wtorek, 18 kwietnia 2023

Tar - Za dużo nut



Historia w pierwszych kadrach nie oszczędza widza, jakby wierzył na ,,słowo'', że my, jako bierni obserwatorzy - zdaliśmy test lub sprawdzian z muzykologii, uznajemy się za miłośników muzyki klasycznej (cytaty o Bachu, reperkusje o Beethovenie i innych głośnych nazwiskach). W pierwszej partii pada sporo nazwisk francuskojęzycznych (podczas wywiadu) i zastanawiam się, czy ,,Tar'' jest kierowany dla publiczności, czy dla obytych studentów w filharmonii, którzy użerają się z wymagającymi nauczycielami, nabzdyczonymi kolegami po fachu oraz środowiskiem, co naciera na posłuszeństwo i elegancję. 

Pierwsza styczność i mam wątpliwości, czy powinniśmy kierować się beztroską niewiedzą, czy rzetelnie studiować o czym dyskutują wysublimowani krytycy muzyczni na wyższych uczelniach. Dychotomia wrażeń spowoduje, że ,,Tar'' z początku przytłoczy i mało obyci słuchacze zrezygnują z seansu. Natomiast, później jest lepiej. Mniej dywagowania o nutach, tempie i preferencjach. Kiedyś mój nauczyciel z historii powiedział ważne słowa: ,,Nawet jeśli nie rozumiesz tematu, spróbuj go poczuć, zwizualizuj sobie jego przebieg i konotacje na tle innych wydarzeń historycznych''. 

Problematyczny jest to film również z innego powodu - jako miłośnik jazzu, nigdy nie zrozumiałem na czym polega fenomen muzyki w epoce klasycyzmu. Wiecie, gusta gustami, ale to przeszkadza, kiedy muszę przestawić się podczas odbioru, jak odbieram sygnały z innych półnut. Wiadomo, że muzyka instrumentalna jest odmienna od elektronicznej, symfoniczna nie ma nic wspólnego z popem i tak dalej. Mogę brzmieć jak wariat, który nie docenia Bacha, bo nie doceniam, ale ów gatunek muzyczny nie jest przeze mnie pożądany czy atrakcyjny. Zbyt prosty kompozycyjnie, w przeciwieństwie do Baroku, gdzie mamy preludia czy toccaty. Na pewno brzmię śmiesznie, ale film nie sprawia, że chcę zatopić się w muzyce poważnej - jest ona nie poważna, bo twórca nie skupia się na melodii, a na jej odczytach i prostackiej bohaterce, która swoją wyniosłością rozpiera kartki w szwach. 

Jest równie obrzydliwa, jak kobiety, które uważają urodę za najwyższą wartość w oczach mężczyzn. Błędne przekonanie o własnej wartości, prosperując w fałszywym mniemaniu oraz niepożądanym przekonaniu w swoją niezachwianą, zwichrowaną wielkość, jak posążek wykuty za życia. W rzeczywistości, choć nie chciałem zabrzmieć na szowinistę, jest ,,tępą rurą'' z protekcjonalnymi wykładami o analitycznej strukturze implikując ograniczony egalitaryzm. Lydia Tar, o której mowa, która jest naczelną instruktorką narracyjną - nie potrafi przekonać widza do jej punktu widzenia. Choć uwielbia poruszać uwagi tematyczne z sympatyczną panią przy stole, jak Socjaldemokratyczne kobiety ruszają do Niemiec, jak prowokuje studentów słowami autokratycznego snoba bez empatii. 

Jak na ,,maestro'', jak próbuje przekonać nas scenarzysta - reżyseria jest anty-maestro. Płaska, tekturowa i przygaszona, jakby stłumione emocje Lydii miały wymusić pierwszeństwo, jej lesbijskie partnerstwo potraktowano jako nieważny etap w codziennym życiu. Skupiona na symfonii, cieniach na klawiaturze pianina, jej moralna ambiwalencja to creme de la creme dla zapatrzonych w siebie artystów bez dystansu i autokrytycznej analizy własnego umysłu. Oglądamy jej upadek, nie z lubieżną przyjemnością, ale ze zrozumieniem, że takie osoby są przeznaczone do nieodwołalnej zguby emocjonalnej. Gdzie podział na takty rozwarstwia strukturę narracyjną na małe kawałki, która sama rozpada się na drobne elementy - jako nośnik rozbitej psychologicznie pani dyrygent, co popada w pułapkę samozachwytu. Wielkie partie zbiorowe podczas przedstawienia orkiestry toną w morzu minimalizmu przestrzennego (długie ujęcia, statyczne, bez ruchu). Sterylność równa się sterylnej postaci, która nie potrafi wyjść poza własny obraz pojęć i muzyki, z której uczyniła instruktażowy montaż, jak oddać się bez reszty fałszywym nutom. 

Tar nie jest filmem muzycznym (stricte), ani filmem o matematycznej ciągłości dyrygenta myślącego z zaplanowaną, żelazną dyscypliną - i tu was zaskoczę, jak postrzegam ów obraz - lecz o deprawacji muzycznej, jak muzyka zabija, ogłusza i nokautuje sumienia, a nie łagodzi obyczaje oraz pozwala odprężyć się na kanapie. Muzyka nie przynosi żadnego ukojenia, lecz wzmacnia stres i napięcie w mięśniach. Nasza Lydia Tar, przez ciągłe wzniosłe gesty narkotyzuje się muzyką, a gdy zapada cisza - nie potrafi usnąć i słyszy głosy z oddali (jest taka wspaniała scena, kiedy znajduje się w wytłumionym lesie, a ucho ,,opacznie'' słyszy jakieś krzyki wyrwane niemal z taśmy o horrorach klasy found footage).


Przeświadczenie o własnej postawie, autorytecie, nieomylności czyni ją karykaturalnym ślepcem upatrzonym w partyturalny porządek i w powierzchowną czystość linii w zeszycie. Jest coś w tej historii nieostrego, wywołując efekt Kuleszowa - pryncypia muzyczne skazane na ,,zamkniętą'' amplitudę. Muzyczna dychotomia. Utwory grane metodycznie, bez czarownej deklaracji, bez wizualizacji. Kobieta zachowuje się jak robot wychowana na prostych trikach, które stosuje w życiu zawodowym, ale również prywatnym. Wielkie słowa o muzyce, to amfora napełniona kpiną czy nieprzyzwoitością. To zaprzeczenie uwolnienia ducha, kompromitacja wokalnej jedności i bezwarunkowy system ,,zamknięcia'' we własnej głowie, która muzykę sprowadza do tyranii zmechanizowanej tyrady. Stosuje nieczyste zagrania, bo dyryguje nieczysto, mechanicznie, jak dyktator z ambony. Zmienia się w apodyktyczną ,,sukę''. To droga, z której nie ma odwrotu. Jej kobiecy umysł, instynktownie obumiera, zatruwa linie partykularne swoją brzydotą, zimną kalkulacją i bezwstydem. 

To, co wkurza niemiłosiernie od pierwszych minut - jest żałosna praca kamery. Otępiała, markotna i smętna, jak najgorsze klasyki muzyki poważnej. Drażnią ciasne kadry, które duszą widza tępymi kontrplanami, ścianą tekstu i brakiem ruchu wewnątrzkadrowego bez tła a'la ,,Obywatel Kane''. Filmy z lat 40. XX wieku są bardziej żywe, no litości. A w szczególności irytujący jest operator światła, który gasi przestrzenie i sprawia, że kino jest sflaczałe, senne i bez anturażu nastrojowego. Pozwolę sobie zadrwić po raz drugi, ale filmy Billy Wildera z lat 50. w czarno-bieli mają więcej barw, gdzie plastyczność otumania i angażuje! ,,Tar'' jest bezosobowy w warsztacie inscenizacyjnym. Jego sztywna reżyseria, jest jedną z najbardziej monotonnych rzeczy, jaką widziałem ostatnio w kinie. Pogrążona estetyka w swojej bladej, pomarszczonej stylistyce męczy widza mimochodem. Zaczyna mnie wkurzać obecny trend, gdzie twórcy boją się być filmowcami, jak z punktu technicznego, nie są wizjonerami, ale poprawnymi rzemieślnikami bez własnej anatomii. To Jerzy Skolimowski w wieku 80 lat tworzy ,,IO'', gdzie w dwudziestu minutach tworzy kreację feerii artystycznych plątając ujęcia korytarzowe z szynowym zapisem, dronami z powietrza, a zbliżeniami na spojówkę osła, a ,,Tara'' nie stać na odrobinę szaleństwa? Kuriozum! Jest to kuriozalne. Jego bezpieczna struktura zahacza o bezpłodność filmową - nie żartuję! Mam dosyć filmowców, którzy boją się być filmowcami. To nie jest kino, to produkcja telewizyjna!

Twórca tak drobiazgowo skupia się na bohaterce, że zapomina o planie drugorzędnym. Większość postaci, co konfrontuje się z dyrygentem przepada, jest ledwie zahaczona o osobowości. Jej skomplikowany charakter osacza, detronizuje, niszczy (scena na wykładzie z młodym adeptem-studentem). Kulturowe zgniłe jajo, gdzie muzyka ma odwrócić uwagę od jej szpetnej postury i zachowania. Jednocześnie, jak pisałem na wstępie - film zamiast zaszczepiać miłość do muzyki klasycznej jest pozbawiona głębi. Na odtrutkę polecam wielką arię operową ,,Parsifal'' z 1982 r. Muzyczna sublimacja Wagnera, krótko mówiąc. Jednocześnie, to film wizualnie ograny. Bez niespodzianek, co dusi i umiera od wewnątrz. W ,,Aftersun'' z 2022 r. (którego, notabene, nie doceniłem wystarczająco) mamy świetny projektor, jak ściana potrafi zainscenizować izolację czy samotność, jak kamera sprytnie zmierza do morza, aby zgubić (zatopić) jednostkę w jej szamoczącej się depresji. 

USA, 2022, 158'

Reż. Todd Field, Sce. Todd Field, zdj, Florian Hoffmeister, muz. Hildur Gudnadóttir, prod. United International Pictures Sp z o.o., wyst.: Cate Blanchett, Nina Hoss, Mark Strong, Sophie Kauer, Julian Glover

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz