Witajcie, świry filmowe - takim cytatem mógłbym obwieścić na odwrocie kasety debiutującego filmowca, który postanowił pokazać oblicze kinofilskie z kilku perspektyw. Pierwsza scena: Lawrence budzi się w łóżku, wstaje, jakby odtwarzał rolę na planie filmowym. Nie pomyliłem się. Młodzi, nieustraszeni odkrywcy kinematografii nakręcili video-esej w ramach programu na lekcję w szkole. Bawią się formą, wygłupiają przed kamerą, montaż jest postrzelony, scenki średnio łączą się w całość. Można by powiedzieć lub uznać, że korzystają z uroku wolnej twórczości - bez linearności, kawałki rzeczywistości postrzępione z losowych fantazji. Lawrence wspólnie z Mattem dzielą przyjaźń i zamiłowanie do kadrów. Lawrence w szczególności marzy o filmowej karierze. Nie potrafi obejść się bez listy filmowej, oglądaniu po nocach kolejnych tytułów.
Sielankowy, nostalgiczny klimat prędko zostaje zburzony. Wiecznie kłóci się z własną matką, która nie popiera szalonych pomysłów syna, nie identyfikuje się z jego manią na punkcie ruchomych obrazów w telewizorze. Mimo to - Lawrence nieustępliwie zaznacza obecność świadomego kinofila, który wie, co chce oglądać i jak spędzać wolny czas poza murami szkolnej edukacji. Kiedy pojawia się w filmowej wypożyczalni, by przedstawić parze zakochanych obyczajową komedię ,,Happines'' Todda Solondza poczułem się jak w domu. Lawrence jest zakochany w nietuzinkowych przedstawicielach kinematografii. Opowiada żywiołowo i z sercem. Wydaje się gadułą, który nigdy nie ustaje, by nawiązać do Paula Andersona czy innych autorów. Jest podekscytowany, że może opowiadać o kinie, jak o śniadaniu. Co ciekawe - na półkach widnieją autentyczne tytuły filmowe, dlatego ma się wrażenie, że trafiliśmy do raju filmoznawczego. Kiedy wpada do wypożyczalni, a matka każe mu wybrać jeden film - nie mógł poczuć się spełniony. Co wybrać między ,,Buffalo 66'' (Oko w oko z życiem), a ,,Sophie's Choice'' (Wybór Zofii)? Dylematy, które nic nie znaczą, ale dla kinofilskiej duszy jest stratą każda z kopii niedostarczona do salonu.
Kręcąc się wokół filmowej wiedzy jedna ze scen uświadomiła mi, że Lawrence przebrał się za Joe Bucka z ,,Nocnego Kowboja'' w reżyserii Johna Schlesinger. Historia upstrzona małymi szczegółami, które zostaną docenione przez freaków filmowych. Nie twierdzę, że mniej ,,filmowi'' wyjadacze nie dostrzegą pełnego naśladownictwa, ale średnio zaawansowani powinni poczuć się jak ryba w wodzie. Lekko na minus, że skupiamy się głównie na niezależnych produkcjach amerykańskich. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego nikt nie pójdzie o krok dalej i nie zacznie wtrącać w dialogi twarzy awangardowych, jak Shuji Terayama. Albo to ja jestem większym wariatem, i nie potrafię nie przytaczać mniej oczywiste nazwiska. Nie oczekuję filipińskich tytułów, ale czasem chciałoby się więcej nieoczywistych rzeczy związanych z kinematografią. Pomińmy aluzje do różnych dzieł, i skupmy się na fabule. O czym jest ,,I like movies'' z wyjątkiem zapalczywego serca do dużego ekranu?
Najprościej ujmując - typowym przedstawicielem adolescencji. Z racji, że nasi bohaterowie niebawem muszą wybrać, do której uczelni chcą się udać nie zabraknie pytań, czy gonić za wielkimi ideałami, czy stanąć lekko na ziemi i wybrać bezpieczniejszą drogę? Zapewniając mniej satysfakcjonującą, za to ustabilizowaną przyszłość? Nasz Lawrence postanawia przy okazji zatrudnić się w wypożyczalni płyt wideo, gdzie trafia do grona otwartych ludzi, którzy są nie mniej, nie więcej pokręceni niż filmowa składanka charakterów z dzieł Todda Solondza bądź komedii powinowactwa Kevina Smith ze ,,Sprzedawców''. Indie produkcja o indie osobowościach, kto by się spodziewał? Relacja z przełożoną wcześnie przeradza się w skomplikowaną przyjaźń opartą na nieporozumieniach, przeciwstawnych gustach filmowych oraz bez nadziei, że menadżerka sklepu ma jeszcze szansę na zmianę priorytetów czy kariery zawodowej. Pierwszego dnia w nowej pracy Lawrence musi założyć przezabawną przepaskę z pytaniem ,,Zapytaj mnie o Shreka'', ponieważ jest wyraźnym przeciwnikiem produkcji, których nie chce oglądać i nie bawią go, jak ,,Chłopcy z ferajny'' z 1990 r. Cóż, Lawrence to przykład kinomaniaka, który woli dobry dramat od komedii mainstreamowej, którą widzieli wszyscy. Stąd zafascynowanie niezależnymi produkcjami, Kubrickowskim ,,Full Metal Jacket'', gdzie w telewizorze obserwuje słynną scenę, jak sierżant Hartman ciśnie po żołnierzach po porannej pobudce w obozie szkoleniowym.
Chociaż super, że pojawia się pytanie ,,A jaki jest twój ulubiony film kanadyjski?''. Dobre pytanie, ale pewnie sam, osobiście, wybrałbym coś z twórczości Cronenberga czy niszowe krótkometrażówki, o których mało kto słyszał. Niektóre pytania bywają abstrakcyjne, ale w świecie filmowym nie ma głupich pytań. Oprócz zwichrowanej, skomplikowanej przyjaźni z menedżerką wypożyczalni filmów, najciekawszym wątkiem jest relacja między synem, a matką Lawrence'a. Pomimo nastoletniego buntu rodzicielka stara się jakoś zachować pozory, że wszystko jest w porządku, choć wybucha równie często, co jej podopieczny, który ma dosyć stanowcze, wybujałe superego ucznia. Nie przejmuj się młody, chciałoby się rzec, któż z nas nie gonił za lepszej jakości życiem, żył głową w chmurach i przeciwstawiał się porządkowi społecznemu? Niczym w innych produkcjach o dorastaniu, typu rosyjskie ,,Zapamiętajmy to lato'' z 1974 r. czuć taką nostalgię za utraconą niewinnością, kiedy dojrzewamy, i musimy żyć w przeświadczeniu, że rzeczywistość nie nadążyła za oczekiwaniami. A jest to młodość pochłonięta obrazami, szewską pasją, którą ranimy najbliższych w otoczeniu, bo nie rozumieją naszych potrzeb. Świat nie kończy się na filmach - wydaje się puentą debiutującego filmowca, ale czym byłoby życie bez kina dla kogoś, kto oddycha fikcyjną reprodukcją? Nie ma się co martwić, kiedy odłożymy nasze plany czy marzenia na odległy termin.
Samo postrzeganie kina, jak zaznaczyłem na wstępie: jest wielotorowe. Mamy Lawrence'a pochłoniętego nieszablonowymi tytułami, a czasem podchodzi dziadek do lady, który po prostu chce obejrzeć film, który kiedyś widział, ale nie pamięta nazwy. Kinematografia to nie wykresy w excelu, i każdy znajdzie swoją niszę, dlatego postacie często wymieniają różne gatunki filmowe, i nie każdy zamierza spędzać wieczór przy skomplikowanych fabułach, a sama menedżerka, dosyć nieoczekiwanie, zaczyna się żalić, że w sumie, to nienawidzi filmów. Przypominają jej, że nie osiągnęła tego, czego przeżywają twarze z ekranu? Nie będę zdradzał powodów, ale czasem rozumiem ludzi, którzy mają dosyć blichtru przedstawianego w telewizji. Filmów, które niczego nie uczą, nie bawią, są nie interesujące, zbyt wydumane czy kiepsko nakreślone. Był kiedyś taki filmowca, jak Nicholas Ray, który powiedział wprost, że nie znosi telewizji. Nie każdy jest fanem kinematografii, niektórzy po prostu chcą obejrzeć dobry film, i o tym mówi, poniekąd twórca, który zgadza się na polaryzację widowni, która zawsze może oczekiwać czegoś przeciwstawnego do naszych wyborów. Nie każdy zakocha się w australijskiej nowej fali, jedni sukcesywnie krzyczą wulgarnie ,,Walić Hollywood'', inni uważają kino europejskie za ,,nieoglądalne''. Nie ma w tym nic złego, uwierzcie mi.
Ostatecznie ,,I Like Movies'' jest dla każdego. Bo mamy historię o dojrzewających nastolatkach, o pasji do kina, o trudnych relacjach w rodzinie, które kończą się naturalnym pogodzeniem, że świata i ludzi nie zmienimy. Tak, jak nie zmienimy naszych gustów filmowych, i co z tego, że wolisz ,,Shreka'' od tajwańskiego slow cinema, komedię od psychologicznego rozwiertu. Jeśli sprawia ci to radość - korzystaj, bo kino to magia, która nigdy nie ustaje. Nie zdradzi cię, pocieszy, zaskoczy lub przestraszy.
Kanada, 2022, 109'
Reż. Chandler Levack, Sce. Chandler Levack, zdj, Rico Moran, muz. Murray Lightburn, prod. Michael Solomon, Simone Smith, wyst.: Romina D'Ugo, Krista Bridges, Isaiah Lehtinen, Percy Hynes White
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz