Ostatni film Munka, niedokończony projekt przez wstrząsający wypadek samochodowy 20 września w 1961 r. sprawił, że film wyszedł w okrojonej wersji, w niepełnej formie i z pytaniami, na które nie znajdziemy natychmiastowej odpowiedzi. Oparty na podstawie głośnej powieści Zofii Posmysz o tym samym tytule opowiada o niemieckim małżeństwie, które nie wiele wie o własnej przeszłości. Którzy mkną na transatlantyckim pokładzie w tłumie anonimowych jegomości. Niespodziewanie Liza (małżonka) zauważa znajomą twarz - byłą więźniarkę, która była ofiarą politycznej nagonki w trakcie trwającego od lat konfliktu w Europie podczas II wojny światowej. Jej dramatyczne spojrzenie odsłania, że odzyskała nieprzyjemne, chlastające po twarzy wspomnienia i retrospekcje z haniebnych kart ludzkiej podłości.
Pierwsze kadry są statyczne, wypełnione stop-klatkami oraz pasmem przewijających się scen, których reżyser nie zdążył nakręcić ze względu na przedwczesną śmierć. Część obrazów pojawia się bez kinetycznego ruchu, wyglądają jak slajdy z albumu niedokończonej pracy filmowca, dlatego rekonstrukcja obrazu, przynajmniej na początku, orzeka, że nikt nie chciał, aby osobiste dzieło ktokolwiek ,,dokręcał'' bez udziału oryginalnego twórcy. Dopiero później otrzymujemy gotowy scenariusz z aktorami, gdzie lądujemy w obozie wśród kobiecych sylwetek, władzy sonderkommando, pospolitych wierzycielek w hitlerowskie poglądy, które głosił przywódca III Rzeszy w ,,Mein Kampf''.
Nie jest to kolejny, barbarzyński obraz o Oświęcimiu, które zdarzały się w historii kinematografii, lecz osobista opowieść o relacji dwóch kobiet. Wcześniej wspomnianej Lizy, która liczy na awans, aby dostać się do kwater Rzeszy, oraz Marty, która jest swego rodzaju odpowiednikiem Kapo - gra nadzorcę komanda. Jest pupilkiem władczej esesmanki. Dzięki czemu ma wszelkie przywileje. Może spotykać się z własnym mężczyzną, czego osobiście zazdrości Lisa, bo czuje, że ma mniej od życia niż sama więźniarka. Po prostu wydaje się, że pod tą chłodną warstwą przeżartej despotyczną ideologią Hitlera jest kobieco zahukana oraz, w co wierzę, skrycie marzy o potrzebach miłości, których oczywiście nie zazna, bo jest zaślepiona posłuszeństwem wobec swoich zwierzchników.
Zamiast skupiać się na emocji - bardziej wiercimy dziurę w ułomności, zatartej przez skażenie ideologiczne, ludzkiej psychiki. Ofiara pozostaje ofiarą, bez względu na to, czy może pozwolić sobie na więcej. Obrazy w obozie są drastyczne, czasem gdzieś z boku oglądamy, jak kogoś maltretują narzędziem do zadawania bólu, a to przyjedzie komisja nadzorcza, by sprawdzić, czy więźniów traktuje się wystarczająco ,,dobrze'', aby nie wyjść na skończonych psychopatów bez etyki moralnej, choć jak mówić o moralności, gdy człowiek więzi ludzkie ciało za kulisami zewnętrznego świata? Gdzie druty kolczaste, wrogie patrole, psy myśliwskie pilnują, aby nikt nie wydostał się z więzienia zbudowanego na okrucieństwie. To dramat jednostek, które tkwią razem we wzajemnym bałaganie, bo ktoś narzucił rozkaz, aby nikt nie czuł się wolny, lecz poniżany, zniewalany i otruty strzałą zdrady przez ideologiczne bajania chorych ludzi, których powinno zamykać się na oddziale zamkniętym w szpitalach psychiatrycznych. Jednak historia pokazała, że człowiek jest zdolny uwierzyć w największe kłamstwo, i w to kłamstwo wierzą esesmanki, które pilnują porządku, ustawiają w szereg kobiece, wychudzone postaci, aby zaznaczyć, kto rządzi w mini-społeczeństwie pod batutą jawnej dyktatury.
Jedna oddała się mężczyźnie, więc w imię kary wystawiano ją na pośmiewisko gapiów - rozebrano do naga i kazano stać w określonym miejscu. Wzajemne wyrządzanie krzywdy jest sprawką wymazanego człowieczeństwa - tutaj symbole twardej ręki są ważniejsze od ludzkich odruchów, a skoro SS-Mani zachowują się podle, więc druga strona nie pozostaje obojętna na traktowanie. Ktoś sprytnie rzucił serem w kierunku napiętych drutów kolczastych, a major (czyli uwielbiany pies wśród towarzystwa formacji SS) zostaje zmaltretowany przez siły, które ustanowili sami oprawcy. To zbrodnia przeciwko nie tyle, co ludzkości, ale przeciwko inteligencji emocjonalnej. Pies umiera, kaci płaczą, a przecież nic nie musiało się wydarzyć, gdyby tylko zbuntowali się przeciwko ogłupiającej maszynie, ideologicznemu próżniactwu głoszone przez jednego szaleńca, który omamił i złamał ludzkie serca.
To epizod z życia w trudnych warunkach, gdzie świat przybrał formę karykatury. Gdzie pani z faszystowskimi poglądami kontroluje coś, czego kontrolować się nie powinno, co dochodzi do bankructwa emocjonalnego, gdyż podczas ważnej sceny, jak Marta odczytuje list miłosny Liza każe przyznać się do ,,przestępstwa'', które przestępstwem zgoła nie wolno nazwać. Jedynie zostaje uznane przez kogoś, kto nikt nie czuje, i jest pusty, jak skorupa obdarta z namiętności. Lecz to przykrywka, bo Liza w trakcie seansu nie potrafi wyrwać się z błędnych przekonań - woli płaską rolę od ludzkiej przyzwoitości. Jego tajemnicza, niedokończona struktura sprawia, że nabiera mglistych spojrzeń, które ulatują na tle prymitywnej ideologii dla osób wypranych z uczuciowej ferii. Świat nigdy nie był czarno-biały, a historia podskórnie obnaża zafałszowane fale dobroci. Gdyż będąc Kapo i tak pozostajesz więźniem nienawiści w imię chorej ideologii bliźnich. Gdzie ludzie pozostają więźniami własnych umysłów.
Polska, 1963, 62'
Reż. Andrzej Munk, Witold Lesiewicz, Sce. Andrzej Munk, Zofia Posmysz, zdj. Krzysztof Winiewicz, Muz. Tadeusz Baird, prod. Zespół Filmowy ,,Kamera'', wyst.: Aleksandra Śląska, Jan Kreczmar, Anna Ciepielewska, Marek Walczewski
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz