![]() |
Wracają siatkarskie emocje! |
W przeciwieństwie do klasycznego trzy na jednego, gdzie wybieram filmy w kolejności - od najmniej udanego, do najbardziej angażującego seansu postanowiłem uzupełnić rubrykę związaną z działalnością pozostałej sztuki, z którą mam kontakt. To znaczy, co mam na myśli - filmy będą pojawiać się jako opcja trzeciorzędna, a pierwszeństwo otrzymują takie rzeczy, jak komiks, płyta muzyczna, kącik sportowy, malarstwo, książka czy seriale. Czyli to, co napędza mój umysł, ale nie jest związany z kinematografią (seriale nie traktuje jako dział kinematograficzny, wybaczcie). Z racji, że czytam sporo, kręcę się wokół innych tematów niż X muza - postanowiłem sobie, że zrobię oddzielny dział dla reszty artystów, żeby nie czuli się pokrzywdzeni. Cóż, nie będzie to seria, która zyska popularność (tak sądzę), ale dla własnej zabawy czy uciechy warto robić takie eksperymenty. Zapraszam na pierwszy odcinek, który przygotowałem nieco z doskoku.
Małe (lub większe) wyróżnienia dla sportowców:
Po pierwsze pogratuluję juniorom, młodzieży do lat siedemnastu w piłce nożnej, gdzie Polska reprezentacja zdobyła trzecie miejsce na Mistrzostwach Europy. Chłopaki zaprezentowali futbol iście hiszpański. Piękną, ofensywną piłkę, z fantastycznym przeglądem pola, gry z klepki, techniczną maestrię, którą nie widziałem w polskim zespole od X lat. Uczciwie trzeba przyznać, że byliśmy jedną z rewelacji tego turnieju. Dlatego czekam aż dorosną, nie przepadną i nie przepalą talentu, bo niby dzieciaki, ale prezentują galaktyczny poziom operowania ,,szmacianą'', nawet jak na warunki młodzieżowców. Miejmy nadzieję, że nie zginą i trafią do dobrych klubów, gdzie będą kunsztownie się rozwijać. Życzę powodzenia.
Druga świetna wiadomość - Iga Świątek wygrała po raz drugi z rzędu (a trzeci w karierze) wielki szlem we French Open w Paryżu. Tenisistka przeszła do historii. W młodym wieku stając się legendą kortowego boiska. Nie znam się za bardzo na tenisie, ale trzeba odhaczyć, że zrobiła gigantyczną furorę. Jak dla mnie - bomba. Sukces, który nikt jej nie odbierze, aż boję się pomyśleć, ile rekordów jeszcze pobije. Trzymam kciuki na dalszej drodze zawodowej.
Po trzecie - siatkarze wrócili do Ligi Narodów. Trzy mecze - trzy zwycięstwa. Dużo emocji. Podczas starcia z Iranem, gdzie przegrywaliśmy 2:0 miałem obawy, czy będą w stanie odwrócić losy spotkania, ale jak na wicemistrzów świata przystało - nie poddali się. Męczyli się okrutnie, popełniali błędy, wdarł się chaos, ale wygrali. Dopięli swego i w Tie-Breaku wycisnęli przeciwników punktując 15:13. Wygrywając spotkanie 2:3. Oglądałem z napięciem, ale warto było! Miło zobaczyć odmłodzoną kadrę, a Kuba Hawryluk czy Dawid Dulski, których nie kojarzyłem pokazali się znakomicie. Mamy świetne zaplecze, a sportem narodowym jest siatkówka (i tyle w temacie).
Moje rozstania z Laurą Dean
Przechodząc do omawianych dzieł, na pierwszy rzut oka otrzymujemy komiks o młodych parach z kalifornijskiego miasta. Gdzie wątki LGBT wiążą się z toksycznymi relacjami, gdzie popularność wśród młodzieży buduje prestiż, a życie w sieci w post-internetowej cywilizacji prowadzi do zaburzeń relacji między płciami. Oklepany temat w przestylizowanej, infantylizującej warstwie graficznej. Gdzie głównym tematem jest zmora nastoletniej miłości, gdzie kochankowie godzą się, a potem odchodzą, znów do siebie wracają, zrywają, i tak do podsumowującego finału, gdzie bohaterka zaczyna dochodzić do wniosku, że taki związek nie ma przyszłości. Przestroga przed nikczemnymi osobami, które nie doceniają naszej wartości pakowania uczuć we wspólne dobro. Jakby połączenie serialowego ,,Beverly Hills, 90210'' z indie produkcją na Sundance pokazie. Przepiłowane przez różowe okulary, gdzie gorzki romantyzm spija nektar niegodziwości, brak zrozumienia, jak ranimy najbliższych, gdy skupiamy się na własnych problemach, zamiast uczciwie porozmawiać z drugą osobą twarzą w twarz.
Problem jest taki, że historia nie porywa, postacie są egoistyczne, chłopak naszej protagonistki to typowy ,,wafel'' (narcystyczny słodziak, który jest przekonany, że ludzie muszą go kochać, bo jest boski we własnym mniemaniu). Nie polubiłem się z bohaterami, nie rozumiem rozterek pokolenia QUEER. Gdzie ludziom odbiło od wolności seksualnej, gdzie samotność jest rakiem wyprodukowanej cywilizacji, która stawia własne potrzeby na szczycie piramidy kosztem bogatych relacji nie opartych na wynalazkach technologicznych. Lektura wpisująca się w XXI wiek, ale z zastrzeżeniem, że nie dodaje niczego, cobym nie wiedział o świecie. Postępowcy uważają, iż to dobrze, że ludzie nie boją się mówić głośno o własnej seksualności, z drugiej strony - natknąłem się nie raz na brzydkie kłamstwa liberałów, więc jestem ostrożny. ,,Moje rozstania z Laurą Dean'' pomimo ważnego tematu, jakim jest dojrzewanie do związku, gdzie dwoje ludzi próbuje wspólnie układać sobie życie - za bardzo próbuje być ponowoczesny, opowiadać o rzeczach ważnych z manierą sugar baby. Infantylizując problemy w betonowej dżungli w Los Angeles. Plus jest taki, że młoda dziewczyna na końcu się ,,obudziła'' i zrozumiała, że nie warto lokować uczuć w pustą przestrzeń. W pustych ludzi, którzy widzą własne odbicia w lustrze, nie dostrzegając potrzeb drugiej osoby. Chwilami sympatyczne, dowcipne, ale mało zwrotne, ze zbyt cukierkową plastyką. Rysunki przyprawiają o haft, a tak być nie powinno.
Kanada, 2019
Scenariusz: Tamaki Mariko
Rysunki: Rosemary Valero-O'Connell
Wydawnictwo w Polsce: Kultura Gniewu
Sidonia no Kishi (Rycerze Sidonii)
Anime na podstawie mangi utytułowanego Tsutomu Nihei. Gdzie banda aseksualnych pilotów zasiadających za sterami wielkiego Mecha (maszyny) mierzą się z kosmicznym najeźdźcą o mackowatej strukturze ciała. Historia, gdzie bitwy wśród gwiazd bywają ważniejsze od natrętnej psychologizacji. Gdzie bohaterowie są sztampowi, a fabuła przewidywalna, ale śledzi się z przejęciem, bo wizja dystopijnej przyszłości wydaje się wyławiać tuż za szybą obecnej rzeczywistości. Gdzie dochodzi do klonowania ludzi, rozmnażania bezpłciowego, inżynierii genetycznej, a wątek z nieśmiertelnymi cały czas trzyma w napięciu. Dosyć wierna adaptacja, która co nieco zmieniła przebieg wydarzeń, choć oś fabularna pozostała bez szwanku nie psując sens oryginału. To rozrywka na poziomie, gdzie Sidonia jest miastem złożonym ze szczątków planety. O określonych zasadach, jak wojna wpływa na morale społeczeństwa, zahaczając o niebinarne istoty, skazując wojowników o lepsze jutro na permanentne życie w stresie. Gdzie gotowość do działania jest istotniejsza od własnego bezpieczeństwa czy komfortu. Na dużą uwagę zasługuje nietypowa, nieklasyczna oprawa wizualna - stereoskopowa animacja, grube kontury, gdzie CGI, czyli efekty komputerowe robią różnicę, w zależności od skali zniszczeń, zastosowanych efektów świetlnych, prezentując otchłań kosmosu bez dodatkowych ozdób.
Mimo, że piękniej wygląda to na papierze, bo Tsutomu słynie z elegancji, wersja animowana potrafi oddać ducha pierwowzoru. Gdzie masywne budowle przytłaczają wielopiętrowymi kondygnacjami, jak sterylne pomieszczenia zostały przeniesione z kartki papieru 1:1, niczego nie ucina, nie dodaje na siłę, żeby ,,zabłysnąć'' przed widownią. Też trudno zaliczyć opowieść do twardego Sci-Fi, to zwyczajna space opera, gdzie ciszę przerywa lub zagłusza bitewne rozruszenie, intrygi mniej ważne od starć w próżni, a mało optymistyczna wersja rzeczywistości wynika z przyczyn militarnych. Gdzieś na drugim planie tli się anty-wojenna koncepcja, emigracja na inne planety przez wpływy państwa, które nieustannie prowadzą do zagrożenia ludzkiej bytności. Gdzie przeszłe wydarzenia zostały wmieszane w teraźniejszość. Jak wojna z obcymi zniszczyła spokój, poczucie stabilizacji, choć samowolka pilotów bywa zastanawiająca, za którą powinni ponieść karę, z jakiegoś powodu, ich winy są darowane, a być może dlatego, że są ostatnią deską ratunku przed upadkiem ludzkości - bez wyjścia, w impasie, w kleszczach nie emocjonalnych obcych z dalekich gwiazd? Pytania odwieczne, dokąd zaprowadzi niepewna przyszłość.
Japonia, 2014
Studio: Polygon Pictures
Reżyser: Hiroyuki Seshita, Koubun Shizuno
Scenariusz: Sadayuki Murai
Touche: przygody piątego muszkietera
Miła odmiana po trudnych tematach. Fantastyczna komedia. Angielski humor na zakończenie. Błyskotliwe riposty, abstrakcyjne myślenie, romans z powieściami o dzielnych muszkieterach, gdzie klisze płaszcza i szpady zostały wyśmiane, a przygoda prowadzi do rozbrajającego zakończenia. Witajcie w XVI-wiecznej Francji, gdzie śmiałkiem jest le Brun, który ma za zadanie dostarczyć testament kanclerzowi, zostaje świadkiem brutalnego morderstwa. A naszym kamratem jest mały grubasek, który wiecznie myśli o własnym żołądku (niezaspokojony głód). Wartka przygoda, gdzie implikacje historyczne, jak bitwa Francuzów z Anglikami pogrywa sobie z baśniami o pięknych damach uwięzionych w wieży, jak kardynał jest ucieleśnieniem zła, a gwardia D'Artagnana bandą żołnierzy na posyłki. Gdzie cyganki bratają się z rozbójnikami, szulerzy grają znaczonymi kartami, a kwiaciarka pod przykrywką potrafi być profesjonalną burdelmamą. Rubaszne, ze szermierką słowną godną najlepszych serii przygodowych o akcencie komediowym. Krótka historia, ale za to oddająca ducha paryskich ulic (włącznie ze szczurami), gdzie autorzy niczego, ani nikogo nie traktują na poważnie (sam le Brun jest przykładem zuchwałego młodzika z talentem do wymachiwania szabelką - rapiery). Wali seryjnymi dowcipami wyśmiewając kulturowe tropy.
Klasyczna, dwuwymiarowa przygodówka, która nie trąci banałem, lecz z minuty na minutę zyskuje rezon. Świetne tempo, przekomiczne dialogi, nabijanie się z grzecznych dam, hardych muszkieterów korzystających z arkebuzów, w kolorowej oprawie, tętniąca niewinnością dawnych gier komputerowych, które były dopracowane, a nie zabugowane, jak w dzisiejszej polityce wydawców. Gdy komedia bawiła, a nie żenowała kiepskimi żartami z popkultury (piję tu do najnowszych części ,,Szymka Czarodzieja''). Złoty okres przygodówek minął, ale zawsze warto sprawdzić, jak to ichniej bywało, iż nie trzeba miliardowego studia, żeby zrobić coś z pasji, mieć pomysł, by wykuć coś godnego zainteresowania. Lub posiadać odrobiny chęci. Czuć tę starą szkołę tworzenia gier, kiedy producenci nie byli chciwi, a marzyli tworzyć dobre tytuły nie bacząc na okoliczności czy możliwości techniczne. Trochę ,,Przygody Toma Jonesa'', trochę ,,The Secret of Monkey Island'', trochę Aleksander Dumas w wersji cyfrowej, a po trosze ,,Broken Sword'' łącząc kryminalną intrygę z komediowym au revoir, gdzie pożegnania są równie ważne, jak umiejętność posługiwania się bronią sieczną.
Wielka Brytania, 1995, PC
Producent: Clipper Software
Wydawca: US Gold
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz