Przerzuciłem się na mangę, ale był to wybór bez głębszego namysłu. Japonofile nie mogą pominąć tamtejszego rynku czytelniczego, chociaż jest to gałąź ,,rakotwórcza'', gdzie ilość absurdalnych pomysłów idzie w parze z popkulturą i zachodnim sposobem myślenia. Manga nie jest priorytetem, jeśli chodzi o czytelnictwo w Polsce, aczkolwiek rynek zaczął się niebezpiecznie poszerzać, rozrastać do masywnych rozmiarów, a to oznacza, że dostajemy beznadziejne produkty wymieszane z perełkami, które szukamy w szeregach półkowych. Zachęcony popularnymi markami zdałem sobie sprawę, że nie przepadam za zbiorowym zachwytem - ,,Atak Tytanów'' jawi mi się jako twór dla młodzieży, jako lekkostrawna lektura, ale nie dla osób powyżej osiemnastego roku życia. Pozbawiona wykwintnego smaku i czegoś, co sprawia, że nie sypiasz po nocach przez rozmyślania o tym, co cię spotkało podczas czytania.
Fabularnie bez zaskoczeń. Ludzkość omal nie wyginęła przez tytułowych tytanów. Ci, co przetrwali otoczyli się gargantuicznym murem (nie jednym, jak wyjaśnia autor), aby przeszkodzić nieprzyjacielowi na atak. Motyw nieco podobny do serii ,,Więzień labiryntu'', gdzie świat wewnętrzny broni się przed światem zewnętrznym. Nie ma ucieczki, ocaleni stali się ofiarą głodomorów, ponieważ Tytani zjadają uprzednio zdobytą zdobycz. Ich niezaspokojone pragnienie sprawia, że szukają wejścia do fortecy: zaopatrzenia dla dużych brzuszków. Tytani sięgają od trzech metrów wzwyż, ale nikt nie był przygotowany na niespodziankę roku. Niebawem nadciąga sześćdziesięciometrowy kolos gotowy rozpalić panikę wśród cywilów, którzy nie są wystarczająco silni, aby uciec z miasta. Ci, którzy pilnują porządku zwą się zwiadowcami: niegdyś próbowali eksterminować gigantów poza domem, z dala od murów, ale im nie wyszło. Osiągnąwszy klęskę - niewielu ma nadzieję na poprawę swego losu. Jedynie Eren marzy o wyjściu na zewnątrz, by zyskać wolność oraz uwolnić bezstronnych ,,zakładników'' ograniczonego terytorium. Tubalnie ogłasza wojnę przeciwko wyższym zawodnikom.
Pierwszym poważnym problemem są bezczelne cliffhangery, które na koniec tomu mają zachęcić czytelnika, aby sięgnął po kolejny album, ale mówiąc poważnie, od serca, nie jestem optymistycznie nastawiony, co do dalszych przygód wojowników toczących spory z wielkoludami. Pierwszy tom kończy się w dramatycznej chwili, gdy ktoś ważny ginie na polu bitwy. Drugi zrobił większego psikusa i postawił na niedorzeczny plot twist zahaczający o deus ex machina, dlatego obawiam się, że rzucę serię po drugim tomie, bo zaczynam mieć dość tasiemców, które ewidentnie starają się wmówić, że są ,,zajebiste''. Sama fabuła nie ma w sobie energii godnych epickiego formatu. Masa starć, lecz rysownik nie przekonuje. Pojedynki są mało wyraziste, wiele ruchów jest nieczytelnych lub zakreślone dekoracyjnym szkicem. Twórca skacze z wydarzenia na wydarzenie - pozostawiając furtkę na domówienia, w razie czego, aby nie doszło do nieporozumień między czytelnikiem, a mangaką. Powoli, stopniowo odsłania zasady czy hierarchię systemu społeczeństwa postapokaliptycznego. Wyjaśnia, jak ludzkość broni się przed najeźdźcami, jak funkcjonuje rząd bądź szkolenie dla żołnierzy. Jedyną postacią, do której czuję respekt - pozostaje Mikasa. Wysportowana nastolatka, chłodna, opanowana, gdzie pod twardym pancerzem skrywają się gorące uczucia i emocje. Drugi tom przedstawia jej tragiczną przeszłość. Pozwalając zrozumieć motywy działania oraz charakter dziewczyny.
Cała reszta brygady nie ma nic, za co mógłbym ich pokochać. Za dużo teenage dramy, abym zachwycał się ideałami młodzieży. Za dużo starć, a za mało poważnego dramatu społecznego. Być może opinia na temat mangi ,,Atak Tytanów'' nie będzie miała znaczącego powabu, ponieważ recenzja powinna pojawić się w momencie, gdybym ukończył, powiedzmy, szesnasty tom, z drugiej strony, głupotą jest czytać coś, co nie sprawia przyjemności i zastanawia, dlaczego ,,Atak Tytanów'' osiągnął sukces w szerokiej ofercie dla osób, którzy lubią skubnąć literatury. Nawet jako opowieść o wyzwoleniu spod jarzma uzurpatorów - sprawdza się przeciętnie. Bohaterowie walą ścianą teksu, ale wielokrotnie korzystają z przedramatyzowanych póz, a za bohaterstwo uznają plan samobójczy. Pozytywem pozostaje autor dla pożytku publicznego, gdyż przekazuje informacje z hitchcockowskim namaszczeniem (odsłaniając reguły nienazwanego świata). Dowiadujemy się, że wiedza ludności stoi na żenująco niskim poziomie, skoro nie wiedzą, co kryje się za dystryktem Tytanów. Jedynie książki pozwalają uszczknąć nieco świadomości (wychodząc myślą poza komfort i wygodę), z czego Eren ochoczo korzysta. Nie przepadam za tą osobistością, choć jako jeden z nielicznych stara się dowiedzieć, co w trawie piszczy. Fabuła odsłania karty metodycznie, i gdyby nie zakończenia, które mają podkręcać akcję - byłbym rad, że twórca odważnie powściąga zlepek wydarzeń, aby wyjaśnić, w jakim położeniu jesteśmy i jak to jest, gdy otaczają cię mury, żeby chronić przed śmiercią i głodnymi sabotażystami.
Pomimo, że historia pędzi niczym lokomotywa - brakuje emocjonujących scen czy dialogów, po których nastąpiłaby refleksja lub poszerzyła wgląd w środowisko po katastrofie cywilizacyjnej. Jeśli pojawia się dramatyczna sytuacja - okazuje się, że jest ona podkręcona lub przesadzona po hollywoodzku. Grupka dzieciaków przeciwstawiająca się dorosłym handlarzom ludzi? Oczywiście, media znają przykłady, gdy młodzież zabijała starszych (patrz ,,Eden Lake''), ale nie porównujmy siłą nastolatków z małymi chłopcami lub dziewczynkami, bo to inny kaliber wagi. ,,Atak Tytanów'' to shonen, jakich nie chcę czytać ani oglądać. ,,Dragon Ball'' wciąż pozostaje niedościgłym wzorem, gdzie przygoda oraz postaci była ważniejsza od pretekstowych scenariuszy, a epickość nie wynikała z wielkości oraz ilości starć, lecz poprzez narastające wyzwania sprawiała, że skrzyżowane dłonie miały jakiś odgórny sens. W ,,Atak Tytanów'' boli uciążliwy pośpiech wydarzeń, spłycona dramaturgia, generyczni bohaterowie, znajome motywy (z duchem w pancerzu włącznie). Jest niewyróżniającą się rozrywką na jedno popołudnie, ale gdybym miał wskazać, co przyczyniło się do popularności cyklu: nie mam pojęcia. Jest to jakieś fatum ciągnące się za mną, ponieważ jest to kolejna seria (zaraz za ,,Skalpem'' Jasona Aarona czy ,,Sagą'' Briana Vaughana), których fenomen nie potrafię zrozumieć, są mi obce, niemal przeceniane i niepotrzebne, ale widocznie jest zapotrzebowanie, więc nikomu nie bronię. Zajrzyjcie, ale cudów się nie spodziewajcie.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz