niedziela, 1 października 2017

Cuphead - Szaleństwo kontrolowane



Spragniony klasycznych platformówek nie mogłem oprzeć się wizycie z postacią, która zamiast głowy ma filiżankę ze słomką, a design graficzny wzorowany jest na swingujących animacjach kartonowych z lat 20. czy 30. XX wieku. Nawiązując do stylistyki ,,Candyland'', z fabułą na poziomie ,,Małej Lulu'', ale bez wrażliwości ,,Kacpra - przyjaznego duszka''. No bo, jak często, w waszym życiu, zdarza się, że strzelacie z palca, a waszym obowiązkiem jest ratowanie dusz z cynicznych łap rogatego pana? Wcale? Nie przejmuj się - ,,Cuphead'' wynagrodzi niedoczekanie. Wyobraźcie sobie krainę, gdzie towarzyszą chciwe uśmiechy, w miejscu, gdzie wesołe stworzenia są fałszywe, bo pod maską rezolutności kryją zabójcze zamiary i chęć przyłożenia (przynajmniej nie z kija baseballowego). Gdzie reguły są przejrzyste, choć psychodelia się nasila i nie przepuszcza zdrowych symptomów. Witajcie w wesołym miasteczku na tabletkach psychotropowych. 

W przypadku ,,Cuphead'' opisywanie fabuły jest jak szczegółowe streszczenie - za dużo wyjaśnia. Nie żeby miało wyjątkowy scenariusz, bo wystarczy wiedzieć, że przegraliśmy zakład z Lucyferem, ale wierzcie na słowo - nie potrzebujecie tej informacji. Jest za mało rozbudowana, aby cokolwiek z niej wydusić, więc pozwólcie, że nie będę o tym dyskutować. Warto pochwalić formę, w jaką opakowano historię - prezentując ją jako czytankę dla dzieci, gdzie kartki się przewracają, a rysunki zajmują więcej miejsca niż tekst. Przybliżając dziecięcy mechanizm rozumowania, że dynamizm góruje nad warstwą tekstową. Dzieje się wiele od samego początku. Niech nie zmyli czytelnika wizualna paleta kolorów, gdyż rozgrywka nadaje się dla starszych odbiorców, ponieważ bez wyrobionego refleksu granie w ,,Cuphead'' kończy się frustracją i powtarzaniem etapów w rytmie irytujących tupnięć w podłogę. Walki są niecodzienne, bo bossami okazują się m.in. żabi bokserzy, szalony naukowiec, który łudząco przypomina krzyżówkę Eggmana z ,,Sonic the Hedgehog'' z Cortexem z ,,Crash Bandicoot'', gdzie pirat przyzywa rekina na pomoc, a gigantyczna marchewka hoduje trzecie oko oraz hipnotyzuje marchwie, aby cię zabić!


,,Dziwny jest ten świat'' - śpiewał przed laty Czesław Niemen, i w istocie, jest dziwny i pokręcony, gdyż na drodze do kasyna spotykasz mordercze rośliny (rozdział pierwszy toczy się w królestwie flory, gdzie grób chce cię przygnieść swoim ciężarem, a cebula płacze roznosząc śmiercionośne krople...). Trudność w ,,Cuphead'' opiera się na oszalałej rozwałce i maleńkiej ilości żyć. Wystarczy kilka krytycznych trafień (trzy uderzenia), aby umrzeć i powtarzać etap od początku, bo twórcy zrezygnowali z punktów kontrolnych. Nie patrzy na umiejętności gracza (w sensie, ile tytułów ograłeś), liczą się twoje zdolności spostrzegawcze, czas reakcji oraz kontrola nad odległością przeciwnika. Poza klasycznym przechodzeniem aren z lewej do prawej strony ekranu, trafi się poziom, gdzie wspinasz się po szczeblach platform, opuszczając dolne pokłady, gdzieniegdzie odpukasz loty samolotowe, w misjach, w których kontakt z onomatopeją kończy się utratą zdrowia. Po każdej wygranej bitce (jak bossowie padną na deski) - usłyszysz głos zwycięstwa i okrzyk ,,Cuphead!'', odnosząc chwałę niczym bohater z kreskówek. 

Program podzielono na cztery światy. W pierwszym rozdziale macie krótkie wprowadzenie, trening, który trwa niecałą minutę oraz mordercze warzywa, w drugim rozdziale trafiamy do cyrku, gdzie klauny czy dżin czarują oraz wprowadzają jarmarczny klimat oferując cukierkowy disneyland. Tu pojawia się jeden z moich ulubionych przeciwników: ptak uwięziony w psiej budzie, który nawet po przegranej bitwie ostatkiem sił prowokuje serce, aby kontrowało ataki gracza. Trzeci rozdział to morskie wyprawy, pojawienie się meduzy czy fabryczne zabudowania, gdzie natłok złomu przygniata, a roboty szukają argumentacji w przemocy - machinacja gra główną rolę. Czwarty rozdział jest najkrótszy, bo stanowi finał z dwoma bossami - wliczając rogatego pana oraz pomniejszych przeciwników, na których trzeba znaleźć haka. ,,Cuphead'' sporo zapożycza z serii ,,Metal Slug'' lub ,,Mega Man'' - odnosząc się do mechaniki ,,Contry'', gdzie poziom trudności stanowi wyzwanie nie będąc dziełem przypadku. Nie jest to gra wideo, która zmienia oblicze platformówek. Nie ma oszałamiających zasad, choć strzelanie z palucha przynosi multum pozytywnych reakcji. To, czym zachwyca oraz oszałamia pod każdą płaszczyzną - pozostaje grafika, a raczej kształt animacji. Detalistyczne tło poraża ilością zastosowanych rekwizytów, łącząc statyczne elementy z ruchomą konstrukcją. Gdzie tańczące postaci lub ruchome koła z drugiego świata przykuwają uwagę, a martwa zieleń czy wiszący księżyc ozdabia krajobraz pozostając cichym uczestnikiem wydarzeń. Jazz przygrywa w uszach stosując metodę kartonowych przebojów z lat 30. - łącząc trąbkową muzykę z onirycznymi wizjami twórców. Stylizacja na animację ze zmierzchłej epoki, ma w sobie dawny urok - poszarpana taśma filmowa odbija się na jakości, ciąg pourywanych linii wspaniale zaznacza powrót do przeszłości, jakbyśmy oglądali kreskówki na VHS, a nie na dzisiejszym wynalazku, czyli Blu-ray. Widać miłość do starego kina (choćby wspomniane onomatopeje, przerysowani bohaterowie, prostota fabularna czy ubiór - wampy salonowe!), miłość do starej, ręcznie rysowanej kreski.



Unikatowa grafika sprawia, że trafi do kanonu gier ,,rozpoznawalnych''. Twórcy nadali tożsamość produkcji, gdzie nie ma rzeczy zbędnych, a że jest to krótki tytuł... dla sprawnych rąk jakieś dwie-trzy godziny dobrej, psychodelicznej zabawy, ale ostrzegam braci i siostry, co ośmielili się zagrać w ,,Cuphead'' nie tracąc zębów na ,,Raymanie'' czy ,,Mega Manie'' - regularne zgony przyjmijcie z pokorą, inaczej czeka was wściekłość oraz groźne wyzwiska w stronę ekranu. Gra ,,pomaga'' wzmocnić naszego bohatera - chociażby kupowanie ,,power-upów'' w sklepie, ukończenie etapu w mauzoleum sprawia, że dostaniesz silny cios specjalny (sęk w tym, że nie można go używać w dowolnym momencie, gdyż byłoby za łatwo, a gra straciłaby podstawowy sens, czyli wyzwanie dla gracza). Jeśli brakuje wam mocnych, zakręconych produkcji - sięgnijcie po ,,Cuphead''. Jako człowiek spragniony klasycznych platformówek - przyznaję, że dawno nie miałem regularnych bananów na twarzy, gdzie skakanie, strzelanie, pojedynki jeden na jednego stanowią nie lada gratkę. Bajeczna oprawa wizualna wzmaga zainteresowanie starymi animkami. Gdzie dziecięca radość wplątała się w hardcorową jazdę bez trzymanki - gdzie bez refleksu giniesz niczym szop, a wyobraźnia twórcza przygniata cię pomysłami rodem z halloween'owego piekła. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz