niedziela, 23 października 2022

Trzy na jednego #5


Kadr z filmu ,,W drogę!''.

Trzy na jednego, to seria, gdzie będę krótko omawiał najnowsze produkcje, które lecą w kinie, albo co gorsza - nie pojawiły się w polskiej dystrybucji. Na czym polega zabawa? - ano na tym, że zaczynam od historii, która podoba mi się najmniej, a trzeciego kandydata mianuję jako zwycięzcę zestawienia. Zakładam, że będą to mini-recenzje, czyli skrótowe podejście do opowiadania obrazów. Lapidarna forma, która ma zachęcić lub zniechęcić do oglądania.

W drogę!

Jeśli jest coś, czego nie potrafię zdzierżyć w kinematografii, to szukanie akceptacji widza w dziecku, które nieustannie musi akcentować pierwszeństwo w narracji. Dawno nie czułem się zakłopotany podczas seansu, ale kiedyś musiało to nastąpić. Nie mam za wiele do powiedzenia, ponieważ nie chcę lać wody, zarzucać oszczerstwami i błądzić po instancjach, jak nie kręcić kina w XXI wieku. Ani to poetyckie kino drogi na wzór niemieckiego mistrza Wima Wendersa, ani poruszająca perskie korzenie wyprawa po portret irańskiej rodziny w realiach otwartych granic. Zbałamucone, przegadane nicpoństwo, które kręci się w kółko uczepionych tematów i stara się być lekki, otwarty na Zachód doprowadzając do laicyzacji państwa na Bliskim Wschodzie. Przeładowane dialogami, wiecznym skupieniem uwagi na małego pasażera auta, który stanowi główny punkt kamery, co wręcz namacalnie pożera źródło fabularne. Typowa historia, gdzie para małżeńska wyprawia się w nieznany dla Europejczyków krajobraz doprowadzając się na skraj wyczerpania umysłowego, a zmartwienia przybierają karykaturalny kształt odmierzając krok w pustkę, która pochłania ich zdrowie doszczętnie. Kameralne pisarstwo, ujęcia, jakby kopiowane od lepszych autorów, w stylu Abbas Kiarostami. Leniwe cięcia, które w żaden sposób nie ujawniają poetyckiej duszy irańskich reżyserów - ani to społeczny, intelektualny wywrotowiec, jak Asghar Farhadi, lub malowniczy Majid Majidi, szczery do bólu Sohraba Shahida-Salessa. To niemal obraza dla filmowców z tamtego regionu, którzy zawsze poruszali ważne kwestie egzystencjalne, zawodowe czy historii państwa pod rządami szacha. 


Co gorsza - film nie potrafi uszanować ciszy, co z tego, że masz szlachetne ujęcia na relaksujące pustkowia, jeśli gadające głowy odwracają twoją koncentrację, a kiedy masz wrażenie, iż zmierza we właściwym kierunku, on dalej nie potrafi się zatrzymać i porusza jałowe dyskusje. Uważam, że w kinie irańskim tylko Farhadi potrafi ,,przegadać'' obraz oraz robić to z subtelnością nitki przechodzącej przez igłę. Niektórzy nie potrafią kontemplować w sztuce, i ,,W drogę!'' jest tego wyraźnym przykładem. To film irytujący na wielu płaszczyznach - ,,wciskający'' dziecko jako element pierwszyzny, co totalnie degraduje jego rolę. Nie wiesz, jak prowadzić dzieci w kinie? Obejrzyj sobie dowolne kino wspomnianego Wima Wendersa (m.in. ,,Alicja w miastach''), Céline Sciamma (o ,,Małej mamie'' pisałem niedawno), czy Victora Erice (,,Duch roju'') - przepraszam, że się unoszę, ale to kino skapciałe, ogołocone z jakiejś pozytywnej energii, mdlące oraz świdrujące tanimi zagrywkami, których nie powinno się uczyć w szkołach filmowych od małego! Obejrzeć można, ale czy warto? Wątpliwe.

Iran, 2021, 93'

Reż. Panah Panahi, Sce. Panah Panahi, zdj. Amin Jafari, muz. Peyman Yazdanian, prod. JP Productions, wyst.: Hassan Majooni, Pantea Panahiha, Rayan Sarlak, Amin Simiar


Apokawixa

Postpandemiczny komentarz społeczny w pastiszowym kinie gatunkowym, i to w Polsce? Projekt nie tyle cudaczny, co rzadko spotykany w nadwiślańskim kraju. I naturalnie - mógłbym zacząć od wyliczania wad, bo ile warsztatowo jest to zmontowane dynamicznie i z werblem, tak na wielu płaszczyznach ,,Apokawixa'' wykłada się na poziomie politycznym, społecznym i grozy. Ale od początku. Maturzyści postanawiają urządzić sobie imprezę w pałacu - nie przejmując się zakazami państwowymi, gdzie wzbrania się spotykać w szerokim gronie z powodu rozprzestrzeniającej się choroby. Nie bacząc na okoliczności syn miliardera wychodzi z inicjatywą zapraszając szkołę na potańcówkę w bogatej posiadłości. Zbiera się potężne towarzystwo, choć w tle zamieszki klimatyczne, morskie zatrucia czy ostrzeżenia przed zarazą. Otrzymujemy klasyczne wprowadzenie - przedstawienie najważniejszych postaci, jakaś ukryta miłość, pożegnania i niespełnienia. Postacie, jak to w kinie gatunkowym - precyzyjnie sztampowe, od ekierki. Kogo my tu mamy: fanów motoryzacji, chodzącą encyklopedię, eko-terrorystkę, wodzireja, pseudo biznesmenów zajmujących się pastylkami oraz prostytucją. I chociaż nie powinienem się czepiać, bo w każdym kinie gatunkowym mamy bohaterów z papieru, to pytanie: nie dało się tego odrobinę dokręcić? W sensie - kuj na schemacie, ale niech mają trochę osobowości, bo to przypomina jakiś festiwal zaszufladkowania. Przez co komentarz społeczny traci jakikolwiek pierwiastek przyzwoitości.


Na przykładzie ,,Apokawixy'' łatwo dostrzec, gdzie producenci maczali palce - to wciskanie o zagrożeniach ekologicznych, maseczki oraz polaryzacja społeczeństwa, tylko oni byliby do tego zdolni. Tłuc do głów oksymorony, wszelkiej maści podniecenia o bezpieczeństwie i bzdurach, na których temat nie mają żadnego pojęcia. Wiem, że mój stosunek do producentów jest nacechowany negatywnie od samych podstaw, jak powstał kinematograf, ale naprawdę wkład interesantów jest najczęściej katastrofalny. Dlatego cieszę się, że przyszedł Orson Welles, John Cassavetes oraz pozostali niezależni filmowcy, co ich wszystkich wyjaśnili. Pomijając zastrzeżenia do ingerencji producentów mamy ostrą przejażdżkę po konwencjach fantastyki. Gdy zjawiają się bakterie, które atakują układ nerwowy - sinice zamieniają ludzi w krwiożercze zombie. Potraktowane, och, jak dobrze, z przymrużeniem oka, po serii komiksowej ,,The Walking Dead'' cierpię na chroniczny przypadek nie lubienia hordy żywych trupów. Taśmowe telenowele z mamroczącymi trupami wyjątkowo mi się przejadły, więc jestem zadowolony, że tutaj nie mamy dosłownej apokalipsy umarlaków. To w zasadzie lekka kpina z tych niepoważnych lęków utraty człowieczeństwa przez zewnętrzne zawirowania spowodowane politycznymi wpływami o władzę.

,,Apokawixa'' bawi się narzędziami, nie jest sprowadzony do melanżu, rapowania na scenie, urządzania bezmyślnej konsumpcji używek z ,,Projekt X'', gdzie liczą się młodzieżowe popisy i marsz ku zagładzie. Nabija się z uczniów, z szachrajki, policji, mutacji. Niemal przekreślenie tego trudnego okresu, który pozamykał nas w domu, gdzie kosztem za bezpieczeństwo przypłaciliśmy utratę wolności osobistej, tracąc psychologiczną więź ze światem realnym. Pod koniec rzekłbym, że to polski ,,Resident Evil'' z równie pokracznymi, kiczowatymi dialogami, gdzie horror zdarzeń jest umowny, celowo przerysowany i z myślą o młodszej widowni. To polskie kino gatunkowe dalekie od wzoru, ale jeśli mamy jakiś kierunek wybrać, to idźmy w tę stronę. Wyjdźmy ze strony komfortu i po prostu się buntujmy na ujednolicone kino, bo widać, że Żuławski czuje ,,bluesa'' młodego pokolenia, które nie miało żadnego konkretnego wyboru na wpływy polityczne i ruchy narodowo-społecznościowe.  

Polska, 2022, 120'

Reż. Xawery Żuławski, Sce. Xawery Żuławski, Krzysztof Bernaś, Maciej Kazula, zdj. Marian Prokop, muz. Jan Komar, Mikołaj Majkusiak, prod. TVN Warner Bros. Discovery, wyst.: Mikołaj Kubacki, Natalia Pitry, Mariusz Urbaniec, Waleria Gorobets, Aleksander Kaleta



Funny Pages 

Ważne wydarzenie, dla każdego zakochanego w obrazkach. Mieliśmy już tego trochę - poruszający film biograficzny o Robercie Crumb w filmie ,,Crumb'', neurotycznego rysownika w ,,Wilsonie'', komiksy przeniesione na ekran filmowy, jak ,,Persepolis'' o dzieciństwie w Iranie, rewolucji islamskiej czy wyrwaniu się z matowej społeczności. Tymczasem ,,Funny Pages'' przemawia o samym środowisku. Grupce pasjonatów, którzy za darmo by ślęczeli nad panelami, rozbijali kartkę na ujęcia oraz kompozycję malarską. Nastoletni nerd pochłonięty płótnami kreślarskimi, dla którego celem jest badanie rynku amerykańskiego. Wielkie oddanie dla muzy w płynnych obrazach, które kamuflują nasze obsesje, toksyczne zachowania, popęd seksualny czy tęsknotę za prostotą. Czarna komedia, która przedstawia rysowników jako niestabilnych emocjonalnie, cóż, taka jest branża, to oryginalni ,,bałaganiarze'' z krępą wyobraźnią, o licznych zainteresowaniach, z ekscentrycznym samostanowieniem. Zawsze na przekór modom, zachowaniu stadnym, oddający życie za kawałek planszy z ołówkiem kopiowym za uchem. Nie mniej ta fascynacja przechodzi na widza z zatrważającą furią. Jednakowo obrzydliwe, co piorunująco inspirujące. Bez fałszerstw, narzuconego stylu czy korporacyjnego robotyzmu.

Zasłużona nominacja w Cannes, gdyż potrzebujemy takich debiutów. Kto wie, czy ,,Funny Pages'' nie będzie tym, czym dla nowej formy amerykańskiej ,,Powrót Mrocznego Rycerza'' czy ,,Maus'' (nagroda Pulitzera w 1992 r.) w dziedzinie komiksu. Przemierzająca kolejne szlaki dla tych maniaków z obrazkami, którym należy się osobny rozdział w historii kina. Oraz dozgonny szacunek za prawidłową arogancję i środkowy palec w obłudnych tyranów czy przedsiębiorców. Czuć tu wpływy niezależnej amerykańskiej sceny filmowej z lat 90. XX wieku (czyli w szczytowym okresie, gdy buntownicy wzięli się za kamery i pokazali prawdziwe oblicze Ameryki - z dala od błysku fleszy i udawanego, sztucznego Hollywood). Prawdziwe serce Ameryki zawsze kręciło się wokół marginesu społecznego (John Steinbeck coś o tym wie). To nie jest poukładany świat, lecz prawdziwe wariactwo, z dala od kapitalizmu, który urządził nielicznych. Jeśli chcecie zobaczyć prawdziwe kino amerykańskie, które wciąż udowadnia swoją ,,potęgę'' lub pokazuje niegrzeczny pazur, a nie nadmuchiwaną lalę z silikonami, no to ,,Funny Pages'' jest dla was, dla osób, które wolą wielomiliardowe widowiska otworzą się oczy, że kino amerykańskie potrafi zejść z cokołu i doprawić je nutką szaleństwa kontrolowanego. 

USA, 2022, 86'

Reż. Owen Kline, Sce. Owen Kline, zdj. Sean Price Williams, Hunter Zimny, muz. Sean O'Hagen, prod. A24, wyst.: Daniel Zolghadri, Matthew Maher, Miles Emanuel, Josh Pais

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz