niedziela, 15 października 2023

(Nie)zapomniane dzieła kinematografii: Dywan

 


Miałem napisać o pierwszym filmie libańskim w historii kina - niestety, ale dostęp do ,,Przygód Eliasa Mabrouka'' jest praktycznie, na chwilę obecną, niemożliwy. Dlatego szukałem alternatywy i postanowiłem przedstawić coś z innej beczki. Mamy do czynienia z pierwszą odsłoną historii trylogii poetyckiej (w skład, w której wchodzą ,,Dywan'' (1996), ,,Cisza'' (1998) oraz ,,Ogrodnik'' (2012). Od mało znanego irańskiego filmowcy, wielokrotnie nagradzanego, który nie miał szczęścia przebić się do polskiej widowni. To kameralne, art-housowe, w jakimś znaczeniu awangardowe kino, przebija kolorami ekran, jak wycinanki małego dziecka na szkolnych zajęciach. Przebity nowo falową stylistyką, która w Iranie nabrała żywych barw świecąc na panoramie krystalicznie czystą wodą.

Niektórzy mogliby się nabijać, i nazwać to płótnem, gdzie twórca tworzy sztukę dla rozkoszy estetycznej niż walorów czysto edukacyjnych, jak wygląda codzienny znój nomadyckiego kraju. W Iranie, gdzie zakazany jest taniec czy śpiew (poza religijnymi modłami), autor skrupulatnie zrywa z nagonką, aby nie cieszyć się z życia - starszy pan ochoczo oznajmia, że ma serce dziecka, dlatego podryguje w takt wesołej miny. Aż chciałoby się rzec, że brakuje tylko rezolutnej papugi z ,,Księżniczki w oślej skórze'' Jacquesa Demy, która rytmicznie wykrzykuje ,,Miłość, miłość, miłość''. Bo od pierwszego kadru widać wyraźnie zasugerowany kontrast, że to baśń o zapomnianej perskiej sławie, która cieszyła się dumą i kolektywnie spędzanym czasem. Niczym powrót do beztroskiego dzieciństwa, gdzie towarzystwo kóz, zdobne dywany czy góry wystarczyły, by nacieszyć oko, nie przejmując się światem zewnętrznym, który stara się wytrącić człowieka z równowagi (biorąc pod uwagę ostatnie okoliczności, jak traktuje się państwa azjatyckie - typu Pakistan).

Ustronie górskie miło przeplata się z dziewczęcą słodyczą: nomadka to posiadaczka, czyścicielka dywanów, która pomaga starszej parze oczyścić tkaninę z niepotrzebnych zanieczyszczeń. Nie jest to, jakby chcieli cyniczni kinomani, dokument o ludziach, którzy chodzą z wełną pod pachą, nie jest to dokumentalny epos o klanach z Kaszkajów (czyli lud koczowniczy zamieszkujący południowo-zachodni Iran). Twórca unika dokumentalnej selekcji, jak inny rodak dawnego cesarstwa perskiego - Jafar Panahi. Wnika w strukturę społeczności nie przyprawiając go ułomnością ekranowego schematu. Przedstawia nauczycieli w namiotach, którzy uczą matematyki, przedstawiając kolory według najstarszego wzorca, czyli skojarzenia. Słońce - żółty. Kwiaty - zieleń. I tak dalej. Obserwujemy jak naturalnie piękną kobietę otaczają zaloty starszego pana. Niezamężne kobiety mieszają się tu z niezamężnymi mężczyznami. Śmiech dzieci otoczone opieką rodziców meandrują wraz z kurczakami, psami z wywalonymi pyskami czy ptakiem lęgowym wiwatującym na tle jasnego nieba, gdzie drzewo jest symbolicznym miejscem spotkań i zjednania rodziny. Szeroki kineskop przedstawia szerokie horyzonty irańskiej wioski czerpiącej radość z czystej wody czy perskiego dywanu, który niczym w baśniach Szeherezady - prowadzi w głąb pięknej podróży po ludzkiej duszy. 


Moja recenzja nie idzie linearnym tokiem myślenia, ale nie musi, bo ,,Dywan'', to prosta historia o klanie migracyjnym, który spędza czas w towarzystwie żywych zwierząt. Prezentując bogate tkaniny, jak zdobnie malowane pejzaże - są tu majestatyczne kadry, między innymi, głęboka wydma, gdzie w tle przemierza koczownik pustelnię, dziecko biegnące za koziołkiem, osiołki dumnie niosą bagaż swoich wiernych kompanów o aparycji ludzkiej, orszak małżeński wędrujący wzdłuż rzeki, gdzie pojawią się liryczne poematy w dialektyce tureckiej czy języka perskiego. Tempo dyktuje zwykły deszcz czy słońce, które zwiastuje nadejście otwarcia nowych tkanin do zbadania. Wartości kultywowane przez irańskich nomadów przechodzą do lamusa, a jednak warto zatracić się w tej zapomnianej wiosce, gdzie życie nabiera barw, ludzie wspólnie rozwiązują konflikty, pocieszają strapionych, a przyjaźń do zwierząt nie gaśnie, jak w korporacyjnych reklamach. Skaliste pagórki, czysta woda, pogoda ducha daje odetchnąć od szaleństwa dzisiejszej rzeczywistości, gdzie każdy chce sprzedać ci obietnicę lepszego życia. 

Może właśnie tam, gdzieś z dala od cywilizacji kryje się nadzieja, że jest szansa na spokój i brak ciągłego utrapienia, jest taka lirycznie zabarwiona scena, gdzie mała dziewczynka biegnie za kózką, aby nie spadło z klifu - sporo to mówi o dziecięcej wrażliwości, którą kultywuje się w tradycjonalistycznym społeczeństwie, gdzie trudne warunki uczą, jak być twardym i nie poddać się obezwładniającej śmierci w cyklu przyrody. Film jednocześnie nie jest tak łagodny, jak się wydaje - opowiada o kobiecie, która przeżywa okropną stratę, opłakując na ekranie własne troski, gdzie sufizm miesza się z pokracznym planem migracyjnym zależnym od warunków atmosferycznych. Jego subtelność wyłania się z pustych kanonów o pięknie - jest czarowny, bo opowiada z dumą o perskich dywanach gdzieś w górach. Nie zależy mu na bujającej fabule - czasem wystarczy, że pokaże leżącego psa na śnieżnym pejzażu, żeby wzbudzić przyjemność czysto estetyczną. Kolorowa mozaika, ciche osiołki gotowe nieść pokaźny bagaż, przytłaczająca przestrzeń nie straszna jest wędrującemu ludowi, który przyzwyczaił się do stylu Gandhiego, który zawsze uwielbiał spacerować traktując to jako formę medytacji. Może gdzieś w tej poetyce środkowego Wschodu kryje się dawno zapomniana przyjemność z obcowania ze światem. 

Iran, Francja, 1996, 75'

Reż. Mohsen Makhmalbaf, Sce. Mohsen Makhmalbaf, zdj. Mahmoud Kalari, muz. Hossein Alizadeh, prod. MK2 Productions/Sanaye Dasti, wyst.: Hossein Moharami, Abbas Sayah, Parvaneh Ghalandari

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz