piątek, 10 października 2025

Mare's Nest - Mgiełka tajemnicy



 Zastanawialiście się kiedyś, jakby to było, gdyby za oknem zniknęli dorośli, a pozostały dzieci bez opieki? Jeśli odpowiedziałeś: tak, to mam dobrą informację. Powstał niszowy, postapokaliptyczny wycinek w baśniowej scenerii. Pomysł wielokrotnie wykorzystywany w kulturze. We włoskim komiksie ,,Ziemia swoich synów'' figura ojca uczyła, że dzieci nie przetrwają bez twardej edukacji w terenie. Podobna koncepcja. Nieznana przyszłość. Czarno-biała taśma, jakby spopielona przez katastrofę. Jakaś mała dziewczynka podnosi żółwia z ziemi, co ucieka łbem do skorupy - o mało co nie został potrącony przez samochód, który wylądował w krzakach. Bystra dziewięciolatka recytuje dialog z literatury, a wyblakły cień pokrywa świat, gdyż nieodpowiedzialni dorośli zniknęli z mapy świata. Zgruzowana przestrzeń (zniszczone samochody, skruszałe budynki), siostrzyczki przemawiające Hamletem, jakiś dzieciak biegający po planie w masce Minotaura. To ryzykowny eksperyment, ponieważ nie nakreśla określonej przyszłości, ani jak działa społeczeństwo pod komendą najmłodszych przedstawicieli rasy ludzkiej. 

Dorośli zostali wymazani, jakby celowo zdegradowani do roli potworów z ,,Wehikułu czasu'' autorstwa Herberta Wells. Pojawiają się raz na ekranie - w podziemnym tunelu, i to w zamrożonej pozie, gdzie czas przestał obowiązywać, a ludzi zamieniono w starożytny kamień. Może to jakaś kara, o której nie wiemy, bo narratorzy nie podrzucają wskazówek. To enigmatyczna apokalipsa, po której stąpają dzieci pozostawione przez los, bez opatrzności i reguł. Tańczą wokół ogniska i próbują ,,odbudować'' straconą cywilizację, której nie da się przywrócić, bo, przypominam, są dziećmi! Nie przeżywają tego jako kryzys, lecz znajdują szansę, żeby odzyskać szczęście w krainie baśni. Wyobraźnia małej Moon pozwala na metaforyczne kino drogi, w której nie ma początku, ani końca. Dystopijne, zburzone miasto, to sterta gratów, mitycznych labiryntów, puste połacie terenu oraz góry. Dzieci przejmują dorosłe obowiązki, a jedna z dziewcząt podaje się za uczoną, która przemawia biblijnym językiem. Malutka Moon o polinezyjskich korzeniach udaje się do chatki mędrca, żeby przekonać się, że dzieci naśladują rodziców. Dlatego zajmują się ,,dorosłymi'' sprawami, jak tłumaczenie starych pism czy przejażdżka samochodem bez nadzoru instruktora. Pielęgnują przeszłość, aby nie zapomnieć o korzeniach.

To zaskakujące, że to jedyna wizja przyszłości, w której przeżyją mądre dzieciaki. Nie znam żadnej innej utopii czy antyutopii, gdzie dominowałoby światło. Twórca nie podąża za modną ścieżką otchłani. Zgruzowane mieszkania to ledwie tło dla rozbrykanych lingwistów. Jedyna wizja, gdzie inteligencja przetrwała burzę po zamieszaniach. Dorośli są pomnikami przeszłości, a ich posągi rozsypują się w podziemnych korytarzach, jakby nadeszła era dzieci Indygo. Które przejmują stery po transformacji stratosfery ziemskiej. Jeszcze trudniej znaleźć wspólny mianownik opowieści - składa się z pojedynczych epizodów, z ośmiu rozdziałów - opierając scenariusz na przypowieściach o pielgrzymach z misją, gdzie dzieci chcą zgładzić mitycznego minotaura na hiszpańskiej wyspie. Pojawiają się znakomite Taule - kamieniste obudowy przypominające połamany stół. Kamera robi zbliżenie na nagrobek z odciśniętą dłonią, niczym pozostałość po ludzkiej działalności. Ślad, który przypomina o naszej cywilizacji, która zniknęła, jak dinozaury w paleolicie. Fantazyjna sceneria dodaje uroku martwej naturze, a surowa przestrzeń powoduje hipnotyczne zaczarowanie. Kamera rzadko faluje, nie ma ochoty przyspieszać, a montaż jest delikatny, jak polny kwiat. Szerokie, nieruchome ujęcia na krajobraz mogą wydawać się monotonne, ale wprawiają w stan trzeźwej halucynacji. Starożytne budowle, gruzowisko po dawnej, obmierzłej epoce, labirynt w Knossos, gdzie kręte korytarze powodują zawrót głowy, to całkiem ciekawa odmiana fantazji, w której zaczynasz wierzyć, że dzieci przetrwały, bo dorośli przestali dostrzegać znaki na niebie. 

Zaniedbane krainy nie pustoszą chorobliwej fascynacji porzuconym światem. Dzieci nie dbają o przeszłość, one uczestniczą w tym dramacie, snując się po planszy, z nieco wymuszonymi, wydeklamowanymi dialogami, które nie przystają do wieku aktorów. Biorąc pod uwagę, że brytyjski reżyser wziął na warsztat drobną pracę amerykańskiego pisarza DeLillo, łatwiej dojść do wniosku, że błąkamy się po anonimowym czyśćcu, gdzie pamięć o przodkach kryje się w pustych korytarzach, w rdzawej poświacie księżyca, w zimnym marmurze, gdzie mała Moon spotyka się z jasnowidzem, który nie zna odpowiedzi na pytania, ponieważ przeszłość przestała mieć znaczenie. Mała Moon chodzi po polnej drodze tłumacząc żółwiowi, jak działa ewolucja. Kiedy indziej zapala pochodnię, żeby udać się do podziemnej bazy, aby ujrzeć szokujący widok dorosłych zamienionych w posąg nicości. Zimna rzeźba, jak zimna przeszłość, która bezpowrotnie odeszła wraz z dorosłą wizją rzeczywistości. W tej dziwnej, lekko niepokojącej wizji autorskiej próżno szukać doniosłych emocji, palących wydarzeń, a nasza wiara w jutro przestaje obowiązywać, kiedy siadasz na sali kinowej. Jako osoba, która przyzwyczaiła się do eksperymentalnego kina, to dla przeciętnego odbiorcy (czyli takiego, który domaga się odpowiedzi na zadane pytania) przestanie być zabawny na poziomie konceptualnym. Miesza kolorowe kadry z monochromatycznymi ujęciami bez dialogów, kraina rządzona przez dzieci nie ma stałego punktu, ponieważ przedstawia serię oddzielnych rozdziałów bez węzła. W pierwszej scenie dziewczynka w podartych spodniach pisze na tablicy, a potem wjeżdża narracja zza kadru, bo Moon skupia na sobie uwagę widza, i zaczyna wierzyć, że jest bohaterem pierwszoplanowym. 

Jednakże jest tylko luźnym dzieckiem, które nie znajduje wspólnego języka z pozostałymi uczestnikami somnambulicznego snu. Ben Rivers oddala się od walki o przetrwanie, nie ma w nim akcji, jak w serii ,,Mad Max''. Stawia na hipnotyczne ujęcia, z długimi monologami od mędrców, którym pomieszały się zmysły, którzy sami nie wiedzą, dokąd zmierza przyszłość, i czy apokalipsa nie stała się istną przepowiednią dzieci, co zawsze marzyły istnieć bez dorosłych (Kevin z ,,Kevin sam w domu'' również był taką postacią, która chciała, żeby inni - w domyśle dorośli - zniknęli). Bardziej wierzy w widza, który nie chce odpowiedzi na tacy, a dzieci w filmie zachowują się tak, jakby nic się nie stało. Odkrywają świat ze zwierzętami, spacerują na otwartej przestrzeni, jeżdżą samochodami bez prawa jazdy, a grecka kultura zostaje poddana domysłom, jako forma teatru dzieci, które grają w dorosłej sztuce. Nie ma w nim chaosu z ,,Jestem legendą'', gdzie samotny bohater przemierza pustą, cichą autostradę. Barykadując się w domu przed wampirami. Nie ma przemocy, jak w thrillerach sensacyjnych. To nieskończony korytarz do dawnej epoki, istny plac zabaw dla nieświadomych dzieci, które nie zauważają, że kogoś zabrakło. Rodzice? Znaczenie zostało zamazane. Język w filmie jest martwy, a dzieci biegają po piasku dawnej cywilizacji, jakby to była zwykła plaża. To nieświadome wypaczenie rzeczywistości oddaje groteskę, kiedy byliśmy dziećmi, którzy nie przejmowali się jutrem, bo jutro nie istnieje. 

Wielka Brytania, Francja, Kanada, 2025, 98'

Reż. Ben Rivers, Sce. Ben Rivers, Zdj. Carmen Pellon, Ben Rivers, prod. 4A4 Productions, Urth Productions, Le Fresnoy, wyst.: Moon Guo Barker






0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz