poniedziałek, 10 kwietnia 2023

Trzy na jednego #8

Kadr z filmu ,,Roving Woman''.

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.

The Super Mario Bros. Movie 


Komercyjna reklama niczego. Wersja demonstracyjna gry wideo o wąsatym hydrauliku, który po raz pierwszy ujawnił się na NES-a w 1985 r. Choć oficjalny debiut miał w 1981 r., ponieważ wystąpił jako protagonista w ,,Donkey Kong''. Fani serii będą odhaczać odniesienia oraz easter-eggi z gier na małym ekranie, gdy reszta publiczności będzie zasypiać na kanapie, zerkać na zegarek i tracić nadzieję, że warto było zabierać dzieci na puste pokazy. Nintendo, jak bezmózga korporacja - ładuje widza paralizatorem o ładunku sentymentalnym. Zapominając o dobrych, błyskotliwych żartach, emocjonującej fabule, o wyrazistym konflikcie między Mario a Bowserem, który chce ożenić się z księżniczką, zachowując się jak małe dzieciątko, które nie dostało lizaka. Jeden wielki, nieocenzurowany bałagan. Nieopisany burdel na kółkach. Płytsze niż najmniejsza kałuża na Brooklynie, gdzie zaczynamy seans z włoskim bohaterem, który odwiedzał niejeden pokój małego gracza. Wiecie, jaki to jest rodzaj kina? Jakby ktoś zabrał wam pada przed konsolą, i nie możecie sterować postacią, która wymaga waszej aktywności czy zręczności. To niewiarygodne, jak gry wideo, które cieszyły oko oraz stały się fenomenem popkultury - jako filmy kompletnie nie działają! I to dlatego, że Nintendo nie potrafi oddać kreatywności, z której słyną! 

Ktoś pamięta wersję aktorką Mario z 1993 r.?
Podobny poziom absurdu i wiary,
że pomysł wypali. Nie wypalił - zaliczył klapę finansową. 

Obrzucanie obelgami kina dla rodziny nie ma żadnego sensu, do niczego nie prowadzi, a co gorsza - i tak zarobi, bo fanatycy konsoli wiernie wejdą na salę, by sprawdzić, jak wiedzie się w królestwie grzybów, gdzie urzęduje Peach ze swoją armią klonów. I chociaż można docenić starania - małe odnośniki do ,,Mario Kart'', ,,Mario Super 3D'', to nic nie zmienia. To nadal bezduszny, bezemocjonalny kocioł, bez intrygi, bez tożsamości i jakiejkolwiek satysfakcji, że warto było poświęcić pięć minut przed dużym ekranem. Lepiej usiąść do konsoli, i zapomnieć, że kino proponuje ci swoją wersję - gdzie nie masz wpływu na przebieg rozgrywki, a Mario wraz z bratem Luigi są karykaturą reklamy telewizyjnej, jak zbieranie power-upów dobrze wygląda, gdy masz kontroler przed sobą, a nie podczas obserwacji ,,wyremontowanej'' postaci w grafice trójwymiarowej, co zabiera ci przyjemność z przygody, bo nie masz nad nikim kontroli. Muszę to powtórzyć, ale gry wideo bez fabuły nigdy nie będą materiałem na kino. Po prostu nie nadają się jako inspiracja dla X muzy. Koniec, kropka. Dajcie już spokój, proszę was jako wieloletni gracz. Nie róbcie tego więcej, bo wam nie wyjdzie. 

Japonia/USA, 2023, 90'

Reż. Aaron Horvath, Michael Jelenic, Sce. Matthew Fogel, muz. Koji Kondo, Brian Tyler, prod. Illumination Entertainment, Nintendo, Universal Pictures, wyst.: Chris Pratt (głos), Anya Taylor-Joy (głos), Charlie Day (głos), Jack Black (głos)



Inside

Dziwny thriller, który wiele osób zmęczy po pierwszej połowie, ponieważ opowiada historię o przetrwaniu w wielkim apartamencie w Nowym Jorku. Drobny złodziejaszek zamierza okraść artystę z jego schedy, obrabować drogocenne obrazy i ,,zbić'' dolary na cudzej własności. Niestety, plan nie wypala. Zamiast konkretnej kradzieży bez śladów, włącza się alarm, klimatyzacja przestaje funkcjonować prawidłowo, a elektronika zawodzi. Z tego powodu nasz mały przestępca zostaje uwięziony w szklanym domu z majątkiem. Co z tego, że otacza się bogactwem, skoro musi walczyć o przeżycie, gdyż brakuje pożywienia, służba nie odwiedza pokoi, a drzwi są szczelniejsze od pancerza. Willem Dafoe jako Nemo gra w sztuce monodramatycznej. Przez jakieś 98% seansu widzimy twarz jednego aktora. Czasem jakiś nieśmiały rzut na twarz salonowej, która odkurza korytarze. Czy dziecko, które wyszło na spacer z psem. Dafoe jest zamknięty od wewnątrz, odizolowany od świata zewnętrznego, dlatego zmaga się z postępującą samotnością, pustką i marazmem wobec sztuki, która bez ,,widowni'' nic nie znaczy. Jest bezwartościowa. 

Pomimo niesprzyjających okoliczności mamy chwilę na zabawę i drobne przyjemności. Po otwarciu lodówki leci ,,Makarena'' od zespołu Los Del Rio. W basenie upija się szampanem oraz przebiera w ,,fatałaszki'', aby zainscenizować sztukę dla sztuki. Dafoe nieświadomie zmienia się w nieobecnego artystę, który szuka ukojenia dla własnego ,,ja''. Nie mogąc połączyć się ze światem z zewnątrz - rozmawia ze swoim ego. Filtrując przez własną wyobraźnię jego wyobrażenie bycia artystą bez widowni. To dosyć unikatowe wyrażenie, jak braki zastępujemy fikcją, choć, jak zaznaczyłem na początku - w połowie seansu część widowni stwierdzi, że ,,Inside'' będzie za długi, za wolny, o niczym. Jasne - rozumiem, że garstka osób zaśnie w trakcie oglądania, ktoś pomyśli, że to dosłownie ,,sztuka dla sztuki'', mamałyga twórcza dla zblazowanych, impresjonistycznych twórców. Natomiast, jest coś niepokojącego w tej historii. Jakaś podskórna samotność artystów, którzy sami wyznaczają wartość sztuce.

Wielka Brytania, Niemcy, Belgia, Szwajcaria, Grecja, 2023, 105' 

Reż. Vasillis Katsoupis , Sce. Ben Hopkins, zdj. Steve Annis, muz. Frederik Van de Moortelprod. A Private View/Heretic, wyst.: Willem Dafoe, Gene Bervoets, Eliza Stuyck


Roving Woman

Prawdziwie amerykańskie kino z polską aktorką na pierwszym planie i polskim reżyserem na stołku? Jak najbardziej! Dobre zdjęcia Łukasza Dziedzic, magnetyzujący występ Leny Góra, która obecnie wróciła do Polski - przyjemność porównywalna do wielkiego kina drogi bez granic. Mamy klasyczną opowieść o wyruszeniu w podróż bez celu, aczkolwiek nie do końca, ponieważ ruszamy za nieznanym piosenkarzem. Uderzając na spotkanie z niewiadomym. Sara zostaje wyrzucona z mieszkania przez chłopaka, kradnie samochód, przemierza szerokie pasma pól i autostrady wiodącej do najodleglejszych snów Dzikiej Kalifornii. 

Wiecznie w ciągłym ruchu, na zboczach, prowadząc intymne rozmowy nocą. Ukojenie dla strapionych podróżników, którzy szukają siebie w chaosie i dezinformacji. Jednocześnie, to film pełen sympatii dla Ameryki Północnej. Bez wiodącej komunikacji telefonicznej, sieci internetowych, płytkich relacji w erze Tik-Toka. Lecz prawdziwa radość, by zasiąść za kółko i przez boczne lusterko odmierzać krajobraz. Pierwsze przeciągające się ujęcie na Los Angeles to piękny wstęp do szerokiego świata, który zgubił autentyczność przez randkowanie w aplikacjach, puste slogany, jak sukcesy bez samospełnienia, korpo-robota i taniec z rzeczywistością, którą wybrzydzamy. 



Film, który został wyprodukowany przez Wima Wendersa, czyli jednego z moich ulubionych reżyserów (nie tylko w formacji nowego kina niemieckiego) - od razu czuć, że jesteśmy w dobrych rękach. Podobny styl kręcenia - długie, kameralne ujęcia, umiejętność, jak wyświetlać drogę samotnych, spustoszonych serc, rejestrując drobiazgi, które wpływają na nostalgiczny klimat. Zdolny operator wielokrotnie kameruje wydarzenia jako relacjonator z fotelika samochodowego. Potrafi nie wysiadać z samochodu, lecz przeglądać zdarzenia jako pasażer. To sprawia imponujące wrażenie, że jesteśmy podglądaczami wielkiej odysei, gdzie bohaterowie gubią się i odnajdują na ścieżce bezbrzeżnych alejek. 

Gdzie zatrzymujemy się na pustej pustyni, by oczyścić panienkę ze wzruszenia i płaczu Sary, która straciła bezpieczne schronienie. Lądujemy w barach, żeby porozmawiać przy piwie, odpalić płytę CD i zapomnieć, że Los Angeles obecnie kojarzy się z miastem bezdomnych. Bezkresna wędrówka przez dzikie wynaturzenia nie przypomina w żadnym razie buntującego się Kowalskiego w ,,Znikającym punkcie'' (1971). Tutaj Lena Góra, to badaczka tego, co kiedyś czyniło nas wolnymi - świadomość, że nie ważne dokąd jedziemy, ale dlaczego, dla jakich emocji oraz, co najważniejsze, z własnego wyboru. Nie przez państwo, nie przez okoliczności zewnętrzne, lecz bez przymusowego świadectwa, że postąpiliśmy słusznie. 

Polska/USA, 2022, 95'

Reż. Michał Chmielewski, Sce. Michał Chmielewski, Lena Góra, zdj. Łukasz Dziedzic, muz. Marcin Lenarczyk, John Hawkesprod. FixaFilm, Friends With Benefits Studio, wyst.: Lena Góra, John Hawkes, Chris Hanley, Crystal Rivers

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz