czwartek, 4 lutego 2021

Miesiąc z horrorem: Egzorcysta

 


Powrót do żelaznych klasyków bywa uciążliwy. Jedne cieszą oko, jak ,,W kleszczach lęku'', drugie raczej irytują groteskową manierą, jak ,,Teksańska masakra piłą mechaniczną''. ,,Egzorcysta'' wyszedł na świat w latach 70. XX wieku wzbudzając kontrowersje i szok na salach kinowych. Ma swoich zwolenników oraz przeciwników. Do których należę? Do żadnej ze stron. Nie jestem ani fanatycznym wyznawcą, chociaż jako nastolatek oglądałem wszystko, co miało podłoże religijne - więc ,,Dziecko Rosemary'' oraz ,,Omen'' katowałem na kasetach VHS i płytach DVD. Nie jestem także naczelnym krytykantem, powiedzmy, iż ,,Egzorcysta'' nie wzbudził większych emocji po powtórce. Ale po kolei. Nie panikujcie. 

Akcja ma miejsce w Gujanie. Jesteśmy świadkami wykopalisk archeologicznych, spotykając misjonarzy z kapłaństwem, gdzie zwiastun złych, nadprzyrodzonych mocy spotęguje w finale, ale nie będę zdradzał przedwcześnie zakończenia (a w zasadzie wcale) dla osób, które nie widziały obrazu Williama Friedkina. Otrzymujemy długie wprowadzenie do wizji autora: co wskazuje na fałszywych bożków na statuach, prezentując złowieszcze sceny oraz zapowiadając czarcie sztuczki i zgryzotę z piekła rodem. 

Początek oraz akt I nieco osłabia atmosferę zaszczucia. Mamy mozolne ekspedycje: chcąc wprowadzić na ekran postacie, które spotkają się w rozstrzygnięciu dramatu dziecka, które zostanie opętane przez dziecię szatana lub samej Gwiazdy Zarannej (rogaty pan ma wiele imion, więc możemy się domyślać, sprzeczać, kim jest lub czym jest negatywna wibracja w ludzkim organizmie). Zaczyna się niewinnie, jak każdy szanujący się horror. Córka mamusi o nazwisku MacNeil znajduje planszę Ouija, i zaczyna opowiadać o fikcyjnym znajomym, który, co będziemy udawać - zawładnie nad umysłem małej dziewczynki. Ale zanim dojdziemy do opętania - twórca koniecznie chce przedstawić resztę załogi.

Akt pierwszy nieustannie wprowadza na scenę nowe twarze: od księdza, który stracił wiarę w misję, po detektywa, który został świadkiem makabrycznej zbrodni w kościele. Jesteśmy bombardowani tematami obyczajowymi, skandalami na tle chrześcijańskim: wraz z bluźnierstwem wobec Boga i Marii z Nazaretu. Z reporterskim sprawozdaniem śledzimy narastający konflikt między duchowym zagubieniem a stratą świadomości przez Regan MacNeil. Malutka dziewczyna nieświadomie przyjmuje obce ciało, ale jeszcze nikt nie podejrzewa o nadnaturalne stworzenia czy nie diagnozuje choroby duchowej. Lekarze analizują, badają i z orzeczeniem stawiają kropkę nad i, iż ma uszkodzony płat czołowy, rozstrój emocjonalny - przechodząc burzliwie okres dojrzewania. Ale wiemy, że to bujda, że z dziewczynką jest znacznie gorzej, a przypadek kliniczny bardziej skomplikowany. Iż diagnoza medyczna nie wystarczy, aby wykryć ,,defekt'' w umyśle niewinnej Regan. Toczymy bój z bezsilnością opieki lekarskiej, widzimy, jak zaburzenia Regan uderzają w rodzinę i obezwładniają samotnością, a matka przechodzi stan nerwicowy krzycząc na towarzystwo z nieprzyjemnymi wiadomościami zastanymi pod dom. Sprawa przynosi gorzkie rozczarowania, negatywne skutki, a demon przejmuje kontrolę nad ludzkim losem, rośnie w siłę i burzy bezpieczeństwo jego mieszkańców.  

Czy ,,Egzorcysta'' przeraża? Mam mieszane uczucia. Kronikarska fabuła skacząca od wątków księdza z sardonicznym poczuciem humoru, a matki z dzieckiem, która rozpaczliwie walczy o zdrowie córki jest poprowadzona według standardów Nowego Hollywood. Nikt nie tuszuje rzeczywistości, jak Stare Hollywood, dlatego nowi twórcy, jak Martin Scorsese, Robert Altman czy właśnie William Friedkin postanowili, że będą prowadzić historie zgodnie z realiami panującymi w Stanach Zjednoczonych. Kamera przeczesuje brudne ulice, ludzie dalecy są od ideału, wręcz obdarci z ideologicznych instynktów, nikt nie romantyzuje przygody, na przykładzie ,,Taksówkarza'' z 1976 r. możemy zauważyć, jak twórcy z tego okresu skrupulatnie trzymali się napiętej narracji politycznej, jak odwoływali się do nocnych kowboi, szaleńców i szarlatanów. Nikt sztucznie nie dekorował rzeczywistości, jak to robili George Cukor, Frank Borzage, James Whale czy Martin Ritt. Warto pamiętać, że to mroczne czasy dla USA, nowe rozdanie i nowe pokolenie filmowców, którzy postawili na realizm narracyjny. Dlatego ich filmy różnią się od klasycznego Hollywood stawiającego na zabawę i rozrywkę, baśniowy sznyt albo ułomność emocjonalną. 



Jeśli jest coś, co nadal trzyma przy ekranie (przy okazji pochwalę): to misternie zaplanowana intryga, oraz przebitki na twarz demona migającego w ekranie w różnych odstępach czasowych. Aby przypomnieć widzowi, że on, wygnany, upadły anioł dręczy ludzkie sumienie, prowadzi do nieszczęścia i zgorszenia małej, niewinnej istoty. Klnąc na wszelkie świętości i czyniąc z dziewczyny grzesznicę oraz rozpustnicę. Moim głównym zarzutem pozostaje groteskowy egzorcyzm: obrzuca obrzydliwymi scenami, jak oddawanie moczu na podłogę (warto wspomnieć, że została sparodiowana w ,,Strasznym filmie''), plując ,,pastą'', nieorganiczną flegmą, co wytrąca z atmosfery zagrożenia, a sprawia, że czuję się zgorszony, lecz nie przerażony. Sam proces, aby wywabić demona z ludzkiego organizmu posiada nieco komiczne linie dialogowe, spuszczając ciśnienie z poważnego obrzędu liturgicznego, a finał jest pospieszny i naciągany, niemal powtarzając sekwencję z wcześniejszych zdarzeń poza kadrem. Sumiennie wykonuje obowiązki gatunkowe, choć nie przepadam za kinem, gdzie liczba ekspozycji bywa nadużywana, a w ,,Egzorcyzmie'' jest to wada najwyższej wagi. Niepotrzebnie długo buduje napięcie, niepotrzebnie, ponieważ wiemy, dokąd zmierza historia, i że nauka nie pomoże rozwiązać konfliktu duszy i ,,rozszczepienia'' jaźni. I jedynie znachor, jakiś duchowny ocali biedne dziewczę od klątwy lucyfera. 

Niemniej, to horror religijny, a to wystarczająca rekomendacja, żebym ,,zmiękł'' oraz zajrzał do środka, ale patrząc z perspektywy znajomości tego gatunku: wolę ,,Omen'' z B-klasową fabułą, ,,Egzorcyzmy Emily Rose'' jako całość miał bardziej skondensowany scenariusz, a ,,Beatus'' lub ,,Młot na czarownice'' miał lepszy klimat. Mimo lekkiego zawodu warto znać, bo to ,,przełomowy'' horror, który będzie miał swoje miejsce w literaturze (kinie) grozy, choć zgrzyta w kilku miejscach i przydałaby się korekta montażowa. Gdyż tempo kuleje, a finał uważam za niesatysfakcjonujący. Wręcz nieznośnie tani.


USA, 1973, 122' 

reż. William Friedkin, sce. William Peter Blatty, zdj. Owen Roizman, muz. Mike Oldfield, David Borden, Lalo Schifrin, Jack Nitzsche prod. Warner Bros., wyst.: Ellen Burstyn, Linda Blair, Max von Sydow

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz