się innymi. To poczucie wstydu, że myślimy o drugiej osobie, jakbyśmy wykraczali poza strefę intymną, a właściwie deptali po przestrzeni intymnej, którą każdy z nas posiada - i to niekoniecznie w rodzinie, ale w relacjach międzyludzkich. Bo każdego z nas mogą spotkać podobne okoliczności, kiedy przekroczymy barierę przyzwoitości, z przyjaciółek uczynimy kochanki, z sąsiadki obiekty westchnień, na tej zasadzie.
Pierwszy album jeszcze nie zwiastuje greckiej tragedii, ale zapowiada trudną relację, która stąpa po cieniutkim, tyci-tyci, lodzie, który za chwilę rozstąpi się i ktoś wpadnie po uszy w szambo, a potem nastąpi nagły wstrząs, z którego nikt nie może wyjść bez traumy. Na pewno seria dla wrażliwych, którzy są wystarczająco dojrzali, aby nie potępiać dwójki bohaterów, to żadni degeneraci, lecz przykry zbieg okoliczności, że są spokrewnieni. Trafia do mojej wrażliwości artystycznej, ale to tytuł do wąskiej publiki i raczej nie sądzę, że ktoś w Polsce odważy się wydać, dosyć problematyczny wątek dojrzewającej dziewczyny z ukształtowanym mężczyzną. Nie twierdzę, że obrońcy moralności będą potępiać tę mangę, ale wiele osób zapyta, ,,a komu to potrzebne''? Byłaby to kolejna niszowa pozycja na rynku.
Największy powód do niezadowolenia:
Dziewczyna do wynajęcia (Reiji Miyajima, 2017-2021, wciąż trwa)
Seria, która od początku stanowi średnie źródło przyzwoitej komedii romantycznej, ale teraz (po doczytaniu 22 tomu) nie mam wątpliwości. To najbardziej rozczarowujący romans w moim życiu. Z niedojrzałymi bohaterami, kiepskimi wyborami partnerów, z komedią na poziomie ,,American Pie'' (czyli nieśmiesznie, kobiece majtki szczytem podniecenia, koszmar!). Seria pozbawiona godności: nieustannie czaruje, że zmierza do finału oraz obietnic, że główny bohater oznajmi dziewczynie do wynajęcia swoją miłość. Tymczasem autor drwi z inteligencji, czyni krzywdę czytelnikowi kasując jego przyjemność, racjonalność i zasadność mangi. Bo co to za romanse, które nie prą na przód, a stoją w miejscu, zaliczają regres, a wszyscy, co do jednego, wypierają się uczuć, bojąc się wyznać oraz oznajmić w krótkim zdaniu, że kogoś kochamy? Tragiczny wyrób masowej kultury, która nie potrafi poruszać ludzkich serc. Błagam - nie czytajcie, dostaniecie szału, jak nie umieć w miłość!
Pozostałe mangi, jakie brałem pod uwagę (wyliczam najważniejsze): ,,Dorohedoro'', ,,Horimiya'' (podobnie, jak anime: mocno przeceniany - porzucone po dwóch tomach), ,,After the Rain'', ,,Chcę zjeść twoją trzustkę'', ,,Tokyo Ghoul'', ,,Another'', ,,Atelier spiczastych kapeluszy'', ,,Don't Toy With Me, Miss Nagatoro'', ,,Oblubienica czarnoksiężnika'', ,,Hibi Chouchou'' (po trzecim tomie odpuściłem), ,,Ku twej wieczności''
Warto zajrzeć, jak podkreślone ;)
Top 3 Literatura:
1. Kucając (Andrzej Stasiuk, Polska, 2015)
Pochylenie nad maleństwem. Czarująca pozycja - idealna do poduszki, gdy noce nakrywają światło, zapada półmrok, a wiatr kołysze w monotonnym szepcie gdzieś za pagórkami. Stasiuk z niezwykłą wrażliwością oprowadza po leśnych ściółkach, gdzie wybrzuszone żaby unoszą się w mętnym stawie. Jak bociany pojawiają się wiosną stercząc w jednym punkcie czy, jak zwierzęta z ogrody czekają, by wyjść na ździebko trawy, żeby pociumkać, pogrzebać pod kopytkami, wypijając soki roślinne na gęstym powietrzu. Przemierza szemrzące jeziorka, podpatruje błękit nieba stopiony z barwami pomarańczy i czerwieni, z malowniczą precyzją odmierza słowa o porannej rosie, chłonąc góry z oddali, garbiące się korony drzew na uboczu w trakcie jazdy dwuśladowcem. Obserwacja bezlistnych klonów, czapli i jaskółek w węzłach dachu, przypatruje się śmierci łani pożartej przez wilki - z brunatną sierścią zaległą na ściółce pośród olch i mysich dziur.
Nie sądziłem, że lektura o zimnych porach, deszczowych zachodach okaże się pełną wdzięku przeprawą przed nieskończenie mitycznym blaskiem życia przyrody. Ileż tu poezji wylanej z najdrobniejszej dziupli, chrzęszczących gałęzi pod nogami, myśli o pogodzie, o kształtowaniu się mglistych kształtów z dna wyblakłej wody. Bardzo poruszająco opowiadał w rozdziale z psimi pupilkami, które zazwyczaj okazywały się znajdami, wagabundami z duszą samotnika. Które potrafiły znikać i nigdy nie wrócić, by spotkać towarzysza w odległym powiecie - w mieście z nową właścicielką. Czule wypowiadając się o czworonogu, który zszedł z pola widzenia, aby nie musiał być świadkiem, jak jego podstarzały kompan ulega agonii i zapachu śmierci. Pojawia się urocza scena, kiedy rozmawia siłą imaginacji ze swoją owcą-Manią. Wszystko to podbite impresjonistycznymi zdjęciami Kamila Targosza: z sikorką czy rakami. Pozycja skradła serduszko, dlatego otrzymuje ode mnie znak jakości i mianuję ,,Kucając'' arcydziełem jako wyraz troski o najmniejszych braci oraz zdumienia nad maleństwem w zagajnikach i pod warstwą minerałów czy kamieni.
Smutna, druzgocząca lektura, ale w ponurej, jałowej egzystencji odnajduje ziarenko prawdziwego domu, bezpieczeństwa, nie okrywając się cudzymi zgorszeniami. Idylliczny humor pozwala zapomnieć o rzezimieszkach, o kobiecie skazanej na chciwe podejrzenia i upokarzającą samotność emocjonalną. Przyjemna czy nie, ale tematy o ludziach zagubionych w pętlach myślowych i zakochaniu skazującym na wygnanie przyjmuję z otwartymi ramionami. Świetna rzecz, a już na pewno moja ulubiona powieść Conrada. Gorące serca stłumione przez martwą naturę, spokój zgwałcony przez wewnętrzny szum i zewnętrzne łajdactwo pełzające po naszych cichych sumieniach.
2. Portret Doriana Graya (Oscar Wilde, Irlandia, 1890)
Poststrukturalizm w łańcuchu młodego Apollina zbłądzonego w dętych maskach arystokracji. Autor zadrwił oraz przejrzał krytyków na wynos. Czytelnicy uważający powieść za kontrowersyjną czy niesmaczną niejako sami przyznali się do ów brzydoty, o której opisuje romantycznym tonem Oscar Wilde. Obnażając obłudę, hipokryzję i płytkość umysłu ludzi spoza kręgu bogatych mieszczan. Nierozumiejący, o czym dyskutują panowie z wyższych sfer. Uwagi, jakoby promował hedonistyczny czy rozwiązły tryb duszy należy włożyć między bajki, jakieś symptomy o uleganiu złu, och, jakże to proste czy nieśmiało skandaliczne, żenująco niewinne wynurzenia ludzi żyjących w materialnej gospodarce, dzieciaków w modnych butikach, którzy seks wymienili na towar, banery reklamowe stały się ich pragnieniami, a łącze internetowe upodliły kulturę oraz zwulgaryzowało język dumnych przodków ze swojej przynależności narodowej. Pisarz operuje słowem niedostępnym dla młodzieży, którzy widzą, jak tytułowy Dorian Grey - przepoczwarza się z białej szaty w narcystyczną kalekę intelektualną otoczoną hiszpańskimi gobelinami, bogato zdobionymi sztućcami oraz wygodą, o której marzą płytkie paniusie zachwycone paniami z okładek dla mas. Wilde opisuje tępe kapoty umysłowe o wyrazie dziecka, które nie potrafią przyznać się do własnej, umęczonej potrzebami, sfery emocjonalnej. Dominuje sentencjonalność twierdzeń, co spokojnie przydałoby się rozpatrzyć pod punktem etycznym, ponieważ Wilde stosuje liczne zabiegi intelektualne, które w oczach błahych teoretyków okażą się pustymi hasełkami bez pokrycia, tymczasem lord Henryk to karykatura diabła szepczącego w półciemności. Kryjącego się za wszechwiedzą, lecz otoczonego głuchą, zimną, zamarzniętą rozpadliną moralną w szczelinach pokaleczonej psyche. Bardziej literatura dla spragnionych pluralizmu perspektywicznego niż szukania ucieczki od spleśniałej natury ludzi młodych, pięknych i bogatych, którzy za pozorami szczęścia chowają własny portret - odrzucając własną szpetotę, której nie ukryją przed samym sobą.
3. Głęboka rzeka (Shusaku Endo, Japonia, 1996)
Droga do Indii miejscem odkupienia? Wielowątkowa narracja, zbiorowy charakter oraz pytania o religię i świat poza duchowy. Powieść, która skupia się na trzech, czterech postaciach. Mężu, co stracił żonę w wyniku choroby nowotworowej. Kobietę bez uczuć, bez zapalnika w sercu oraz mężczyznę, który stacjonował na wojnie w Birmie cierpiąc głód w morderczej dżungli walcząc jednocześnie z żołnierzami brytyjskimi. Czy poważnego studenta zmierzającego do klasztoru w imię wyższej idei wpojonej przez rodzicielkę. Co łączy bohaterów powieści? Narodowość, cel wędrówki, a nawet wzajemna misja - wspólny mianownik? Gdyż Japończycy zmierzają do krainy hinduskich bogów oraz świętej rzeki Ganges. Spotkanie to prowadzi do serii pytań o przynależność do Boga - o panteistycznej twarzy naszej wiary w byty nadnaturalne, gdzie chrześcijaństwo przepycha się z naukami hindusów, gdzie reinkarnacja dyskutuje z racjonalnością lekarzy, a zaburzenie uczuciowe z płomieniem namiętności i odnalezieniem zbawienia zanurzając się w cynowej wodzie po kolana w południowej Azji.
Rzecz o tyle wyjątkowa, co mądra i trafiająca w sedno, bo co to za różnica, którego Boga wielbimy, i którą religię chrzcisz, jakie dogmaty strzeżesz, skoro wszystkie ścieżki prowadzą do spotkania z absolutem? Starcie chrześcijańskiej kultury z buddyzmem i krwawymi kapłankami życia w Indiach skutecznie intryguje, a wątek kobiety, która nie potrafi oddać się magii Erosa całkowicie urzekający. Romantyczny duch styka się ze śmiercią przodków. A czy Ty, drogi czytelniku, byłbyś w stanie, spełnić ostatnią prośbę konającej żony, i odnaleźć ją na końcu świata w innym ciele, jak głoszą nauki Buddy o transmigracji dusz?
Inne tytuły, które brałem pod uwagę, między innymi: ,,Piknik na skraju drogi'' (Bracia Strugaccy, Rosja, 1972), ,,Życie jest gdzie indziej'' (Milan Kundera, Czechy, 1973) ,,D'Artagnan'' (Alexandre Dumas, Francja, 1928), ,,Lato Muminków'' (Tove Jansson, Finlandia, 1954), ,,Sputnik Sweetheart'' (Haruki Murakami, Japonia, 1999), ,,Nocny lot'' (Saint-Exupery, Francja, 1931), ,,Eighty-Six, Ep.1'' (Asato Asato, Japonia, 2017), ,,20 000 mil podmorskiej żeglugi'' (Jules Verne, Francja, 1870), ,,Kwartet'' (Gyorgy Spiro, Węgry, 1996), ,,Dwoje ludzi'' (Alexander Milne, Wielka Brytania, 1931) , ,,Blaszany bębenek'' (Gunter Grass, Niemcy, 1959), ,,Nowy wspaniały świat'' (Aldous Huxley, Wielka Brytania, 1932), ,,Mgła'' (Miguel de Unamuno, Hiszpania, 1928), ,,Siekierezada'' (Edward Stachura, Polska, 1971), ,,Złoto tygrysów'' (Jorge Luis Borges, Argentyna, 1972) , ,,Tajemnica królestwa'' (Mika Waltari, Finlandia, 1959)
Warto znać!
Top 3 filmy:
Ale najpierw wyróżnienie:
Typhoon Club (Reż. Shinji Somai, Japonia, 1985)
Dla jednych japoński ,,Klub winowajców''. Lecz wolę pozostać przy zdaniu, że to inny rodzaj, inna kategoria kina młodzieżowego. Z wyraźnym konfliktem pokolenia, gdzie tajfun odcina uczniów od domu, więc imprezują w szkole - tańcząc i zgrywając chojraków (jak to mężczyźni w młodym wieku). Bezpretensjonalna wizytówka, kiedy byliśmy młodzi (oraz głupi), uważając, że świat dorosłych to siedlisko wariatów, a nasze poczynania były marzycielskim snem, które nigdy nie mają końca. Są, jak pętla zaciskająca własny ogon. Piękny letni sen zakończony dramatyczną pisanką o śmierci jako przesłanki życia.
1. Nostalgia (Reż. Dang Nhat Minh, Wietnam/Japonia, 1995)
2. Wystarczy być (Reż. Hal Ashby, USA, 1979)
Doskonała fuzja komedii z dramatem, gdzie jednostka została źle zrozumiana. Nieco filozoficzna przypowieść o tym, jak ludzie potrafią nadinterpretować zdarzenia, miejsca i rzeczy. Oraz słowa. I słyszą to, co chcą słyszeć. Na podstawie powieści Kosińskiego, do którego zresztą pisał scenariusz. Kameralna opowieść o ogrodniku o malutkim rozumku wkracza do świata elit, gdzie elity rozpoznają w nim mędrca. Niezwykle rubaszna, ciepła komedia, przeciwieństwo ,,Forresta Gumpa'', gdzie manipulacja emocjami skutecznie odrzuciła od ekranu. Prostota umysłu wyrażona bez słodkich deklaracji. Tytułowe ,,Wystarczy być'' niemal tłumaczy, jak samotną istotą jest człowiek, skoro musi dopowiadać coś, czego nie było w repertuarze. Od zawsze będę powtarzać - najlepsze kino amerykańskie powstało w latach 70. XX wieku. Wraz z nastaniem Nowego Hollywood, nieszczęśliwie zabitego przez kiepskie marki, jak ,,Gwiezdne Wojny'' czy ,,Szczęki''.
3. Kto tam śpiewa (Reż. Slobodan Sijan, Jugosławia, 1980)
Fantastyczny portret bałkańskiej duszy - z rozśpiewanym tłem, magicznym czerwonym autobusem i wiarygodnym humorem. Zapomniana perełka z byłej Jugosławii. Nie muszę dodawać więcej. Czysta zabawa. A jakże!
Pozostałe tytuły godne uwagi, które widziałem w 2021 r.: ,,Mustang Island'' (2017, USA), ,,Godzina wilka'' (1968, Szwecja), ,,Sieci popołudnia'' (1943, USA), ,,Sprawa Moranta'' (1980, Australia), ,,U progu tajemnicy'' (1945, Wlk. Brytania), ,,Szkarłatna ulica'' (1945, USA), ,,Niedziele w Avray'' (1962, Francja), Montparnasse 1919'' (1958, Francja/Włochy), ,,Variete'' (1925, Niemcy), ,,Upiór w operze'' (1925, USA), ,,Muzeum'' (1989, Szwajcaria/Rosja/RFN), ,,Wielka przygoda'' (1953, Szwecja),
Obejrzeć koniecznie! (w szczególności ,,Mustang Island'', który umieściłbym na czwartej pozycji. Niezależne kino amerykańskie rządzi od lat 90. XX wieku! Oraz ,,Variete'' - jeden z najbardziej gorzkich dramatów obyczajowych z Niemiec)
Zawód: Diuna (Reż. Denis Villeneuve, Kanada/USA/Węgry/Wielka Brytania, 2021)
Denisa Villeneuve uważam, za Christopherem Nolan, za najbardziej przereklamowanego, przesadnie chwalonego reżysera XXI wieku. Przykro mi, fani. Przykro mi, którzy uwierzyli w jego błyskotki. Wystawny esteta, który poza pieczołowitością obrazów - nie potrafi czarować atmosferą, jak Fellini w ,,Casanovie'', nie jest magiem przykuwania uwagi, jak Kubrick w ,,Oczy szeroko zamknięte''. Nie potrafi opowiadać, jak Mikio Naruse w ,,Płynące chmury''. To przeciętniak, z którego uczyniono boga X muzy. A tymczasem ,,Diuna'' to namaszczona puzderka, retrofuturystyka ze sztucznymi dialogami, sztuczną dekoracją, niemal Netflixowa produkcja: skrajnie ambitna, ale bezpieczna, jak jazda rowerem z kaskiem na głowie i ochraniaczami na kolanach. Space Opera - nieco lepsza od ,,Gwiezdnych wojen'', ale wciąż przepastnie leniwa oraz wyśmienita dla widzów, którzy oglądają filmy trzy razy w roku (lub dla ładnych obrazków). Plastyka obrazu? Plastycznie operują, ale filmowcy pokroju Jana Svankmajera, albo z polskiego podwórka: Wojciech Has. Zawód, jak zawodzi Villeneuve. Tak, ,,Blade Runner 2049'' uważam za artystyczną porażkę, a ,,Diunę'' za wzorcowy pilot do serialu, nie jako osobny twór kulturowy. Piękna porażka? Do pięknej porażki wolałbym kandydować między ,,Gorzkie łzy Petry von Kant'', a ,,Titanic''.
Muszę się przyznać, że zaniedbałem gry wideo, ale to dlatego, że wolałem sięgnąć po książkę, doczytać japoński komiks, albo wrócić do piękna X muzy. Przepraszam gry wideo, ale wasz czas przemija...
TOP 3 gry wideo:
1. Lacuna (2021, Studio: DigiTales Interactive, Sci-Fi Adventure)
Sci-Fi w atmosferze Noir. Tytuł, który nie bierze jeńców. Klasyczna przygodówka? Nie. Gdyż została pozbawiona licznych zagadek środowiskowych. Nie ma potrzeby korzystać z ekwipunku, a narracja płynnie przeskakuje z wydarzenia na wydarzenie. Przepełniona czarnym kryminałem, fantastyczną ścieżką dźwiękową (jazz w uszach oraz pianino, mniam, trudno nie rozpuścić się przy delikatnych brzmieniach) oraz dialogami z karabinu maszynowego. Z politycznymi koneksjami, zatruciem rodzinnym, błąkając się w kotle konspiracji, gdzie stąpamy blisko międzyplanetarnej wojny, a rozbitym szczęściem osobistym. Tytuł, który szanuje inteligencję gracza i wiarygodnie pozwala poprowadzić historię do kilku zakończeń. Chwilami zbyt intensywna, lub przesadnie czerpiąca z gatunkowych wytrychów. Ale od premiery ,,Gemini Rue'' nie było równie błyskotliwej fantazji futurystycznej, gdzie drżymy o życie swoje i bliskich. Pozycja obowiązkowa dla każdego, kto tęskni za ,,kinem'' noir i kocha szpiegowskie inklinacje.
2. Fallout (1997, Studio: Black Isle, RPG)
Powrót do tytułu, który nie zestarzał się, jak ostatnie tytuły z ostatnich lat: patrz, Zelda, Darksiders, Far Cry, seria Assassin's Creed, czy najbardziej przehajpowana giereczka, jaką znam, czyli GTA 5. Kurza stopa, jakie to wszystko jest na pięć minut. Śmieciowe giereczki bez wartości, bez dobrej zabawy, które nie potrafią operować środkami. GTA w szczególności: wielki plac zabaw, który niczym nie satysfakcjonuje. Bohaterami są psychopaci, a scenariusz pisał kaleka po zażyciu dwóch toreb heroiny. Dresiarskie klimaty na miarę ,,100 naboi'' Briana Azzarello, ale z mniejszym wyczuciem i bez prawdziwego komentarza społecznego. Wstydźcie się, Rockstar! Wstydźcie!
Powrót do ,,Fallouta'' ujawnił, dlaczego nowe gry z mainstreamu przestały budzić podziw. Bo są nędznie wykonane, słabo rozpisane, nieprzemyślane, nieudane, jak jasny kuper kaczora Donalda. Fallout wygląda jak eksperymentalny tytuł, ale to prawdziwy RPG, gdzie skradanie oraz okradanie mieszkania nie narzuca złej karmy. Wyrazisty klimat: nieco przekopiowany z ,,Mad Maxa'', ale to prawdziwa postapokalipsa z mutacjami. Otwarty teren, który nie wrzuca na ślepo zagrożenia. Gdzie do jednoosobowej armii dołącza kompania, a zadania poboczne, podobnie jak w ,,Wiedźminie'', potrafią być ciekawsze od linii fabularnej. To lubię! I do tego mocne zakończenie, które zostanie z wami na zawsze, nie wyprzecie z pamięci. Oj, nie zmażecie.
3. Grandia (1999, 2019 - w formie Remastera, Studio: Game Arts Co., JRPG)
JRPG, czyli japońska wersja gry fabularnej. Wyprawa w głąb mitów o Ikarze. Wcielamy się w poszukiwacza przygód o imieniu Justin - dzieciaka, który wierzy, że zostanie odkrywcą (to lubię!). Wsiadamy na statek, gdzie zaczyna się prawdziwa wyprawa po starożytne artefakty, a naszym przeciwnikiem zostanie generał Baal (niestety postać mocno skrzywdzona, wręcz kreskówkowa, to największy mankament pierwszej części ,,Grandii''). Ale poza tym: cud, miód i malina. Zwiedzimy złowrogie katakumby, przedrzemy się na kraniec świata, poznamy tajemniczą, starożytną cywilizację, otrzymamy piękny romans w tle, a ponadto tytuł starcza na długie godziny, więc jeśli lubicie posiedzenia przed konsolą - zabawa na długie, stanowczo za dłu-uuu-gie wieczory. Klasyczna narracja, z klasycznym finałem, który kończy się zbyt amerykańsko. Ale jako frywolna wycieczka, by zostać poszukiwaczem przygód: godne uznania!
Płakałem, jak grałem (z żenady):
![]() |
Resident Evil, gdzie więcej masz amunicji niż logicznego postępowania postaci czy scenariuszowej świeżości. Survival? Jaki, kur***, survival. Komedia! |
,,Resident Evil: Village'' (2021, Studio: Capcom, pseudo survival horror)
Marka, która, dla mnie, osobiście umarła po części czwartej - z wyjątkiem trzeciej części, gdyż nie znoszę ,,Nemesis'' (oraz Code Veronica, która jest najbardziej niedocenioną z serii). Z każdą kolejną odsłoną morze ekskrementów, z nienawidzoną częścią siódmą. Wszystko, co najgorsze w branży rozrywkowej. Scenariusze pisane przez przedszkolaków. Prostacki kicz, fatalna rozgrywka, niesatysfakcjonująca zabawa i horror bez horroru. Szczeniackie, nieangażujące widowisko na poziomie kina klasy C. Płakałem, jak grałem, ale z żenady.
Projekty własne:
1. Przepaść
Fragment opowieści możecie sprawdzić na blogu. Natomiast cieszę się, że obok smutnych zapisków daję wyraz zakłopotania w wielogatunkowym tytule. ,,Przepaść'', to historia o podróżnikach, których nie ogranicza czas (czyli materia), ciało (stan ciepła), czy praca (ci pracują, kiedy chcą). Sam pomysł wziął się z prostego powodu: chciałem ukazać, jak surrealiści zmierzają do centrum poznania i wykroczenia poza plan globalistów, tradycjonalistów, czy wyznawców religii. To praca, którą wciąż szlifuje, nad którą się pochylam. Powieść pełna osobistych przemyśleń, z dala od markotnych majaczeń. Twardo stąpająca po świecie duchów, gdzie ludzie nie potrafią przyznać się, że stali się zjawą przez zwiedzione obietnice, niepoważne problemy. Mieszaniec gatunkowy, dla każdego, kto uwielbia mój styl i dialogi z ciętym komentarzem. Piękna odskocznia od dzienników.
2. Dzienniki osobiste
Czyli w sumie najważniejsza rzecz, jakiej się podjąłem. Najważniejsza praca w moim osobistym życiu. Poruszając trudne tematy, czasami ujadając, jak bardzo mam tego dosyć: własnej egzystencji w ciele, towarzystwa, pracy, miłości do kultury, dziewczyn, czy politycznej defilady. Szczere wyznania, kartki bez owijania w bawełnę. Dosadna, niekiedy merytoryczna, innym razem surrealistyczna i zrozumiała dla wąskiego grona nadrealistów. Dzienniki, które przyswajają marazm codzienności, niezbite troski, wikłając się między sceną rzeczywistą a indywidualną jaźnią, gdzie buntuję się wobec ludzi, kultury pracy albo ich śmiesznym przywiązaniem do pieniędzy - sztucznego obiektu, masowo drukowanego na zlecenie. Zaiste, skąpane w rozpaczy, chwilami oszałamiające moim osobistym obłędem.
Jeden z cytatów brzmi:
,,Gęste włosy targane na wietrze. Uruchamiam pole elektromagnetyczne, pozdrawiam tych, którzy odważyli się zrezygnować z codziennej paniki i wpadli w tunel, co zaprowadzi do dalszej rewolucji autonomicznej, którzy mają dosyć skamlenia o ograniczeniach ludzkiej powłoki bez wyrazistego kształtu i sensowności jej działania. Każdy, kto uwierzył, że jesteśmy formą doskonałą – powinien trzy razy się zastanowić, gdzie ta wasza wspaniała forma, która tłucze się po wypadku z wieżowca, kiedy drobne skaleczenie powoduje upust krwi, a popędy cielesne kierują w kierunku śmierci i powtarzania zapisu genu, aby mamić się długowiecznością. Bo dlaczego ludzkość pragnie dzieci? Czy nie po to, aby utwierdzić się w przekonaniu, że dzięki potomkom są nieśmiertelni? Przedłużając linię czasu, która prowadzi do następnej linii czasu, gdzie ich pociechy będą kontynuować sromotną ścieżkę, aby pozorować szczęście czy wyzwolenie? Czy może postępują słusznie – a ich dzieci w roli buntowników odwrócą się od nędzy świata i wkroczą na ścieżkę surrealistów, którzy dawno porzucili ludzkie myślenie i ich daremne udawanie, że są najwyższą formą inteligencji, zrzucą przeklęte kneble na ustach i dłoniach i znikną za ścieżką obrotowych kół – przezwyciężając strach przed rodzicami, autorytetami i zgubnymi materialistami, którzy co rusz pogrążają się w ludzkiej otchłani przeklętej formy, która tłamsi nasze prawdziwe korzenie?''
3. Recenzja ,,Godzina wilka''TOP seriale:
1. The Boys
Serial powstał na bazie komiksu. Gartha Ennisa. Szczerze mówiąc - nie przepadam za tą historią w wersji obrazkowej. Lubię drugi tom pod nazwą ,,Chwalebny plan pięcioletni'', ale cały cykl to wytwór większej lub mniejszej groteski oraz przesadnego wypunktowania przemocy. Jak ośmieszyć superbohaterów? Oraz fanów panów w spandexie? Serial nie dość, że zręcznie przebija oryginał, to potrafi dorzucić mięsem w konkretnym wypadku. W końcu serial o peleryniarzach, którzy przeżywają kryzys wiary, moralności czy wiarygodności. Stłuczeni emocjonalnie, wybici z rytmu, stając się produktem konsumenckim naszych czasów. Superbohaterowie, którzy nie są idealni lub oświeceni, czyli przepis na to, jak uciec od komiksowej naiwności, kreskówkowej komedii, gdzie super-niepokonani nie popełniają karygodnych czynów. Jak powiedzieć wprost słowami Ennisa: ,,Superbohaterowie, to pedały'', a serial zalicza ich jako zabawki obecnej kultury korporacji.
Więcej seriali nie pamiętam, gdyż, stali bywalcy wiedzą, że nie znoszę seriali, więc oglądam w małych ilościach.
Porażka?, mało powiedziane!:
Squid Game.
Miało być zabawnie, ekstrawertycznie, poruszać szereg społecznych niuansów. A to zlepek koncepcji i forma na poziomie średnio udanego mariażu ,,Battle Royale'' z ,,Hunter Games''. Doprawdy, nieludzko naiwny, banalny, uproszczony, ze słabymi grami - lepiej zobaczcie sceny z zapałkami w ,,Zeszłego roku w Marienbadzie'' albo partyjkę szachową w ,,Gambit królowej'', do diaska, po co się rozczulać nad słabym serialem, który nie potrafi niczego? Wydmuszka ze stajnią Augiasza, która robi bałagan we własnym domu (czyli we własnej, niedoskonałej tematyce). Bzdurne zasady jeszcze dopełniają absurd całej historii. Na minus drętwy humor. Piszę pesymistyczne dzienniki, a mam w sobie więcej luzu! Oh, c'mon, co za dziadostwo! Tanie, nic nie znaczące dziadostwo.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz