Kiedy myślę, gdzie ujrzałem po raz pierwszy ,,Dziewczynę z fabryki zapałek'' przypominam sobie o urywkach filmowych - ów produkcja pojawiła się w monumentalnym brytyjskim dokumencie ,,The Story of film - Odyseja filmowa'' opowiadana przez znakomitego filmoznawcę Marka Cousins. Ironicznie stwierdziłbym - obejrzałem film zanim go odpaliłem. Precyzyjny minimalizm został zaprojektowany z zegarmistrzowską wajchą. Coś wisi w powietrzu, jak tylko zaglądamy w przemysłowy szlagier. Wszystko działa rytmicznie, ale mechanicznie, jak ludzie z ekranu, którzy poddali się blokadzie emocji.
Oglądam z podziwem dekonstrukcję uczuć oraz pokiereszowanych marzeń. Jednostajny marazm niczym płachta na byka. Pierwsze kadry torują ton narracji. Maszyny w fabryce ruszają w nieustannym kroku tanecznym, gdzie mamy podział na raz, dwa, trzy... Maszyny sumiennie wykonują pracę za użytkownika - czasem będąc niedokładnym w nabijaniu nalepek. I niczym ów mechanizm - nasza protagonistka zepsuje się, kiedy poczuje rozgoryczenie. Zbliżającą się katastrofę nagłaśnia telewizja, gdzie słyszymy zamieszki w Pekinie, konflikty związane z rewolucją islamską. W domu bezrobotni rodzice nie przejmują się niczym, mają kiepski kontakt z córką, a ich oschły stan emocjonalny podniesie larum, że tykająca bomba zaczęła odliczanie.
Ze wszystkich filmów jednego z najsłynniejszych fińskich filmowców, jakim jest Aki Kaurismaki ,,Dziewczyna z fabryki zapałek'' wydaje się najbardziej surowym, antypatycznym dziełem w jego filmografii. Wszyscy zdają się tkwić w pustce. Nikt niczym nie jest zainteresowany, a telewizyjne wiadomości pogłębiają chaos. Jedynie precyzyjny mechanizm działa w skupieniu - kadry celowo są powolne, otoczone mgiełką zepsucia, jak koncentruje się na detalach, jak zawieszone ubrania na wieszaku, kamera potrafi wyrzucić bohaterów z pola widzenia, by zaprezentować szklankę, która nic nie czuje, jak bohaterowie, którzy snują się w swojej niemocy odczuwania. To bolesne doświadczenie, tym mocniejsze oraz wyraziste, że artysta prowokacyjnie unika przykrych wypadków (dzieją się poza kadrem), a przylot Jana Pawła II do Skandynawii w telewizji zostaje relacją niemal parodystyczną, gdzie atrakcją jest podmuch wiatru, przez co papież traci z głowy jarmułkę. W tym świecie Boga bez Boga - chciałoby się skomentować - pozostaje nic nie warta wzmianka, że dziennikarze biegają za wydarzeniami dookoła globu. Papieżowi wiatr zdmuchuje okrycie, a w Pekinie dalej demonstracje studentów, z którymi w żaden sposób nie da się utożsamić czy zaangażować politycznie (bądź społecznie lub indywidualnie). Nikt nikomu nie współczuje, a chichot historii pozostaje w cieniu wydarzeń. Telewizyjna rama to idealny substytut, by uważać, że jesteśmy w cokolwiek zaangażowani - zdaje się sugerować fiński filmowiec.
Nasza biedna dziewczyna, która chadza do baru lub na potańcówki, by zapomnieć o pokracznej rzeczywistości, gdzie dominuje bezwład, brak miłości czy nieustanny tryb maszyn skoncentrowanych na prostych czynnościach - stara się wyjść na przeciw schorowanemu światu. Poznaje mężczyznę, spędza z nim noc, ale czego oczekujemy? Że jej życie ulegnie zmianie, że teraz będzie miała oparcie, dostanie zastrzyk miłości, będzie witała nowy dzień w pół uśmiechniętym koniuszku ust? Nic z tego. Dostaje pieniądze od pana, jakby robiła za seks-lalkę, uczucia są nikomu nieznane. Wybrakowani panowie tylko pięknie zachęcają, lecz nie ponoszą żadnej odpowiedzialności za czyjejś uczucia. Ciekawym zabiegiem wydaje się muzyka, która nieustannie komentuje wewnętrzny rytm dziewczyny, która marzy, pragnie zakwitnąć jak kwiat, poczuć, że jest ważna czy potrzebna, ale świat zewnętrzny odbiera jej wszystko - nie mając nic. Muzyka pięknie ubarwia, oraz kontrastuje z bezdusznym systemem, gdzie towarzystwo jest nieznośne, markotne, banalnie zakrapiane czarnym atramentem, ich serca niewzruszone, jakby umarły przed aktem zgonu. Nasza dziewczyna powoli psuje się, jak pralka, która została zużyta. Najpierw spokojnie podchodzi do nowej sytuacji, jak dowiaduje się o własnej ciąży z nieznajomym, a potem, po bezdusznym liście od przyszłego ojca - z premedytacją wskakuje pod samochód (oczywiście poza kadrem), żeby celowo wzbudzić szok wśród najbliższych. Myślicie, że coś się zmieniło? Kaurismaki cudownie drwi sobie z konwencji, z jakimś czarnym humorem podchodzi do własnego dzieła, do ludzi, jak czara goryczy przelewa się w zastraszającym tempie.
Zakończenie jest nie mniej zadowalające, chociaż trudno mówić o pozytywnych wibracjach, kiedy świat stoi w płomieniach, a każdy wzrusza rękami, kamera nieruchomieje, a piosenki komentują bieżące wydarzenia oraz utracone marzenia. Przychodzi czas zemsty, a kobieta, niczym w akcie własnej zapadłości emocjonalnej - zabija po kolei mężczyzn oraz ludzi, którzy doprowadzili ją do mechanicznego serca, które tyka, ale mechanicznymi zębatkami. Pozostaje równie bezduszna, co facet, który nie chciał mieć nic wspólnego z ojcostwem traktując obiekt żeński jako seksualną przygodę na jedną noc, dla którego dziecko to nic nie warty ,,przedmiot''.
Z jakąś taką sarkastyczną miną Kaurismaki żegna się z widzem, jakby wiedział, że zaplanował to idealnie, jak podstępnie knuje kobieta zdradzona. Prawdopodobnie, to najbardziej zimny obraz o wyalienowanych odczuciach w jego dorobku, jakby zmęczony ludzkimi losami, ich wiecznymi niedoskonałościami, brakiem szacunku do drugiego człowieka. Na długo pozostanie w pamięci, nawet biorąc pod uwagę zapłon bezemocjonalnej chłodni, gdzie wszystko tonie w absurdzie, a największą uwagę przykuwa durne pudło w salonie z nic nie wartymi informacjami.
Finlandia, Szwecja, 1990, 68'
Reż. Aki Kaurismaki, Sce. Aki Kaurismaki, zdj, Timo Salminen, muz. Reijo Taipale, Badding Rockers, prod. Esselte Video/Finnkino/Svenska Filminstitutet, wyst.: Kati Outinen, Esko Nikkari, Elina Salo, Vesa Vierikko
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz