Nie spodziewałem się, że dożyję - dotrwam. Zakładałem blog z myślą o pisaniu. Nie wiem, czy są osoby, które pamiętają dzień, kiedy zamieszczałem własne opowiadania. Jedyne, o czym myślałem - to prezentowanie historii w odcinkach. Zaczynałem jako prosty chłopak z piórem w ręku, a po opublikowaniu ,,Niepewności losu'' otrzymałem kilka pochlebnych opinii, a w szkole zyskałem specjalne wyróżnienie za młodzieżową opowieść o młodych ludziach z nałogami, którzy żyli z dnia na dzień bez większych aspiracji. To były dziwne czasy - pisałem nałogowo, nieustannie, nie liczyło się nic ponadto.
Pisałem, bo chciałem, ale formuła się wyczerpała. Po ukończeniu ,,Jedenaście'' w szkole średniej - z metką kryminału psychologicznego stałem się, jak tytułowa strona - literacko spełniony. Zacząłem opowiadać o największej pasji - o kinie, pisałem pierwsze recenzje o grach wideo czy literaturze. Nigdy nie byłem zdecydowany, do kogo kieruję blog. I mam wrażenie, że jestem już niepotrzebny w/dla strefie/y blogowej. Misja się spełniła, nie muszę niczego udowadniać - w szczególności sobie.
Pamiętam wzloty i upadki. Na chwilę porzuciłem blog, później wróciłem, ale publikowałem rzadko i niechętnie. Milczałem, a potem, jak gdyby nigdy nic - siadałem przed klawiaturą opisując kolejne dzieła. Dzisiaj piszę już tylko po to, by wyrzucić z siebie żal za światem, który stał się rozczarowaniem. Moje dzienniki są pełne pesymistycznego rygoru, spoglądam na kartkę i widzę, że nie piszę niczego wesołego. A obiecałem sobie komedię - jedną napisałem, ale to za mało. Między jedną a drugą wyrwą w czasoprzestrzeni uświadomiłem sobie, że rzucam przyziemność - stałem się zdeklarowanym surrealistą, pogłębiając tajniki medytacyjne, zgłębiając wiedzę o kinie. Nie jestem filmoznawcą z wieloletnim stażem - dopiero od niedawna mogę plasować się jako znawca kina. Pokończyłem kursy, a nadal odnoszę wrażenie, że wiem nie wiele. Pasje, które cieszyły - częściej sprawiają ból oraz cierpienie. Pasja stała się dosłownie pasją - męką, z którą zmagam się każdego dnia, licząc że wysiłki nie idą na próżno. Jestem jak postać księdza z ,,Dzienników wiejskiego proboszcza'' z 1951 r. - utrapiony, z własnymi rozterkami i potrzebą przelania kilka słów na szeleszczący papier.
Nie wiem, czy cieszyć się, że jestem ,,dinozaurem'' w sferze blogowej. Mija dekada od pierwszego wpisu. Nie jestem tym samym człowiekiem - wiara w kino pozostała, ale straciłem sens w pracę i w literackie zdolności do opisywania czegoś więcej niż strata. Jestem jak ci youtuberzy, którzy nie wiedzą, dokąd i do czego mają dążyć. Czas mija, ale czas nie ma dla mnie żadnego znaczenia, to sztywne trzymanie się zegara, jest jakimś psychicznym defektem ludzkości. Dziesięć lat minęło, jak jeden dzień. Oblać święto szampanem? Tymczasem wyszło gorzko, jak na Chrisa przystało. Ale dziękuję za dziesięć lat, które przeżyliśmy. Obyśmy przeżyli kolejne - z pokracznym optymizmem i z szansą na wieczny status. Że warto było, chociaż serce podziurawione, a chwała dla pióra zwietrzała. Aż boję się publikować własne słowa...
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz