środa, 11 października 2023

Trzy na jednego #10

 

Kadr z filmu ,,Czas krwawego księżyca''. 

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.


Manhole 

Na podstawie mangi Tetsuyi Tsutsuia. Luźno opartej na kartach komiksu. Z przykrością informuję, że kino japońskie przeżywa poważny kryzys. Nowe pokolenie zmaga się z problemami, którymi niegdyś nie musieli. Jest to, mianowicie, ograniczona pula utalentowanych twórców z akademii artystycznej. O ile manga prężnie działa w kraju dawnego feudalizmu, to filmowcy nie potrafią przebić się do szerszej publiczności? Powodów może być kilka. Przestarzała krytyka filmowa, młodzi ludzie stroniący od poważnych zagadnień historycznych, proszę zauważyć, jak japońscy filmowcy przestali opowiadać o własnej kulturze, co kiedyś było nie do pomyślenia! Dotyczy to również zjawiska mangi, gdzie nie ma czasopism, które jawnie zabierają głos krytyczny w kulturze cesarzy. Starzejące się społeczeństwo, plus brak odważnego głosu w kinie odbija się szerokim echem na Starym Kontynencie. Problemem są, według przeczytanego wywiadu z Ryusuke Hamaguchi, że japońscy twórcy mają ograniczone budżety, oraz brak rozwoju sztuki filmowej na wyższych uczelniach (podobny kryzys dopadł także szwedzki przemysł filmowy). Dzisiejsza kultura w Japonii boi się otworzyć na widownię - wielu kultowych artystów, jak Koreeda zwraca uwagę, że zarabiają grosze i nie łatwo utrzymać się w wymagającej branży filmowej. To sprawia ogromne zagrożenie, że dzisiejsza Japonia popadła w przykry marazm, kosztem mocniejszej Korei Południowej, która ma większe środki na realizowanie własnych dzieł. 

,,Manhole'', to kolejna produkcja japońska, która pogłębia słabość dawnej wielkiej Japonii, która miała wielki wpływ na światowe kino. To naiwny thriller o człowieku, który z nocy kawalerskiej wpada do kanału, z którego nie może się wydostać. Cały film operuje niemal jedną przestrzenią. Z pięknym księżycem oświetlającym ponure zakamarki. W głębokim włazie zostaje uwięziony młody chłopak, który próbuje wyjść z pułapki, do której sam się przyczynił upijając się szampanem i potykając o własne nogi. Ma paskudne rany na udzie, dlatego trudniej wykaraskać się z zaistniałej sytuacji. Próbuje wszelkich środków, aby powiadomić o swojej tragedii. Ma przy sobie telefon, zapalniczkę czy teczkę, gdzie znajduje się zszywacz. Naturalnie, jak to w kinie survivalowym - postanawia działać czym prędzej, nim bateria się rozładuje. Z początku efekt jest mierny, ale nawet policja nie daje rady porozumieć się z playboy chłopcem, który wiedzie popularny żywot. Kiedy nie udaje się ,,zwerbować'' służby państwowej, jego ex wyśmiewa mężczyznę, że to jakiś głupi kawał - postanawia skorzystać ze środków masowego przekazu, jak social media. Wchodzi na Twitter-a pod przykrywką słodkiej (kawaii) dziewczyny, aby uzyskać większe zainteresowanie. 


Co mogę powiedzieć - jest to jakaś satyra na dzisiejsze społeczeństwo, które pogrążyło się w niemocy komunikacyjnej, dlatego młodzi ludzie patrzą w telefon, szukając ucieczki w wirtualnej rzeczywistości, którzy nie potrafią działać samodzielnie. Nie potrafią polegać na sobie wystarczająco mocno. O ile pierwsza połowa potrafi być stonowana i czuć jakieś zagrożenie, że nie uzyska ,,prawdziwej'' pomocy, to później zamienia się w jakiś absurdalny kabaret, gdzie zwroty akcji są od czapy, w jakimś sensie parodiuje koreańskiego ,,Oldboya'' w bardzo nieprzekonujący sposób. Jak na mroczny thriller, gdzie chłopak z boysbandu się wykrwawia, rura gazowa utrudnia wyjście z impasu, jest on niepoważny na etapie końcowego gwizdka. Mroczna studnia, jakby chciała zgłębić jego psychikę, gdzie pod ,,maską'' mężczyzny osiągającego sukcesy, w chwili ekstremalnej, jest pozbawiony pierwotnych instynktów, jakby przez media społecznościowe został ,,wykastrowany'' z własnego pomyślunku. 

Miarowa, podbudująca muzyka gaśnie, jak gaśnie cały ,,Manhole'', który zmienia się w gore z najtańszego lumpeksu. Bywa przesadnie komiczny, kiedy powinien być makabryczny, jak najlepsze dokonania Romana Polańskiego, chociażby ze ,,Wstrętu''. I choć pochwalam za starania, że próbował wyśmiać cały ten grzeszny internet i jego nie-moc sprawczą, to w ostatecznym rozrachunku zamienia się w komedię, z której nie wychodzę usatysfakcjonowany. 

Japonia, 2023, 100'

Reż. Kazuyoshi Kumakiri, Sce. Michitaka Okada, zdj. Yuta Tsukinaga, muz. Takuma Watanabe, prod. J Storm, wyst.: Yuto Nakajima, Kento Nagayama


Doppelganger. Sobowtór 

Polskie kino gatunkowe stojące w rozkroku pomiędzy poważnym thrillerem politycznym, a satyrą na szpiegowskie kino, w którym brakuje poważnego uderzenia. Tak, jak komiksowy ,,XIII'' szybko ujawnia ciągoty do amerykańskiej powierzchowności, jak działają podwójni agenci. Realizacyjnie to wysoka półka - operatorsko kadrowany, jak za zasłoną mgły, inscenizacyjnie przybierający różne barwy w zależności od intensywności wydarzeń, nastroju bohaterów czy machlojek ubeka na przełomie II-III Rzeczypospolita. Skacze między wydarzeniami Józefa Wieczorka (działającego w Niemczech infiltrując od wewnątrz rodzinę zastępczą) oraz Jana Bitnera, który mieszka w Polsce, choć jego korzenie jest dalekie od polskiej ziemi. Niczym Yin i Yang mamy odbicie metafizyczne. Kiedy Józef spojrzeniem przegląda miejscowego aktora o dwóch twarzach zaczynamy rozumieć, że istnieją dwie strony tej samej monety. Tytułowy Sobowtór krąży jak cień w kamerze. Józef używa drugiego imienia Hans, pod chłopięcą maską jest tajnym agentem, który w szachownicy skrywa narzędzia do szpiegowania ofiar. Potajemnie próbuje odkryć, kim jest jego prawdziwy ojciec, a jego introwertyczna postawa zaczyna przeżywać poważny kryzys - niczym maska widziana na ulicy zalewa się krwią niewinnych. 

Muszę tutaj pochwalić aktorów - zarówno pierwszoplanowych, jak tych z udziałem na dalszym etapie. Jakub Gierszał niczym Ryan Gosling w ,,Drive'' gra stalowym wzrokiem, płynnie przemawia na ekranie w języku polskim, niemieckim czy francuskim. Tapla się w niemocy, między służbą dla bezpieczeństwa narodowego, a wewnętrznym utrapieniem, gdzie przeżywa głęboką miłość do kuzynki - zaczynając się wahać, czy postąpił odpowiednio odtrącając jej serce gotowe na akt rozpalonego erosa. Tomasz Schuchardt grający sopockiego urzędnika przemykającego między biurami, to prawdziwy aktor dramatyczny, gdzie z jednej strony stara się znaleźć informacje o zaginionym synu, totalnie zaprzepaszczając spokojny żywot małżonka, który ma kochającą rodzinę, to z drugiej barykady jest ofiarą systemu biurokratycznego, ponieważ rząd za Żelazną Kurtyną zaczyna podejrzewać, że ma szemraną reputację. Mamy też bohaterów nieoczywistych, jak francuski dziennikarz komentujący bieżące wydarzenia, jak za chwilę Polska zmierzy się z upadkiem komuny pod postacią Solidarności. 


Największym problemem nie jest scenariusz, który ma ubytki, ale pospieszny finał i dosyć serialowy konspekt wydarzeń. Skacze między aktorami, nie dając wyraźnie szans bohaterom dramatycznym w pełni się określić. Zakończenie spokojnie mogłoby potrwać o dwadzieścia minut dłużej - chętniej bym posiedział w kinie dłużej! Ma dziwny ton - za spokojny, zbyt senny, jak na szpiegowskie inklinacje, mimo to nie mogę odmówić klimatu, gdzie Wrocław gra niemieckie miasto, stocznia w Gdyni czy mewy pięknie komponują się z aktorami, którzy wzajemnie ,,dziobią się'' o prawo pierwszeństwa w kadrze. Mimo pewnych niedociągnięć jest warty uwagi, bo potrafi przyciągnąć do ekranu, jeśli pozwolimy na autoanalizę polskiej historii, która zawsze była między młotem, a kowadłem, a aktorzy są w niej bezpośrednio uwikłani. Bywa chwilami tani, jakby był przygotowany z myślą dla telewizji publicznej, a jednocześnie sprawia wrażenie, że był potencjał na coś wielkiego. Ale taki to film o dwóch maskach, które nie mogą pogodzić się, w którym kierunku ma zmierzać - w kierunku pleniącego się zła zza kulisami politycznych gierek ambasadorów, czy dobra i potępienia tych, którzy szukają okazji do znieważenia narodu. 

Polska, 2023, 119'

Reż. Jan Holoubek, Sce. Andrzej Gołda, zdj. Bartłomiej Kaczmarek, muz. Jan Komar, prod. Polski Instytut Sztuki Filmowej, wyst.: Jakub Gierszał, Tomasz Schuchardt, Emily Kusche, Joachim Raaf, Andrzej Seweryn 


Czas krwawego księżyca

Chodząca legenda - Martin Scorsese wraca do kin! Ów włosko-amerykański filmowiec, który z Michaelem Cimino rządzili prezentując Nowe Hollywood jako środowisko odważnych artystów, którzy nie boją się ukazywać hipperalistycznej przemocy wraca do tematu, który w Stanach Zjednoczonych mrozi krew w żyłach. Bezwzględny kapitalizm odbiera Indianom prawo do ojczystej ziemi przodków. Western na miarę Sergio Leone - za jego najlepszych lat. Tylko zamiast szybkich rewolwerowców - ropa naftowa przelewająca falę chciwych dzikusów (bynajmniej nie czerwonoskórych). Waleczni Osedżowie z grupy Siuksów Południowych próbują powstrzymać terror na ich prawomocne rządy. Od razu uprzedzam, że książki nie czytałem, ale z tego, co zdążyłem wynotować film działa linearnie, w przeciwieństwie do książkowego materiału, który zaczyna się krwawą rzeźnią. Jeśli chodzi o wydarzenia historyczne mamy tutaj klasyczne lata 20. XX wieku. Oklahoma - Osedżowie stają się przypadkowymi milionerami, którzy mają białych szoferów u boku. Obrzydliwie bogaci Siuksowie nie mogli przejść obojętnie obok gangsterów, którzy chcą położyć łapska na cudzej kosztowności. Z opozycyjnej wojny wraca Ernest (wiecznie młody DiCaprio), który szuka zarobku, a przy okazji żony. Jego wuj z kolei jest magnatem bydła i ogromnej kolonii łatwo przybywającej gotówki, ale jak to bywa z pieniądzem - im więcej masz, tym mocniej pragniesz władzy, dlatego postanawia nakierować Ernseta, by uderzył do Indian, aby zagarnął ich majątek w biurokratyczny, nieuczciwy, niehonorowy sposób. 

Być może największą słabością nowego filmu Scorsese jest jego długość i w zasadzie serialowa konstrukcja. Skacze spokojnie etap po etapie, wrzuca wątki jeden po drugim, rozpierając ekran szybką śmiercią jeszcze nie poznanych bohaterów, na szczęście nie mitologizując Ameryki jako kraj dobrodusznego samarytanina. Chwilami odczuwa się ciężar materiału - gdzie spokój zakłóca szemrane towarzystwo, pycha, chciwość, szatański kult dolara, gdzie spiski doprowadzają do masowej eutanazji najbogatszego Narodu, rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej nieskalanej białą mściwością. Jest to w jakiś sposób kronikarskie wejrzenie zza kotary brudnej Ameryki, która nigdy nie należała do kraju starych, bogobojnych ludzi, lecz do bankierów, szerzącej się czerwoną polaną krwi niewinnych na obcych ziemiach obłudników, którzy wierzą, że czynią dobrze. Czyniąc potworów tych, którzy walczą o suwerenność i wolność, którą w Ameryce odebrano prawowitym mieszkańcom północnej ziemi. Biali chwilami wyrastają tu na klasycznych rasistów, którzy nienawidzą, jak kolorowi zabierają im kosztowności bez pytania. Niekompetencja Indian, w państwie Osage sprawia, że biali bezkarnie rozkradają tubylców na drobne, gdzie kwitnie nielegalny handel, sponsoring oraz pozwolenie na to, by zawłaszczać piękno dziewiczej ziemi, która szuka spokoju i wytchnienia od wojen z plemionami. 


To przerażający portret, jak Osedżowie, którzy słynęli z walecznego ducha i piękna zewnętrznego - zostali oszpeceni przez nikczemnych biznesmenów, którzy chcą wybudować własne Eldorado - kując bożka z pieniędzy. Trudno jednoznacznie ocenić, jaki to jest gatunek filmowy - późny western Kevina Costnera, gangsterski mieszaniec De Palmy, archiwalny dokument, jak rodził się dziki kapitalizm i zbrodnia w ,,białych rękawiczkach'' na Indian, którzy dzisiaj sami stali się biali, pijąc jak biali, i bawiąc się jak biali. Jedno wiem na pewno, to jeden z najdojrzalszych, ale najtrudniejszych do zakwalifikowania filmów wielkiego filmowcy, jakim jest Martin Scorsese. Po nieudanym ,,Irlandczyku'' i beznamiętnej dekadencji w ,,Wilku z Wall Street'' wraca tam, gdzie powinien. Jest jak niedoceniany, kontrowersyjny ,,Ostatnie kuszenie Chrystusa'' czy zwierzęcy ,,Taksówkarz'' z trumną wożącą przegranych bohaterów, którzy zmagają się z własnymi demonami, idiotami, którzy chcą bawić się cudzym kosztem na własny rachunek. Być może wszystkich nie przekona, a trzygodzinna epopeja zamieni się w smutny obraz, jak bardzo ludzie potrafią być odczłowieczeni. 

USA, 2023, 206'

Reż. Martin Scorsese, Sce. Eric Roth, Martin Scorsese, zdj. Rodrigo Prieto, muz. Robbie Robertson, prod. Appian Way, Apple Studios, Apple Tv +, wyst.: Robert De Niro, Lily Gladstone, Leonardo DiCaprio, Jesse Plemons

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz