wtorek, 15 marca 2022

Batman - Recenzja nie dla fanbojów nietoperza

 



Człowiek przebrany za skrzydlatego nietoperza liczy sobie ponad osiemdziesiąt lat. Po raz pierwszy (jako sędzia skorumpowanego miasta, bez odznaki i wyprany spod prawa cywilnego) pojawił się na łamach Detective Comics, gdzie parodiował w obcisłym kostiumie bijąc się z ulicznymi łobuzami. Debiutując rok po tym, jak pojawiła się najbardziej ikoniczna postać w fabryce DC, czyli Człowiek ze Stali, potężny Superman. Pierwszym nieoficjalnym filmem o Batmanie możemy uznać ,,The Bat'' z 1926 r. - w niemym thrillerze, gdzie siał postrach wśród mieszkańców oraz był ścigany przez władze państwowe. Jego wizerunek zmienił się w chwili, gdy pojawił się w pulpowym magazynie dla dzieci - prędko stając się ulubieńcem czytelników i kanoniczną postacią w dorobku amerykańskiej branży komiksowej. Wizja tego, kim jest przebieraniec i jakimi środkami dysponuje, to historia na podcast, a nie zamierzam rozpisywać się o każdym filmie, gdzie autorzy eksperymentowali z wizerunkiem Bruce'a Wayne i jego alter ego. Dlatego pozwólcie, że będę przytaczał ważne wydarzenia lub ważne albumy komiksowe - nie rozcieńczając recenzji, która ma skupić się na tytule, który chcemy sobie omówić.

Wiele osób będzie zaskoczona, że seans trwa trzy godziny, to długi materiał, który ostatecznie będzie klątwą dla produkcji. Pierwsze wrażenie - całkiem pozytywne. Mroczne zaułki skąpane w deszczu i w laboratoryjnych dekoracjach - sterylność, miasto wytarte z kolorów, pozbawione czułego pierwiastka, przegniłe do ostatniej deski. Przyzwyczailiśmy się do wersji gotyckiej, ponieważ ikoniczne miasto Gotham od zawsze kojarzyło się z plugastwem, z cieniami i dramatyzacją środowiska lokalnego. Wielokrotnie opiniotwórcy sugerują, jakoby ,,Batman'' czerpał inspirację z klasyki gatunkowej, jak ,,Zodiak'' od Finchera czy ,,Blade Runner'' od Ridley'a Scotta. Tylko po pierwsze - są to inspiracje bez pokrycia i kompletnie oderwane od rzeczywistości, ponieważ obie produkcje skupiają się na innym problemie niż nowy film od Matta Reeves. ,,Zodiak'' został odcięty od taniej akcji oraz bacznie skupiał się na obsesyjnym poszukiwaniu mordercy, gdzie od rozwiązania ważniejsze były poszlaki oraz teorie związane z seryjnym mordercą. Z kolei ,,Blade Runner'', to cyberpunkowa adaptacja powieści kontrowersyjnego pisarza z Chicago. Po drugie - inspiracja cudzymi wytworami kulturowymi nie oznacza, że pogłębiają wartości poznawcze danego kina. ,,Batman'' niemal od początku ma problem z tożsamością. Nie wie, czy zamierza iść w ślady sensacyjnej inwigilacji i powiązań, czy być pełnoprawnym, wysokobudżetowym produktem dla milionowej publiczności. 

Jak na film, gdzie otrzymujemy detektywa z krwi i kości - jest wystarczająco nieudolny w swojej fachurze. Początki Mrocznego Rycerza w wersji Matta Reeves, to udział w kombinacyjnej akcji, gdzie głównym namiestnikiem zbrodni jest Riddler (tzw. Człowiek Zagadka). W tle przewijają się rodziny mafijne (Falcone, chociażby), doskonale znane z albumów komiksowych, jak ,,Długie Halloween'' czy ,,Batman: Year One'' (popularne również na polskim rynku komiksowym). Większa część seansu skupia się na osobistej zemście pana Riddlera, który zostawia wskazówki dla Zamaskowanego Krzyżowca - chcąc udowodnić Batmanowi, że nie wiele różnią się od siebie. Jak na dwudziestowiecznego Batmana, pozbawionego klasycznych gadżetów i drogich zabawek - otrzymujemy niewinną zabawę w kotka i myszkę. Gdzie pan Zagadka zostawia ślady w formie szyfrów i zakamuflowanych informacji, które mają być początkiem upadku Gotham i udowodnieniem winy człowieka przebranego w kostium nietoperza. To niebezpieczna postać, pozbawiona ogłady psychologicznej, która chce potwierdzić, że to inni są problemem świata, nie widząc, iż sami doprowadzają miasto do zepsucia i wyniszczenia moralnego. 

W tle przewijają się postacie znane z innych filmów, jak Pingwin z ,,Powrotu Batmana'' z 1992 r. Z tą różnicą, że tutaj jest zwykłym krętaczem bez wielkich wpływów. Przestraszony szaleniec, któremu wydaje się, że trzęsie posadą i jest szanowany wśród opinii publicznej. Trzeba zaznaczyć, że to pierwszy poważny problem tego filmu. Drugoplanowe postacie, które nie wiele wnoszą i skrzętnie ,,zabierają'' przyjemność w obcowaniu z historyjką o fikcyjnym bohaterze. Przesłaniają to, czym miało być - rasowym kryminałem z elementami akcji. Tymczasem sprawa kryminalna rozwiązuje się samoistnie, bez większego udziału widza. Zanim zdążymy pomyśleć nad zagadkami, które podrzuca zamaskowany zbrodniarz - usłyszymy odpowiedź i rozwiązanie, przez co nie pobawimy się w Sherlocka. I będąc absolutnie szczerym - nie mamy żadnej satysfakcji z finalnego rozstrzygnięcia. Wszystko zostało podane na tacy, bohaterowie tłumaczą wiele rzeczy po kilka razy, byle potwierdzić coś, co już wiemy. 

Zaś szczytem nieprzemyślanych koncepcji jest ujawnienie Seliny Kyle. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego pojawia się kobieta-kot. Zapycha czas ekranowy, a nic nie wnosi i tylko potwierdza moje przypuszczenia, że autorzy chcieli, za wszelką cenę, przypodobać się każdemu, kto kojarzy kocicę z albumów o Batmanie. Jaki mam z nią problem? Ano taki, że służy jako ozdoba - jak guma balonowa - śliczna dla oka, dla duszy ślepota. Bezkarny zapychacz, gdzie mizdrzy się do Mrocznego Rycerza bez lśniącej zbroi. Ich romans to największa bujda w nowym Batmanie. Żadnej chemii ekranowej, żadnych przesłanek by coś zaiskrzyło. Wrzucone bez konsekwencji, i na doczepkę. 

Dla każdego fana, który choć trochę interesuje się komiksami - taki romans z miejsca powinien zostać banowany. Na odtrutkę polecam ,,Batman: Heart of Hush'' (napisane przez prawdziwego fachowca w dziedzinie Batmana, czyli Paula Dini), gdzie otrzymacie zestaw, jak powinien wyglądać prawdziwy romans wśród superbohaterów. Nie dziękujcie - po prostu wolę promować lepsze rzeczy. W porządku, zostawmy nieszczęsne amory w spokoju, nie mam ochoty grzebać głębiej, bo jeszcze ktoś powie, że czepiam się każdej błahostki. Doceniam za to, że scenarzyści nie poszli na łatwiznę i próbują przypomnieć widowni, jakim nowicjuszem był Bruce Wayne w pierwszych latach działalności pod osłoną nocy. Mściciel z Gotham nie raz ,,wykłada'' się na prostych rzeczach - obrywa od zwykłego zbira, jego zmysł zawodzi, myli się w dochodzeniu, nie jest szanowany w oddziałach policyjnych. Pracuje na swoją reputację jako postrach wśród złoczyńców. Z mniejszym lub większym skutkiem stara się wybronić moralną zasadę przywdziania zwierzęcej maski - unikając zabijania i przekraczania granicy między matołem, który bezmyślnie okalecza bliźnich, a sędzią i sumieniem dużego miasta z zapchlonym dziedzictwem. Batman w ów wersji to pół profesjonalista - z wyraźnym kalectwem umysłowym. Nieustannie wygląda na zrezygnowanego, niemal wycofanego. Wyciszona bomba emocjonalna, która tyka w ekstremalnych działaniach bojowych. 



Dużym powodem do nie zadowolenia jest przedstawienie prawdziwego Batmana - czyli Bruce'a Wayne, który przywdziewał fałszywe maski, aby tuszować oblicze nocnego stworzenia. Aby nikt nie powiązał go z nocną zmorą, która skrywa się wśród cieni. Kojarzony jako beztroski miliarder, niebezpieczny kobieciarz, który widnieje na okładach pism. Zblazowany szczęściarz, który odziedziczył fortunę, bogatą posiadłość i firmy na użytek państwa. Tutaj jestem srogo rozczarowany, bo to zwykły, zagubiony dzieciak bez charyzmy i osobowości. Odkąd pamiętam Bruce Wayne zawsze cieszył się zainteresowaniem, natomiast u Matta Reeves czuję rozgoryczenie, to najgorszy Bruce Wayne w historii kina - nie inaczej. Pozbawiony energii, wyssany z życia, wygląda jak przeciętny młodzieniec ze szkoły, z rozkapryszoną grzywką, a nie popularny milioner, w którym kochają się kobiety z salonów wybiegowych. Z przystojnego młodzieńca uczynili go godnym pożałowania ,,smutasem''. Dlaczego? Nie rozumiem wizji, która nie koliduje z klasycznym wizerunkiem. Próba reinterpretacji? Jeśli tak, to pozbawiona sensu i wiarygodności. 

Na większą lub mniejszą uwagę zasługują poszczególne sceny akrobacyjne - w przeciwieństwie do leniwego Nolana, gdzie sceny akcji były, delikatnie mówiąc, pozbawione gracji, w końcu mamy dobrze wyreżyserowane sceny kaskaderskie, gdzie pojedynki są żywe oraz pokazane w szermierskim tańcu. Przede wszystkim znakomicie zmontowane, wyraziście zainscenizowane, oraz, co najważniejsze, inteligentnie oświetlone. Widzimy ruchy aktorów w pełnym obrazie - bez dętych cięć, które były kulą u nogi pana Christophera Nolana w jego trylogii o Mrocznym Rycerzu. Czujemy siłę czy precyzję w ulicznej bijatyce, albo podczas korytarzowych przepychanek - mówię z ręką na sercu, to największa zaleta nowego Batmana. Niestety wszelkie zachwyty toną w nieścisłościach oraz w banalnych dziurach scenariuszowych - od dramatycznie napisanego Riddlera, który zostaje schwytany bez udziału Batmana, którego jedyną siłą jest inspiracja Zamaskowanym Krzyżowcem i powtarzaniem, aż do marskości wątroby, że Batman jest szaleńcem, jak pacjenci z Arkham (czyli szpitala dla obłąkanych). Nic nowego, ani wartościowego, przeciętny fan Batmana widział tę wizję trzykrotnie. Jeśli to miało być zaskakujące, zaznaczam - nie było. Ale gorszą wpadką zostaje nieszczęsny kryminał, który okazał się zasłoną dymną. Pod koniec filmu producenci przypominają, dlaczego nie traktują widzów poważnie, tylko jak dzieci. 

Z kameralnego kina przechodzimy w pełnoprawny akcyjniak, z tanimi twistami i podwójnym finałem. Batman z detektywa zamienia się w ,,skoczka'', który ładuje ciosami w ,,komandosów'' w maskach. Im bliżej końca czułem coraz większe zmęczenie obrazem - tasowanie postaciami bez ładu i składu, ratunki w ostatniej chwili, które są zmorą amerykańskiego kina od czasów premiery ,,Nietolerancja'' z 1916 r. Kobieta-kot wkracza do akcji, aby uratować Batmana przed niechybną śmiercią - zwrot z taniego filmu, który doszczętnie pogrzebał ,,realizm'', jakże kreowany przez panów za kamerą. 

Nowy ,,The Batman'', to jedna wielka sinusoida. Od klimatycznych, czarno-białych wnętrz, po inteligentnie oświetlone pojedynki na pięści, nadpsute przez nadmiar niepotrzebnych postaci, gdzie zbędny romans wydłuża seans, który gubi rytm między dojrzałą widownią, a popisówką dla młodzieży. Gdzie szaleńczy pościg za przebierańcami nie zwiastuje poprawy w mieście Gotham, a wszelkie powiązania między policją a mafią jest już wyświechtany w kinie gangsterskim. Na pocieszenie wizerunek niezgrabnego Batmana, który uczy się fachu czy nabiera szacunku wśród gangów. Co nie zmienia optyki, iż nowy Batman, to zwyczajnie nieskoordynowany produkt, który nie potrafi zdecydować się, czy chce być cichym filmem o poszukiwaniu mrocznej odpowiedzi, dlaczego Gotham nigdy nie będzie ,,zdrowym'' miastem, a sensacją kina klasy B, gdzie każdy, na każdego ma haki i dowody skazujące na korupcje bezdusznych władz bezdusznego miasta


USA, 2022, 175'

Reż. Matt Reeves, Sce. Matt Reeves, Peter Craig, zdj. Greig Fraser, muz. Michael Giacchino,  prod. DC Comics / DC Entertainment / Warner Bros., wyst.: Robert Pattinson, Zoe Kravitz, Colin Farell, Paul Dano

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz