Piękni ludzie w pięknych szatach - hasło reklamowe, które mógłbym wrzucić na poczekaniu z braku inwencji na wstęp. Zabierałem się za wygłoszenie opinii na temat ,,Młodości'', jak pies do jeża. Jest listopad, więc zaczynam nadrabiać zaległości filmowe, na które nie miałem czasu w dniu premiery. Ciężko mi dobrać słowa, by opisać najnowsze dzieło włoskiego reżysera: Paolo Sorrentino. Doceniam wkład, ale chciałbym nacisnąć przycisk z dopiskiem ,,jestem na nie''. Po ,,Wielkim pięknie'' jestem skłonny uwierzyć, że filmowcowi skończyły się pomysły.
Ale po kolei, żeby nie namieszać. Fabuła skupia się wokół emerytowanego Freda Ballingera - reżysera skupiającego się na testamencie artystycznym, w którym zamierza umieścić diwę ekranową oraz z sukcesem pożegnać się z wierną widownią, która oczekuje jego filmów. Osiadł w hotelu pod Alpami wraz ze swoim przyjacielem, Mickim Boyle. Co robią staruszkowie w wolnym czasie? Wspominają przeszłość, ucinają pogawędki nacechowane ironią: o zramolałej pamięci, przypisywanej sobie prostacie czy kobietach, które namieszały w ich życiu.
Córka Freda dostaje wiadomość, że jej mąż postanawia się z nią rozwieść. Niesłychanie zostaje wyparta przez piosenkarkę pop, która nie jest żadnym aniołem - w przeciwieństwie do niej. Będzie dobra okazja, by podreperować stosunki z córką (Leną), gdyż wcześniej ich relacje były kruche i obojętne. Na poboczu ciekawą postacią jest Jimmy Tree - aktor z renomą, znany z superprodukcji, niedoceniany z mniejszych projektów filmowych. Nosi się w okularach, jest stateczny i poukładany. Gdzieś w tle mnich czeka na zstąpienie łaski, by mógł oderwać się od ziemi, a Miss Universe (której poświęcono stronę w gazecie) pragnie być podziwiana i przypominać staruszkom ich dawną młodość. To tyle, pokrótce.
,,Młodość'', to prawidłowo dobrany tytuł. Każdy o niej mówi, pokazuje (szczególnie w kiczowatych teledyskach, z których reżyser pokpiwa). Podstarzałe gwiazdy filmowe nie mają się za staruszków, ale za symbol seksu. Lena, w którą wcieliła się Rachel Weisz ma czterdzieści pięć lat, a na ekranie wygląda, jakby była przed trzydziestką, więc coś o tym świadczy, że kino nie przejmuje się wiekiem. Każde ujęcie jest świeże, jakby nie ulegało ,,starzeniu''. Nie ma brzydkich zabarwień - woda jest przejrzysta, pokoje luksusowe, brzuchy pełne, tylko mowa niezgrabna i ulegająca wyczerpaniu. Nie da się ukryć, że przemowy są patetyczne, a każda z postaci finiszuje cytatami, które mógłbyś zapisać w tomiku. Ale to są artyści, im wszystko wolno. Mogę zrozumieć, dlaczego są pretensjonalni. Ich środowisko wymaga wzniosłości. Głównie teraz, gdy Fred zamierza przekazać ostatnie słowa, w ostatnim filmie. Szkoda, że nie pomyślał, aby zakończyć karierę optymistycznie, z jajem, być może tak powinien zachować się wielki filmowiec - pokazać, że to tylko film, a życie trwa dalej.
Mógłby być bardziej konkretny i skrócić to widowisko, już w ,,Wielkim pięknie'' dostrzegałem wady, które mną wstrząsały. Inspiracja Fellinim jest zbyt jawna, oczywista i odrobinkę plagiatorska. Rzecz jasna, jeśli ktoś nie zna twórczości Federico Fellini, to nie zauważy, jak bardzo powraca do sztuczek z ,,Rzymu'', z ,,Osiem i pół'' czy ,,Słodkiego życia'' - z filmów, które pojawiły się w latach 60-70. To jakaś narodowa tęsknota. Sorrentino marzy przywrócić to, co już było. Jest uwspółcześniony, bo pokazuje tę tandetę reklamową, łączy w symbiozie muzykę z obrazem (wymowna scena, gdy Fred komponuje utwór z pomocą krowich dzwonków - pokazywanego bodaj w trailerze) oraz nie boi się głosić przestarzałe wytyczne. Ale po to są artyści, żeby przypominać nam to, co wiemy. Aby ponownie spojrzeć na samych siebie, na telewizję, na kino, jak wygląda życie aktorów za kulisami, z jakim brzemieniem twórca polemizuje bez kamery, gdy opuszcza plan. Jak starzy tęsknią za młodym ciałem, i jak młodzi korzystają z witalności. Może to komunały i niegroźna grafomania, ważne żeby Sorrentino czuł się dobrze z tym, co robi, a odbiorcy byli zadowoleni z seansu. Kicz potrafi być elementem sztuki - zazwyczaj tej gorszej, drugorzędnej, ale to nie boli, bo bohomazy potrafią cieszyć, jeśli pozwolimy im dać szansę. Może po raz pierwszy od dawna przestanę krytykować i dam się porwać wtórności. Nie warto walczyć z ambiwalencją. Niech starość pogodzi się z młodością, a zagorzali fani Felliniego uścisną dłoń Paolo, za to, że wraca pamięcią do czarno-białych klasyków. Piękna znajomość kina XX wieku, za to mogę dziękować.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz