Produkcja zaczyna się, jak nastoletni reboot - spłaszczając wymowę poważnego Sci-Fi w przygodową aleję bez dramaturgii. Małpy jeżdżą konno, jak Rick Grimes z ,,The Walking Dead'' autorstwa Roberta Kirkman. Despotyczna władza zawładnęła planetą, a ludzie są pionkami, których obala się, jak amatorów. Małpia supremacja zdominowała ludzkie odbicie tresując tragedię na obyczajową niezgodność z pierwowzorem. ,,Królestwo planety małp'' sporo mówi o kondycji superprodukcji, które zamknęły się w ciasnych ścianach bez drzwi i klamek. Głuche na wołania, niezdolne wydostać się na powierzchnię, gdyż tkwią mentalnie w dziecięcym myśleniu, iż wystarczy piękna grafika, wyrzeźbione modele w programach komputerowych, żeby olśnić widza detalami, jak małpy wyglądają hiper-realistycznie, jak plakaty Łukasza Korolkiewicz, ale bez tajemnicy malarza. Sęk w tym, że płaszczyzna wizualna zastępuje bogactwo duchowe, a przygoda w kinie topi się w miękki aksamit, który nie pozostawia nic, jak rozczarowanie.
Pierwszą godzinę pokazu trawimy na konfliktach terytorialnych, gdzie Proximus Caesar przejmuje dowodzenie i w swojej zgubnej mądrości prowadzi klan do zagłady oraz faszystowskiej dyktatury. Jego prezencja przypomina małpiego króla z hinduskich przypowieści. O ile pierwotna wizja Małpiego Króla opiera się na taoistycznych wierzeniach, to filmowy odpowiednik jest jego zaprzeczeniem. To tyran, o bezwzględnych manierach, gdzie farma poddanych oddaje hołd fałszywemu stwórcy nowego porządku. Rządzi się na nieznanych ziemiach chcąc zaprowadzić ustrój totalitarny. Ludzkość cofnęła się do prymitywnej formy przekazu, która nie potrafi mówić, a koczuje na terenach rzecznych, aby mieć dostęp do wody. Nowy Cezar jest okrutnym manipulatorem uważającym się za boga ignorantem. Króluje bezpodstawnie w małpim królestwie w nadmorskim obozowisku w pobliżu zapieczętowanego grobowca, niosąc negatywne światło oświecenia - odrzucając harmonię we wszechświecie. W tle pojawia się niedoświadczony Noa z plemienia Orła - Małpy, które trwają w scenopisie tradycji, nie mieszając się w boskie zamierzenia. Jednocześnie Noa, jak wiadomo, będzie szukał zemsty za śmierć poległego ojca oraz towarzyszy z klanu, gdy Cesar napadnie na obce ściernisko czy szałasy.
Emocje potęgować ma wzniosła muzyka, lecz dialogi osłabiają wydźwięk, a konstrukcja świata przedstawionego jest mdła, jak biomasa. Twórcom brakuje impulsu, realnego zapalnika, aby uwierzyć w regionalny katastrofizm. Woli skupić się na prawie vendetty niż na emocjonalnych detonacjach, na rozłamach ideologicznych, i gdyby nie pojawienie się młodej dziewczyny, która jako jedna z dwóch przedstawicieli gatunku ludzkiego przemawia językiem małp - zapomniałbym, że w tej serii występowali ludzie! To poważne zaniedbanie oraz sygnał, że opowieść skierowana jest do młodszych odbiorców. Ci, którzy wymagają od ,,Planety małp'' czegoś więcej niż powierzchownej schizmy, walki o władzę - nie odnajdzie niczego spektakularnego w filmie Wesa Ball. Jeśli żądacie nowego wyzwania, dekonstrukcji oraz rzetelnej analizy władzy Cesara, który rozpęta wojnę proponuję powrócić do poprzednich części. To, brzydko mówiąc, zakalec, który zaśmieca uniwersum - nie budząc żadnej euforii widza zafascynowanego historią serii - włącznie z komiksami na motywach powieści. Jeden zeszyt komiksowy z kolekcji ,,Planet of the Apes'' od wydawnictwa BOOM! ma w sobie więcej uroku czy satysfakcji z kasowego przeboju niż dzieło Wesa Ball, który kieruje dziedzictwo serii dla pokolenia generacji Z czy Y, dla wagarowiczów, którzy zamiast nauki proponują beztroski czas na kreowanie bezkształtnych historii na podwórku.
Woli snuć proste konflikty oparte na prymitywnych budowach: dobra skontrowanego ze złem. Gdzie emocje opadają po każdej minucie spędzonej przy ekranie, a cyniczne zakończenie oryginalnej ,,Planety Małp'' z 1968 r. nie mogło zostać powtórzone, bo cyniczne lata minęły. Pozostali słabi ludzie, którzy nie chcą ryzykować - chcą bezpieczny produkt, który nie zestresuje ich w fotelu na salach kinowych. Upupione marionetki z oryginału zniknęły, pozostały zaś puste efekty komputerowe, które równie dobrze mogły zostać przedstawione w formie animowanej na Disney Channel. Nie widzę powodu, dla którego autorzy pchają się z odnowieniem serii, która utknęła w punkcie zero, czyli w punkcie utraconego sensu.
USA, 2024, 145'
Reż. Wes Ball, Sce. Josh Friedman, Zdj. Gyula Pados, Muz. John Paesano, prod. Oddball Entertainment/Twentieth Century Fox, wyst.: Freya Allan, Peter Macon, Owen Teague, Kevin Durand
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz