wtorek, 9 maja 2023

(Nie)zapomniane gry wideo: Threads of Fate

 Skoro powstała adnotacja do (nie)zapomnianych dzieł kinematografii, czemu nie pójść w drugą stronę i nie przedstawić gier wideo, które powszechnie nie cieszą się popularnością? Zważywszy, że mam dostęp do tytułów, do których nie każdy zaglądał lub miał możliwości. Lub w Polsce są mało znane i raczej gdzieś na drugim lub trzecim planie. Tutaj z początku zastanawiałem się nad trzema tytułami. Wymieniam kolejno: ,,Kingsley's Adventure'', ,,Alundra'' i właśnie ,,Threads of Fate''. Wybrałem bramkę numer trzy. Może dlatego, że chciałem wrócić do serii, która została kompletnie porzucona. Nigdy nie doczekaliśmy się żadnej kontynuacji, jak w przypadku wymienionej ,,Alundry''. Z tego, co się orientuję był w planie sequel, ale oficjalnie nigdy nie ujrzał światła dziennego. Dlatego warto sobie odświeżyć historię, która miała potencjał na franczyzę.

Samo wejście jest zaskakujące, ponieważ mamy do wyboru dwie grywalne postaci. Pierwszą z nich jest Rue. Tajemniczy młodzieniec z bronią sieczną. Oraz Mint - egoistyczna księżniczka, która marzy o podboju świata (najbardziej wyświechtany motyw w kulturze). Co ciekawsze - obie postaci mają różny, oryginalny wstęp, zważywszy na ich motywacje. Rue ma tragiczne preludium. Zasiada z Claire do stołu podczas kolacji, gdy coś zakłóca spokój za oknem - nasz protagonista postanawia wyjrzeć na podwórze, a tam pojawia się jakiś podejrzany osobnik z wielką, czarną ręką. Jakiś mistrz magii, który niechybnie, zbiegiem okoliczności, zabija ukochaną osobę naszego, nieodżałowanego Rue. Jak łatwo się domyślić - będziemy ścigać owego osobnika, ale co ważniejsze, młodzieniaszek postanawia znaleźć tajemny artefakt, który ma przywrócić Claire do zdrowia. Klasyczne marzenie o odzyskaniu zmarłych, których stratę nie zaakceptowaliśmy. Z kolei Mint, to typowe samolubne babsko, które myśli o własnych pragnieniach, jest skupiona na własnej osobie, roszczeniowa i nietaktowna. Natomiast, co rzuca się w oczy - gra nie traktuje się poważnie. Mint w zasadzie przypomina karykaturalną dziewczynę z przesadnymi ambicjami, za to Rue chłopca, który nigdy nie pogodził się ze śmiercią bliskiej osoby. 

Skupmy się na Rue, gdyż pierwsze podejście miałem z jego perspektywy, widziane jego oczyma. Po śmierci Claire trafiamy do Carony, do miasta, gdzie spotkamy dwóch łobuzów, jak Smokey i Blood - takich rzezimieszków, którzy robią za komediantów, są mało sprytni i nie za bardzo rozgarnięci. W miejscowej karczmie urzęduje Anetka, a na poboczu natykamy się na ekstrawaganckiego Roda. Podróżnika, któremu wiernie służy pies, którego nazwał Johnny Wolf (powiedzcie, że to nie jest zabawne?). Gra, co rusz, pomimo tragicznych wątków sprawia wrażenie komedii awanturniczej, gdzie natykamy na dziwaczne postaci, jak Belle, która ma towarzysza za niedojrzałego idiotę, naszym przeciwnikiem jest Doll Master (czyli mistrz kukiełek), który swoją drogą, jest przebiegłym draniem, który kryje wielką tajemnicę przed Rue (ich losy są mocno związane). Mam nadzieję, że nie pogubiliście się w imionach, ponieważ co rusz natykamy się na charaktery, co odegrają ważną rolę w spektaklu. 



Nasza wyprawa zaczyna się niewinnie, ale przyjdzie nam zmierzyć się z różnymi czarodziejami, jak Trap Master, który ma w zwyczaju wyzywać nas na pojedynek, lecz na jego zasadach, na dużych kwadratowych platformach. Niejednokrotnie stoczymy bitwę w środku lasu z różnymi zwierzętami, bandziorami z kreskówki, wspomniany Smokey. A naszym pierwszym, poważnym czy prawdziwym zadaniem pozostaje uratowanie Eleny, gdyż po przybyciu do portu, do Carony, wiemy, że jest to priorytet - córki miejscowego archeologa, który, jak łatwo zgadnąć, posłuży nam w dalszej przeprawie jako cenny drogowskaz czy mentor. Co poszukuje reliktu, zabójczo podobnego do tego, którym Rue chce ożywić zmarłą Claire. Mam nadzieję, że nie pogubiliście się w imionach, ponieważ chciałem oddać mniej więcej sytuację, z jakimi typami mamy do czynienia. Fabuła nie jest skomplikowana. Jak już wcześniej insynuowałem - mamy połączenie komedii z przygodowym anturażem. Gdzie dramaty odgrywają znaczącą rolę, ale nie powiedziałbym, aby stanowiły największy impuls do wyruszenia w nieznane. Fajtłapowaty bandzior, nieudolna grupa poszukiwawcza, narcyz przekonany o własnych zdolnościach, zarozumiała Mint zapatrzona w siebie, no plejada komicznych osobowości, które udowadniają że ,,Threads of Fate'', to przede wszystkim commedia dell'arte - puszczająca oczko do kamery. Ma slapstickowe momenty, elementy pełne niezręcznych sytuacji, gdzie smok okazuje się niegroźny, jak opisują legendy, gdzie głównym zagrożeniem jest czarodziej, który kieruje się obowiązkiem, nie zaś prywatnymi przywarami. Co nie zmienia faktu, że chwilami skręca w dość mroczny dramat, gdzie świat może ulec zagładzie, a nasza główna postać, czyli Rue - okazuje się, na wczesnym etapie, nie być człowiekiem.

To, co dzisiaj wydaje się zestarzało - jest niestety sam projekt lokacji. Mamy bardzo ograniczony dostęp do terenów. Dużo czasu spędzimy na obrzeżach Carony, odwiedzimy lochy, jakiś gwiaździsty krajobraz z przelukrowanym terenem, gdzie pojawiają się mini-gierki, które za mocno przypominają dodatkowy kontent, aby zapełnić rozgrywkę pobocznymi aktywnościami. Najfajniejsza rzecz, która pojawia się w ,,Threads of Fate'' jest umiejętność zamieniania się w pokonane potwory. Na przykład w Bubba - taki grubasek z dużym młotem, który zadaje duże obrażenia. Każdy pokonany przeciwnik daje ci możliwość transformacji w wybrane cielsko. Świetny pomysł, który kojarzę z serii ,,Jade Cocoon''. Podobny patent, gdzie przybieramy obce ciało. Z tym, że w ,,Threads of Fate'' robi większą różnicę, ponieważ przyjdą etapy, gdzie musisz zmienić się w obcą rasę, gdyż nie uda ci się przejść poziomu (głównie mam na myśli lochy, gdzie spotykamy szkielety, a żeby zajrzeć do nory musisz zmienić się w coś na kształt borsuka). Coś na zasadzie kieszonkowych pokemonów czy digimonów. Stajemy się zwierzętami, gdy zechcemy. Osobiście rzadko korzystałem z tych umiejętności, ponieważ gra wydaje się za prosta. Jej ironiczne podejście do fabuły, do historii z tanimi zwrotami akcji nadaje się w każdym wieku, co na pewno cieszy, bo dzieci chętnie sięgną po tytuł nie martwiąc się przeszkodami. Tylko ostrzegam - zamiana w takie ,,pokemony'' dotyczy wyłącznie historii Rue. Mint, czyli owa księżniczka zza dużym ego korzysta wyłącznie z magicznych obręczy, z których wykonuje pociski. Jej motorem napędowym są zaklęcia. Dlatego jej przygoda wygląda trochę inaczej, ale pamiętajmy, że drogi Rue oraz Mint wzajemnie się przecinają, więc bez względu na to, kogo wybierzecie jako protagonistę w kampanii - zawsze spotkacie drugą grywalną postać. Jest nieodzowna, ponieważ owe postacie mają wspólny cel - odnaleźć relikt, który prowadzi do uratowania Claire, czy w przypadku Mint, do zawładnięcia tronu. 

Gatunkowo to action Rpg - dużo akcji, zbierania monet, kasy na wzmocnienie naszych postaci, oraz, jak w przypadku większości gier japońskich, mnóstwo dialogów. Prawie co krok przerywamy nasze myszkowanie na rzecz rozmowy z NPC (czyli bohaterzy niezależni, jak wcześniej wspomniana Anetka, która podaje drinki gościom). A to Rod - samotny poszukiwacz przygód - wielokrotnie zaproponuje wspólny sparing, a to Mint zacznie kręcić się i przypominać o swoich głupkowatych planach podboju świata. Być może historia nie jest poruszająca, jak w ,,Grandii'', czyli jednym z moich ulubionych tytułów na PlayStation 1, ale za to bywa mniej patetyczny niż seria ,,Final Fantasy'', za którą osobiście nie przepadam (z małymi wyjątkami, ponieważ uwielbiam część szóstą). ,,Threads of Fate'' ma tę przewagę, że nie traktuje się nigdy poważnie, więc łatwiej uwierzyć w naiwne zwroty akcji z opery mydlanej, jeszcze mocniej docenia się ,,goofy'', czyli głupkowate wybryki postaci, dziwaczność misji oraz przesadny ton podczas wielkich bitew. A właśnie - bitwy! Jedna z najmocniejszych stron tej opowieści, ponieważ wielokrotnie mierzymy się z wykwalifikowanymi magikami, będziemy mieli okazję wyjść poza przestrzeń i walczyć z duchem księgi kosmosu, czy z legendarnym smokiem, który osobiście jest przemiłą istotą w tym uniwersum. To właśnie postacie czynią tytuł fantastycznym, niezapomnianym, gdyż Mint, pomimo swojej samolubnej postawy, sprawia, że komedia na ekranie nie maleje, Doll Master okazuje się, na pozór, groźnym przestępcą o wątpliwej reputacji, ale ostatecznie zauważymy, że jest ofiarą intryg oraz ślepego obowiązku. 


Gra niewątpliwie ma swoje problemy - krótki czas rozgrywki, nawet jak na japońskie standardy RPG, nienajlepszy design wykreowanego świata, z ograniczonym dostępem i małą mapą, czy chwilami upierdliwe elementy platformowe, gdyż skakanie nad przepaścią potrafi dać w kość, a kiedy skończysz kampanię jedną z dwóch postaci - okazuje się, że poznałeś większość fabuły. Nie oszukujmy się, po przejściu historii Rue, jako Mint odczułem lekką powtórkę z materiału. Nie licząc wstępu, ponieważ widzimy, że zostaje jej odebrane prawo do bycia królową, co sprawia, że zaczyna się mścić i marzy o niedorzecznej dominacji nad światem, dlatego próbuje znaleźć starożytny artefakt, aby zażyczyć sobie, aby mieć w garści wszechświat, ale o Mint już wspominałem, że jest zabójczo zapatrzona we własne piękno czy poczucie wartości. Wszystko jej się należy według samolubnego uznania, co sprawia, że jej komiczne podejście wzmacnia śmiech odbiorcy. Takich osobowości się nie zapomina, choć bywa upierdliwa jako namolna, samozwańcza księżniczka. Jej bijatyka z siostrą w pokoju, to jedna z najzabawniejszych rzeczy w grach wideo, jaką ostatnio widziałem. Oczywiście - zakończenia obu postaci również ma znaczenie. Jest odmienne, o innym zabarwieniu. Gdy sterujemy Mint - Rue automatycznie traci jako bohater pierwszoplanowy. Z jego planem odzyskania ukochanej siostry, co gryzie się z jego wewnętrznym poświęceniem, wolą, aby odzyskać to, co onegdaj utracił. Mint jako bohaterka na pierwszym planie sprawia, że zakończenie Rue wychodzi na niekorzyść ów drugiej grywalnej postaci. Dlatego cieszę się, że miałem okazję najpierw uczestniczyć jako melancholijny wędrowiec, ponieważ zrozumiałem, jak ważną rolę odgrywa. To Mint sprawia wrażenie jako osobowości wtórnej, która nie pasuje do układanki fabularnej i zabiera Rue jego prawdziwy dramat jako pół człowieka. Warto mieć na uwadze pierwsze wrażenia z finału, ponieważ rzutuje to na całą historię z dwóch perspektyw. 

Nie przedłużając i nie klucząc między kolejnymi akapitami - ,,Threads of Fate'', to niesłusznie zapomniana przygoda z komediowymi akcentami. Bywa absurdalnie niepoważny, ale potrafi docisnąć śrubę i sprawić, że dialogi chwytają za czułe serduszko. Jasne, zwroty akcji są przesadne i mało wiarygodne, deus ex machiny średnio toleruję, ale hej, to komedia awanturnicza, więc przymykam oko. Skoro materiał źródłowy nie traktuje się poważnie również nie zamierzam odbierać jej śmiałego zagrania, żeby obrócić plany w żart. O zniszczeniu świata marzy nie jeden antagonista, więc dobrze, że ktoś to wreszcie wyśmiał jako głupie i niepoważne. Bo takie motywacje, to nie są żadne motywacje, tylko pretekst, aby kogoś uczynić złym, i całe szczęście twórcy nie zapomnieli, że zło nie wypływa z natury, ale ze źle przyjętej postawy, chciwości czy z braku rozsądku. 


Japonia, 1999, PlayStation 1

Producent: Square

Wydawca: Square

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz