sobota, 2 grudnia 2023

Recenzja przedpremierowa: Dream Scenario

 


W czasach, gdy influencerzy mają wpływ na młode umysły - robiąc im papkę z mózgu - ,,Dream Scenario'' wydaje się kontynuować popis internetowych szkodników, którzy uważają się za bogów, co mają wpływ na opinię publiczną. Nie ma nic bardziej zdrożnego niż osoby, które chcą kierować czyimś kompasem intelektualnym. Wmawiając im, jak mają żyć, co myśleć i jak postępować w chaosie XXI wieku, który stał się kanonem bez kanonów. Metafilmowe odnośniki stały się równie anty-narracyjne, co osoby, które chcą kierować się czyimś stylem bez przemyślenia sprawy. Jako zagorzały przeciwnik internetowych mejwenów (oh, jak brzmi to nowocześnie), czyli ekspertów od wszystkiego - staram się unikać jak ognia potocznego autorytetu w służbie jakiejś instytucji. 

Problem z filmami, jak ,,Dream Scenario'' tkwi u samego źródła, czyli scenariusza, który przedstawia legendarnego aktora (Nicolasa Cage) jako znużonego człowieka, co podświadomie chce być pożądany na ekranie i przez umysły środowiska akademickiego. Trochę przypomina to koncept Spike'a Jonze - pewnie pamiętacie sceny z ,,Być jak John Malkovich'', gdzie pracownik z biurowca przepoczwarza się w personifikację cudzych pragnień znanego aktora. Też, poniekąd, odkrywa tajemniczy tunel do cudzego umysłu zamkniętego w szkolnych korytarzach. Nagle, jakby w olśnieniu, na co dzień społeczeństwu śnią się koszmary lub dziwne zdarzenia z naszym sympatycznym profesorem, który wykłada na uczelni. Otrzymuje dawkę potężnej dopaminy - stając się ulubieńcem niegdyś wstydliwych nastolatek, byłej dziewczyny, a także zaoferowali spece od marketingu, jakżeby inaczej, lukratywny kontrakt na reklamowy spot z jego wizerunkiem. Brzmi, jak mokry sen Nicolasa Cage, co jeszcze niedawno parodiował własną osobę w ,, Nieznośnym ciężarze wielkiego talentu'' z 2022 r. Brzmi, jak komedia z popularną twarzą? Nie do końca, bo autor zmienia cykl parodii społeczeństwa w beznamiętny, groteskowy dramat. 

Już pierwsza scena chce zasugerować orgiastyczną wycieczkę z wizerunkiem sławnego aktora, gdzie córka lewituje nad ziemią jako przykład snu wyrwanego z kontekstu. Potem co krok ktoś opowiada, że śnił się przypadkowym osobom w internecie. Słusznie pytając, kim on jest i dlaczego ma władzę nad ich umysłami. Czyżby drobny komentarz, że pożądamy popularności, nawet jeśli może zaszkodzić? Nieoczekiwany fenomen Nicolasa Cage na ekranie, na wpół świadomie konkuruje z jego wizerunkiem w relacji z widzami. Gdzie za cenę próżnej sławy przypłaci to rozmontowaną osobowością, gdzie kultura unieważnienia w mediach społecznościowych przyniesie tragikomiczne wnioski, że nie warto być celebrytą, choćby na pięć minut. 

Czy szary everyman ma skomentować społeczeństwo, że staliśmy się tacy sami, czyli bezbarwni, wyprani z własnego głosu i wyobraźni? Brooklyński nauczyciel nie głosi kontrowersyjnych poglądów, jak australijski utylitarysta Peter Singer, nie prezentuje szokujących nowin, jak Nietzsche czy miłościwy Erich Fromm, którego prace osobiście polecam jako odtrutkę na niewrażliwe czasy. Dlaczego akurat on? Co ma w sobie, czego nie widzą inni? Fantazja wydaje się płaska i rzucana szybkimi wydarzeniami bez rozwinięcia - nie ma w sobie plastycznej wizji Kurosawy i jego ,,Snów'' z historycznymi inklinacjami. Drąży po ludzkich głowach w bardzo mechaniczny, wymuszony sposób - jak w japońskich mangach, gdzie odhaczamy checklistę, czyli listę kontrolną lub bukiet życzeń, co byśmy chcieli zrobić zanim umrzemy. Czy to ma być satyra na niezasłużoną sławę w XXI wieku?

Niedoceniany nauczyciel Paul wiedzie stateczne życie u boku małżonki, słusznie każe młodzieży odłożyć telefony na wspólnej uczcie przy stole (świetna scena, aż się uśmiechnąłem), choć niczym się nie wyróżnia, i bez powodu pojawia się na wszystkich nagłówkach w mediach społecznościowych. Jak to możliwe? Próbuję racjonalnie uzasadnić, dlaczego przypadkowy człowiek, co prawda, zakładam z renomowanej uczelni w Stanach Zjednoczonych, miał nieoczekiwanie, spory boom na jego personę i niezasłużone poparcie z przypadku? Skąd nagły przypływ metafizycznych skojarzeń z brooklyńskim belfrem? Oczywiście możemy iść w drugą stronę, czyli przyjąć tradycyjny koncept, że sny z reguły nie mają uporządkowanego sensu, więc bywają chaotyczne, czasem nieznośne i bardziej groteskowe niż wizyta w urzędzie miastowym. Jest to jakiś punkt zaczepienia - być może młode umysły podświadomie żądają prostego człowieka, który nie szaleje na dyskotekach z młodszymi paniami. Nie jest kolejnym celebrytą z Tik-Toka i innego plugastwa, ale gdyby zatrudniono do głównej roli kogoś mniej znanego, niż Nicolas Cage, byłby bardziej wiarygodny.


Nicolas Cage, z całym szacunkiem do jego bogatej kariery zawodowej, jest zbyt rozpoznawalny, żeby uwierzyć, że jest szarym człowiekiem z Kalifornii, czy, w tym wypadku, z zachodniej części Long Island. To człowiek instytucja, który zbudował za życia spory dorobek aktorski, stał się producentem filmowym i miał wpływ na popkulturę. Gryzie się to z przeciętnym człowiekiem widzianym na ekranie, który nie żąda niczego innego, jak odrobiny zauważalności w świecie, gdzie prawdziwe problemy są pomijane w lokalnych sieciach telewizyjnych. Lewicowy aktywizm przypomina jakiś skecz z podwórka, seksualne fantazje dziewcząt z uczelni przypominają jakieś niezaspokojone pragnienia dzisiejszych kobiet, które przestały wchodzić w związki partnerskie (nie liczę wirtualnych przygód), i choć można mi zarzucić, że próbuje się mądrować, to jednak staram się wejść w polemikę z filmem, który wyraźnie daje mi powody do niepokoju. Ponieważ ujawnia, że wojna kulturowa tkwi nieustannie, odkąd internet przejął władzę w umysłach młodych ludzi, co są zaślepieni całym tym blaskiem mętnej popkultury i ludzi, których wyobrażamy sobie, nie wiedząc kim są w rzeczywistości.

Tak bardzo staramy się szukać atencji, że wychodzi (ów film) na kuriozalny portret niezdrowych czasów, gdzie plotki, krzykliwe nagłówki z pism czy odrobina gorzkiej fantazji wyławia się jak surrealistyczna piana z prozy Borisa Vian, ale bez jego romantycznej poetyki. To cudaczny eksperyment filmowy - beznamiętny, jak czasy, które stały się plastikowe, bo ludzie nie żądają prawdziwych emocji, lecz odgrywania scen z przypadkowych snów. 

USA, 2023, 100'

Reż. Kristoffer Borgli, Sce. Kristoffer Borgli, zdj. Benjamin Loeb, Muz. Owen Pallett, prod. A24, wyst.: Nicolas Cage, Michael Cera, Dylan Baker, Tim Meadows, Kate Berlant

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz