Zaglądając do wschodniej granicy: nie łatwo pominąć ,,Wij''. Słoweńska mitologia to jednak wystarczający wabik, żeby zainscenizować zainteresowanie klasyką radziecką. Gusła prawosławne mają dar przyciągania. Rzucają czar na nieprzygotowaną widownię, a fantasy zrodzone z myśli epoki romantyzmu czy oświecenia skutecznie przyciąga tłumy. Ludzi z zachodu pochłania egzotyka, dlatego produkcje ze wschodniej mapy powinny cieszyć się większą uwagą niż zmaltretowane, okupowane tematy, które przerabialiśmy w kinie setki czy tysiące razy. Nie bez powodu najlepsze filmy fantastyczne wyszły poza USA. Ameryka północna zaślepiona realiami - zapomniała, że największą bronią dla gatunku są zapomniane relikwie, narodowy bestiariusz i pamięć o przodkach. Rzecz jasna - ,,Wij'', by nie powstał, gdyby nie opowiadanie Mikołaja Gogola. To na podstawie noweli rosyjskiego satyryka została zrealizowana wizja skromnego dzieła. Obowiązkowo w tematach religijnych.
To jedna z mniej zakręconych opowieści w kinie: skupiająca się na studentach z kijowskiego Seminarium. Panowie zachowują się jak urwisy z małomiasteczkowej kniei. Parka niepoważnych uczniów Jezusa Chrystusa zabłądzi w trakcie wędrówki, więc postanawiają wstąpić do gospodarstwa rolnego, gdzie urzęduje staruszka o błędnym spojrzeniu. Tam - dzieją się rzeczy niesłychane, gdyż okazuje się przeklętą wiedźmą, która skaże młodą damę na wieczne przekleństwo, a młodzieńca na katusze i niełaskę boga. Przeklęta noc z babą jagą prowadzi do śmierci ślicznej dziewoi, która przed ,,kopnięciem'' w kalendarz życzyła sobie, by młodzieniec, filozof z seminarium o imieniu Choma, modlił się o jej duszę przez trzy, ciemne noce. Zadanie wydaje się komicznie niezłożone, ale czuwanie przy duszy zmarłej dziewczyny zamieni się w wykańczający zapis psychologiczny.
Największą estymą cieszy się klimat ze wsi zabitej dechami, gdzie wilkołaki i wampiry zostały przywołane do życia, a uroda zostaje przykryta przez podstępne sztuczki wiedźmy i złowieszczy śmiech graniczący na poziomie kreskówki i przesadnej teatralizacji. Bo o ile fabularne zawirowania budzą sarkastyczny komentarz, ,,Wij'' wciąż potrafi podobać się pod względem prowadzenia trajektorii wizualnych, gdzie kamera orbituje wokół Chroma, by podkręcić opętanie, a świeczki zapalone w cerkwi gasną, zgodnie ze wskazówkami mistrzów grozy. O ile nie potraktujemy dzieła z przesadną czułością oraz powagą - czeka nas zwiewna zabawa (lub przygoda, mniejsza o słownictwo), która przypomni wszystkie mity wywiezione z lasu nad ogniskiem, że gdzieś w zakamarkach dusz kryje się demon. Ta krótka wyprawa, na farmerskich ziemiach potrafi wyszczerzyć zęby i wyśmiać konwencję gatunkową czyniąc z potworów niedostępne fantazmaty, gdzie najdawniejsi chłopi przestrzegali przed okrutnymi, rozdymanymi babami. Przerażony seminarzysta musi ocalić duszę i zmysły przed złowróżbną, opętaną damą zaklętą w niszczycielski byt.
Przeszkodą dla dzisiejszych widzów jest swego rodzaju komediowa rewia, gdzie potwory pojawiają się za późno, żeby docenić charakteryzacyjną pomysłowość twórców, a horror bywa umowny, albowiem Gogol nigdy nie należał do narratorów z grobowca - wolał abstrakcyjny humor, niż straszenie widowni. Najlepsza scena, która udowadnia, że reżyser rusza zgodnie z oryginałem - pojawia się w momencie, gdy otrzymujemy rzut na twarz Chrystusa. Szkiełko kamery skupionej na wizerunkach świętych wybitych w ścianie. Którzy mają minę oburzonych dziadów, co w konsekwencji sprawia, że całość jest lekka. Pogrywając z religijnymi insygniami, światem poza duchowym i potworami z czarcich opowieści. Gdzie szatan nie szepcze, ale śmieje się z wiary, a my jako widzowie - otrzymujemy lekki przysmak. Bez napięć i segregacji na potępionych oraz wiernych.
Czego możemy żałować? Że to nieco skapciała wizja egzorcyzmów, przypowieść o wiedźmie, która bawi się młodym ciałem, a wszelkie sztuczki dekoracyjne oraz operatorskie upadają pod naciskiem niepoważnej zgrywy z wierzeń o demonicznych babach latających na miotle, potworów z dużymi kłami czy mutantów z zaślepionymi oczodołami. To bardziej ciekawostka filmowa niż kino, które będziemy wspominać po seansie. Bo ,,Wij'' to raczej zabawka, która cieszy oraz zachwyca praktycznymi efektami specjalnymi, ale pod względem scenariuszowym oraz pędem do finału nieco przyciska do ściany i każe zapytać: czy to wystarczy, aby kilka przezabawnych, przedramatyzowanych scen sprawiła, że wytrwamy przy ekranie? Bo o ile słoweńskie legendy oraz bajania są wieczne i w fantastyce działają, o tyle fabularne psoty i jednowymiarowi protagoniści nieco pachną kurzem oraz zapomnianym, stęchłym humorem, co należy docenić, ale nie każdy pochwali. Wybór zależy od waszej wrażliwości oraz podejścia. Od Was zależy, czy jesteście gotowi na antykwariat, nie zaś na nowoczesną bibliotekę filmową.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz