poniedziałek, 8 stycznia 2024

Trzy na jednego #14

 

Kadr z filmu ,,Noc dziękczynienia''

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.

Przeklęta woda

Ledwie rozpoczął się nowy rok, a mam pierwszego kandydata do najgorszego filmu 2024. Same zapowiedzi nie zwiastowały niczego pasjonującego, ponieważ ,,Przeklęta woda'' opiera się na krótkometrażówce z 2014 r, którą autor chciał rozszerzyć do formatu pełnometrażowego. I to było niepotrzebne, wymuszone, a co gorsza, jako horror jest przeraźliwie leniwy, jak wakacje w fałszywym Dubaju. Historia ma się mniej/więcej następująco: Ray Waller, były baseballista rozpoczyna nowy rozdział w życiu ze swoją żoną oraz dwójką dzieci. Cierpi na chorobę zwyrodnieniową, więc w ramach terapii przenosi się z rodziną na przydomowy basen, gdzie będzie miał okazję odbębnić rekonwalescencję. Niestety nowy dom skrywa mroczne tajemnice, jak mroczne?, ano nie mroczne! Zamiast straszyć w przekonujący sposób - śmiałem się z niepoważnej narracji, przypadkowych scen, które miały zbudować napięcie, a jedynie, co podbudowały, to moją wściekłość i liczenie na to, żeby się skończył jak najszybciej. Aż marzyłem, żeby to była kaseta wideo, którą mógłbym przewinąć, i zapomnieć, że w ogóle coś na niej zapisałem! Takie to było dobre!


Film jest perfidnie tani. Korzysta z rozkojarzonego światła, aby stłumić postacie, które majaczą w tle. Co pojawiają się znikąd, i donikąd nie prowadzą. Mroczna tajemnica, która kryje się za murami przeszłości przechodzi ze stanu drobnego chichotu w wybredny kaprys, żeby rzucić kinematografię i wyjechać w Alpy, albo zajrzeć ponownie do Marcela Proust w ,,Poszukiwaniu straconego czasu'' (rozumiecie aluzję?). Straconego! Nie rozumiem, po co było twórcy rozszerzanie materiału, skoro treści starczyło na piętnaście minut! Ślęczę nad tym filmem, i próbuje racjonalnie uzasadnić jego istnienie! To telenowela (wraz ze scenami, gdzie tatuś grał w baseball), z przebłyskami ,,horroru'', ale to przebłyski, których nie zobaczysz. Bo twórca nie rozumie tego gatunku i mam nadzieję, że następnym razem zapyta mnie o zdanie, bo jak nie - to nigdy nie pozwolę sobie, żeby ktoś nabijał mnie w butelkę i twierdził, że to groza na miarę japońskich horrorów, jak ,,Ring'' z dziewczynką, która wyłazi z telewizora i pyta się, co za chłam puszczają w kinach. 

USA, 2024, 98'

Reż. Bryce McGuire, Sce. Bryce McGuire, zdj. Charlie Sarroff, Muz. Mark Korven, prod. Atomic Monster/Blumhouse Productions/Universal Pictures, wyst.: Wyatt Russell, Gavin Warren, Kerry Condon


Wyfrunięci

Komedia o ptakach jako środek dziecięcego eskapizmu? Zacznę od pozytywnej energii i pochwalę stronę wizualną, ponieważ jest kolorowa, wybuchowa, tryska energią, żeby zapewnić odrobiny rozrywki - małe dzieci będą zachwycone barwnym pióropuszem wydarzeń. Gorzej, gdy przed ekranem ląduje facet, który swoje w życiu widział i muszę powiedzieć, że bawiłem się na przemian dobrze, oraz fatalnie. To znaczy, początek zapowiada przyjemną opowieść o migracji: z naturalnego środowiska do wielkiego miasta w Nowym Yorku, a ich celem pozostaje egzotyczna Jamajka, ale gdzieś jego swoboda ulatuje, jak ptak na uwięzi, który znalazł klucz do klatki, co pofrunął, nie wiadomo dokąd. Rodzina Mallardów popadła w rutynę, więc postanawiają wybrać się na wycieczkę, która będzie obfitować w ekstatyczne epizody z udziałem zwierząt upierzonych. Fabuła upstrzona licznymi żartami - włącznie z jedzeniem, gdzie gołębie nerwowo mrugają, aby dostać kawałek kęsa w ramach podziału.


Historia ma dynamiczny rozrzut - dzieje się dużo, wręcz za dużo na ekranie. Jest przesadnie krzykliwy, rozbuchany parą żądzy przygód, gdzie postacie człowiecze są karykaturalne oraz ostro przerysowane, a ptaki zachowują się, jakby miały zespół niespokojnych nóg. Wiecznie skaczą na szklanym ekranie, podrygują w rytm muzyki. Nadmiar wrażeń i wybuchowy charakter ptasich osobowości powoduje, że na pewnym etapie, potrzebujesz aspiryny, albo, żeby ktoś zwolnił klatki na sekundę, bo ekran świdruje od przebodźcowania. Nie wiem, czy dzisiejsze dzieci są bardziej nadpobudliwe niż kiedyś, ale martwi mnie, że animacje przestały sprawiać przyjemność. Cierpię na seansie i nie mogę się z tym pogodzić. Pamiętam, jak czerpałem radość z pierwszych pokazów ,,Gdzie jest Nemo'', jak zachwycałem się francuskimi, ręcznie rysowanymi przygodami od Benjamina Renner (który, nota bene, jest reżyserem ,,Wyfrunięci''!, o ironio losu), jak miło wspominam rosyjskie animacje, jak ,,Jakub i księżniczka'' (znana również jako ,,Długonosy karzeł'') czy ,,Iwan i zaczarowany kucyk''. Próbuję sobie racjonalnie uzasadnić, czy przestałem zachwycać się czymś, co jest skierowane dla najmłodszych, czy po prostu nie rozumiem, do kogo kierowane są dzisiejsze produkty z kategorią od lat 3. Świat niebezpiecznie przyspieszył, a wraz z nim bajki dla maluchów, które zgubiły własną drogę do wyzwolenia od dorosłości. Moje wewnętrzne dziecko czuje się przytłoczone świecidełkami oraz barwami, które kiedyś nie były potrzebne, bo kręcono wspaniałe, niepowtarzalne ,,Wszystkie psy idą do nieba''. 

Francja, USA, 2023, 92'

Reż. Benjamin Renner, Sce. Mike White, Muz. John Powell, prod. Illumination Entertainment/Universal Pictures, wyst.: Caspar Jennings (głos), Carol Kane (głos), Elizabeth Banks (głos), David Mitchell (głos)


Noc dziękczynienia

 Przepyszny horror z podtekstem politycznym oraz społecznym. Gdzie w pierwszych scenach mamy niemal remake konsumpcyjnej awangardy z rdzawym posmakiem krwi znanej ze ,,Świtu żywych trupów'' od Romero z 1978 r. Poniekąd satyra na święta, które w Stanach Zjednoczonych są honorowe, jak dzień urodzin Jerzego Waszyngtona. Schemat wszystkim znany i lubiany: gość w obleśnej masce poluje na ofiary, które przyczyniły się do tragedii w centrum handlowym. Zabójca w imię krwawej wendetty zakłada strój gubernatora kolonii z Plymouth. Który wygląda jak postrach Wielkiej Brytanii w komiksach Alana Moore pod postacią Guya Fawkesa w epoce Margaret Thatcher. Morderstwa są krwawe, a rekwizyty niebezpieczne, jak szaleniec, który napędza kolokwium strachu w szeregach miasta. Niby klasyczny slasher z głupimi, jak but wydarzeniami, które urągają inteligencji, ale jest to świetna zabawa z tropami gatunkowymi oraz podskórna alegoria zepsutego świata, który przyczynił się do zakupoholizmu, inwigilacji społecznej oraz spłodził morderców, którzy widnieją na pierwszych stronach gazet, kosztem życzliwych wolontariuszy. 


Bywa co prawda rutynowy, gdzie kolejne ofiary trafiają pod skrzydła niewzruszonego socjopaty, ale jest w tym komentarz społeczny, tym celniejszy, że symbole dziękczynienia widnieją co krok, jak indyk czy dynie. Ofiarami są osoby, które niewątpliwie przyczyniły się do widoku dzisiejszej rzeczywistości, gdzie błahe, niezdiagnozowane traumy toczą rak w ludzkich głowach, media nagłaśniają niepotrzebne tragedie, a krew, no cóż - wszyscy chcą więcej krwi! Potrzeba szukania winnych, to świetna recepta na schizofreniczne społeczeństwo, o intelekcie gęsi, która zostanie utuczona, a potem ścięta, jak Maria Antonina. W tym szale nienawiści i szukania zemsty kosztem wybaczenia pozostaje jedynie przyznać rację, że promujemy złe nawyki. Jest jak nieudany protest przeciwko terrorystom, którzy żartują sobie ze społeczeństwa. ,,Noc dziękczynienia'' potrafi nawet rozbawić, bo zabawia się ze swoim rodowodem gatunkowym, a scena, jak podrabiany Guy Fawkes wrzuca ofiarę do piekarnika, żeby ją upiec - wybornie podkreśla absurd, jak konsumpcja zastąpiła modlitwę nad niegodziwcami.

USA, 2023, 107'

Reż. Eli Roth, Sce. Jeff Rendell, Zdj. Milan Chadima, Muz. Brandon Roberts, prod. Cream Productions/TriStar Pictures, wyst.: Patrick Dempsey, Addison Rae, Milo Manheim, Rick Hoffman


0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz