W szwedzkim folklorze tytułowa godzina wilka jawi się jako misterium nocy, gdy następuje największa ilość zgonów oraz narodzin. Czarna godzina - między trzecią a piątą podczas snu, kiedy czarownice czy upiory budzą się do życia, by zakłócić spokój śmiertelnikom. Mitologiczna godzina zagłady, która straszy okultystycznymi czarnoksiężnikami i demonami wywołanymi w kultach pogańskich. Ingmar Bergman znany ze swojej mrocznej przeszłości, trudnego dzieciństwa i filmów, w których opowiada o sobie samym postanowił, że zaprezentuje horror z psychodelicznym zacięciem. Jako dramaturg częściej opowiada się po stronie dramatu, ale ,,Godzina wilka'' potrafi potrząsnąć osobistymi lękami szwedzkiego reprezentanta kinematografii.
Lądujemy na wyspie, gdzie małżeństwo spędza wspólnie czas. Mąż (Johan) jest wziętym malarzem, powszechnie wielbionym, a żona (Alma) zdaje się podążać jego śladami, myślami oraz wyrzutami. Wielokrotnie stawiając w zdaniach znak równości, gdyż Alma uważa, że jest odbiciem Johana, dlatego znakomicie się uzupełniają. Jest przejęta ,,chorobą'', która nawiedza ukochanego. Ponieważ artysta cierpi na koszmary, które prowadzą do zawinionego pożądania, dokuczliwych pragnień, krocząc tunelem do krzykliwej podświadomości, gdzie skrywają się wielkie tajemnice umysłu, słabości, kto wie, czy nie reżysera, któremu zdarzyło się przesiedzieć w szpitalu (epizod z czasów, gdy pisał scenariusz do ,,Tam, gdzie rosną poziomki''), co wielokrotnie łamał przysięgi małżeńskie.
Opowieść rozpoczyna się od złamania czwartej ściany, gdy Liv Ullmann przemawia do kamery, o nieprzespanych nocach, o dziecku w łonie matki - jakby spowiedź autora, ale ustami aktorki. Która, w rzeczy samej, zostanie w centrum wydarzeń, to ona odkryje pamiętnik swojego mężczyzny, o frustrującym pragnieniu, gdzie Johan potajemnie błądzi marzeniami o Veronice Vogler, z którą miał okazję zaznać seksualnej rozkoszy. Pamiętnik nie zniszczy relacji, lecz spotęguje nawroty głowy, a Johan panicznie będzie gonić za przeszłymi zdarzeniami. Nie sypiając w godzinie wilka. Zacznie ciążyć wina, obsesje i lustro z niezaspokojonymi żądzami. Na wyspie znajduje się zamek barona von Merkensa, gdzie małżonkowie zostaną zaproszeni na ucztę, a także na małe przedstawienie kukiełkowe. Wędrujemy za negatywnymi szeptami, bo Johan ewidentnie ma coś na sumieniu, a Alma jako wierna powierniczka musi uczestniczyć w tym balu autotematycznych skłonności do zakochiwania się w kobietach, które go pociągają. Chyba nie bez przyczyny udział wzięły Liv Ullmann czy Ingrid Thulin, które stały się muzą autora ,,Fanny i Aleksander''.
Pomijając osobiste lęki Bergmana - ,,Godzina wilka'' broni się bez szperania w zakładki z życiorysem szwedzkiego reżysera. Wciąż niepokoi scenami przeplatanymi desperacjami, a to kruki dziobią, jak opętane, a to nagie, kobiece ciała zachęcają do spółkowania, a to słowa z ust dojrzałych panien, które nie wstydzą się mówić o własnych pragnieniach czy fetyszach. Czasami jesteśmy zgubieni podczas majaczeń biesiadników, a to innym razem cofamy się do kart pamiętnika i Alma wyciąga na wierzch brudy i dokonuje autoanalizy Johana, który obnaża się przed żoną z psychologiczną traumą.
Oniryczna, na wpół szaleńcza atmosfera zostaje spotęgowana przez zdjęcia Nykvista, który w ciasnych, zamkniętych kadrach odsłania nagie twarze, turpistyczne dekoracje, kręgi zataczające się w wodzie. Senne powijaki zbliżają się podczas finału, jak prześcieradło na łożu zakrywające postać, scena, która zadeklaruje, iż zaglądamy do czaszki malarza. I to stan, z którego się nie wydostaniemy. Ingmar Bergman bywa dekadencki w swojej wizji, nigdy nie bał się odważnych, erotycznych tematów (wystarczy przytoczyć ,,Milczenie'' z 1963 r.), a tutaj czerpie niedole artysty ze swojej bujnej wyobraźni, która pomieszała się z rozbitą rzeczywistością, gdzie noce trwają i trwożą, pomnażając duchowe zmartwienia. Johan milczy, a potem wybucha ze swoimi tłumionymi żądzami, gaśnie na moment, a potem, bez wyraźnej sygnalizacji oswaja widza z jego mrocznymi kartami, które kłopoczą i wiążą sznurami.
Wyspa sama w sobie nie jest porażająca - trupy nie wyskakują z szafy, w zamku bogatych gości nie urządza się orgii czy popełnia rytualne morderstwa, jak w ,,Suspiri'' od Dario Argento. Nikt nie atakuje znienacka, chociaż nie mogę powiedzieć, że Bergman lśni w temacie czystej grozy - potrafi być dosłowny, wręcz nachalny i krzykliwy w tonacji. Mieszając języki aktorów, robiąc przejścia z cichej rozmowy w totalny harmider. Trochę kłóci się z jego twórczością, która starała się nie przyćmiewać dramatu, na rzecz tanich chwytów, a tutaj chwilami widać, że Szwed nie za bardzo wie, na czym polega różnica między terrorem emocjonalnym a zaszczuciem widza w swojej pokręconej głowie. Z jednej strony dobrze widzieć, że Bergman eksperymentował i chciał po raz pierwszy nakręcić kino grozy, na jakie było go stać. Ale z drugiej barykady nadciąga mała krytyka w stosunku do reżysera, który walczy z własnymi ambicjami. Pierwsze pół godziny to psychodrama bez wtrętów z kategorii horroru, rozkręca się, gdy pistolet jako atrybut fabularny wpada w ręce aktora na scenie filmowej, kiedy pistolet zostaje wymierzony w stronę widza (a strzela do postaci poza kadrem) - właśnie tutaj przechodzi do ofensywy i zarzuca prawdziwą grozę, nie patyczkując się z dramatycznymi okolicznościami. Przechodząc zwięźle do kruczych ataków i natarczywych kobiet z ich odsłoniętymi ciałami.
Musicie wiedzieć, że to połączenie dramatu psychologicznego z gatunkowym kinem grozy. Dlatego początkowa faza nie zapowiada pająków biegających po lędźwiach (metaforycznie opisując strach w widzu), ale czy na pewno? To łamanie czwartej ściany jest uwierające, krępuje i niebezpiecznie zbliża ludzkie twarze do naszej podświadomości, zapowiada jakiś dziwny trans, że jesteśmy świadkami jakiejś porąbanej zabawy z chorą jednostką. Kartki czytane na głos, jakby tajemnice pamiętnika nie miały znaczenia, a były skierowane do naszych uszu, groźne majaki, jakieś spowiedzi aktorów do kamery, jakby autor przedstawienia przestał zwracać uwagę na sztukę, a spoglądał w moje oczy i chciał odkryć, co ukrywam i czy nie pożądam tego ciała, którego pod nos podsuwa szwedzki reżyser. Najlepsze jest to, że nie odkrywa wszystkich kart, mam kilka pytań poza kadrem, które chciałbym zadać. Ale nie mogę.
Czy jest to horror idealny? Zdecydowanie nie. Natomiast wciąż tropi ludzkie pożądania, dusi skrywane nadzieje, że kino uzewnętrzni nasze niepokoje - wyswobadzając lęki oraz zmartwienia podczas nocnego wybudzenia, nie wiem, na ile to obraz dla samego autora, a ile dla widza. Po części widać, że Bergman, jak to on - robi coś dla siebie, żeby pozbyć się nawracających myśli, ale to eksperymentalne ,,dziwadło'' potrafi pląsać i kąsać swoimi wynaturzeniami. Dlatego, jeśli szukacie czegoś specyficznego, czegoś alternatywnego, ale wystarczająco przystępnego, to ,,Godzina wilka'' w małym lub większym stopniu zaspokoi wasz apetyt na niecodzienny spektakl, gdzie szaleństwo miesza się z prostotą, gdzie nocne zjawy zjawiają się stosunkowo późno, ale nie ukrywam, że jak na reżysera, który kręcił komedie i dramaty - potrafił pójść o krok dalej i nieco podkręcić atmosferę niecodziennymi zjawiskami, choć to wciąż osobisty dramat, ale na tyle wyswobodzony, że zostawia dla widza niespodzianki, a łamanie czwartej ściany bywa dotkliwe (wręcz zastanawiające, poniekąd przerażające).
Szwecja, 1968, 90'
reż. Ingmar Bergman, sce. Ingmar Bergman, muz. Lars Johan Werle, zdj. Sven Nykvist, prod. Svensk Filmindustri, wyst.: Max von Sydow, Liv Ullmann, Ingrid Thulin, Georg Rydeberg
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz