Dawno nie wyszedłem z kina z twarzą wyrażającą współczucie dla rodzaju ludzkiego. Asghar Farhadi jako jeden z najważniejszych artystów wywodzących się z państwa Bliskiego Wschodu (obok Nuri Bilge Ceylana z Turcji czy Ronit Elkabetz z Izraelu, która zmarła rok temu) kontynuuje swe uczulenia społeczne: małżeńskie kłótnie, niechęć do współczesnego Iranu, moralne kompasy, przesyt męskiej dominacji czy surowość zasad panujących w ojczystym kraju. Nie unika krytyki społecznej izolacji. Zna dramatopisarzy: uwielbia Henrika Ibsena, a w ,,Kliencie'' świadomie nawiązuje do ,,śmierci komiwojażera'' Arthura Millera.
Farhadi na pierwszy zwiad wysłał pretekstowy scenariusz, który można skrócić w dwie linijki, ale pozwolę sobie rozwinąć wypowiedź. Zaczyna się od trzęsienia ziemi (przenośnia), gdyż zawala się budynek, więc lokatorzy ewakuują się czym prędzej, by nie zostać częścią gruzowiska. Jedno z małżeństw musi znaleźć nowe lokum: państwo Etesami (Emad, Rana). Przeprowadzają się do centrum Teheranu, gdzie czeka ich szok, ponieważ dochodzi do przykrego incydentu. Kiedy kobieta zostaje napadnięta - mąż postanawia zająć się sprawą i zakończyć przygodę z nieproszonym gościem. Żona nie zamierza iść na policję, by donieść na bliźniego - postanawia spuścić zasłonę milczenia. Emad nie potrafi nakłonić małżonki do ,,spowiedzi'', więc prowadzi prywatne śledztwo, aby dopaść winowajcę.
Farhadi prowadzi show na dwóch scenach: między deskami scenicznymi, a życiem małżeńskim, które nie wie, jak wyplątać się z traumy. Emad i Rana są zawodowymi aktorami, dlatego z łatwością przyjmują maski: kołysząc się między wyuczoną pozą a naturalnością. Skacząc z powagi do komedii. Teatr odzwierciedla ich stosunek do sztuki, do poruszanych zagadnień egzystencjalnych, jakby zapisuje stan psychologiczny postaci. Umierający Emad (na deskach teatru), który zaczyna niepokoić się opinią sąsiedztwa, przez co wpada w spiralę błędnych decyzji w życiu osobistym. ,,Co ludzie powiedzą?'' - mógłby zapytać, dlatego działa przeciw małżonce, która sama roztrząsa ,,wypadek'' i po cichu stara się wydostać z niekomfortowego poczucia osoby pokrzywdzonej przez los. Rana Etesami boi się sama zostawać w domu - prawdopodobnie dlatego, żeby powtórnie nie doznała ,,krzywdy'' społecznej. Do ostatniego rozdziału nie wiemy, co tam się wydarzyło. Wiemy, kto wszedł, by nabroić, ale nigdy nie dostajemy odpowiedzi, co się stało i o co tyle krzyku, co gorsza mąż panicznie boi się niezałatwionych spraw, więc wychodzi na większą ofiarę - ofiarę niewiedzy.
Kiedy na scenie dorzuca się nowe linie dialogowe niezapisane w scenariuszu - widzimy, jak osobiste urazy wybiegają poza obszar życia rodzinnego i zaczyna ingerować w sztukę pisarską. Godząc w aktorów, którzy niczemu nie zawinili. Teatr przenosi się do codziennych zajęć w domu, a napięcie, które kumuluje się między skłóconymi małżonkami, wypływa nieubłaganie przed publicznością, którą również jesteśmy, bo uczestniczymy w procesie, gdzie nieznana nikomu prawda przemyca się w tekście scenicznym ingerując w cudzą prywatność. Aktorzy stają się aktorami, bo odgrywają role poza oświetlającymi ich reflektorami. Bez świateł czy widowni nadal grają: nie mogąc wydostać się z sytuacji patowej, gdzie małżonka z uporem maniaka siedzi cicho nie chcąc obnażyć się przed mężem ze swojej tragedii, a Emad myślami pogrążony w poszukiwaniu ,,włamywacza'', stoi na straconej pozycji - stając się agresywnym samcem, który nie odpuści sprawcy, nim go nie ,,pojmie''. Drąży temat nieustannie poszukując zakończenia wśród poszlak.
Farhadi nigdzie się nie spieszy, dlatego musimy czuwać i mieć się na baczności. Ospale prowadzi narrację, gdzie relacje międzyludzkie gniją i prowadzą do kłótni czy nieporozumienia. W stylu Krzysztofa Kieślowskiego w pierwszym akcie porzuca nadzieję na ludzki kompromis, by w ostateczności wyprowadzić człowieka z ciemnej doliny. Sunie się między teatralną, koturnową wypowiedzią, aby niebawem przycisnąć potocznym językiem wprowadzając zamęt i niechęć do klarownych odpowiedzi. Reżyser bawi się z widzem, ale inaczej niż byśmy chcieli. Akcja posuwa się powoli, nie wiele się dzieje, dużo dialogu skutecznie hamuje rozwój wydarzeń, lecz wściekłość spowodowana niemocą bohatera każe nam się zastanowić, kto jest większym ,,zbrodniarzem''. Mąż, który nie potrafi uszanować milczenia żony, co postanowiła, że nie będzie posądzać nikogo o krzywdę moralną (czy psychologiczną)? Winowajca, który nie przyjdzie i nie przeprosi za szkody czy może widz, który domaga się odpowiedzi? Farhadi skutecznie przenosi się ze sztucznego świata do naturalnych plenerów, gdzie dialogi nie są rozpisane, zapamiętywane i deklamowane. Prawdziwe życie pokazuje, że potrafi być nie mniejszym melodramatem, nie mniejszą farsą czy sztuką, w której gubimy sens.
1 Komentarz(e):
Bardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz