,,Dom nad jeziorem'' - chciałem wzdychać i pochlipywać, a skończyło się na kwaśnej minie. Niedowierzaniu, że ktoś uwierzył w ekranowy związek. Stanowi idealny przykład, jak nie prowadzić dramatów romantycznych, jak zedrzeć odblaski Erosa przekabacając gorące uczucia w nicość i w martwą strefę. Nie sądziłem, że kino romantyczne zniży się do poziomu pudelka oraz familijnych, nikczemnych skrótów fabularnych. Jak dobrze, że nie śledzę rynku matrymonialnego zapchanego sztywnymi uśmiechami, udawanymi zainteresowaniami, gdzie namiętność stopniała i zamieniła się w transakcję partnerską. ,,Dom nad jeziorem'' - łapię się za głowę w każdym zdaniu, bo przecież otrzymaliśmy fantastyczny motyw z przesyłką na listy - korespondencję, która powinna wzbudzać onieśmielenie, tęsknotę, żal oraz odmienne stany świadomości. Miał być remake na miarę naszych czasów, a tymczasem koreański oryginał okazał się lepszy i bardziej dopracowany. Ów koprodukcja australijsko-amerykańska niebezpiecznie blisko stacza się do infantylizacji związków, gdzie trwa brak logosu w podstawach budowania trwałych relacji męsko-damskich. Dlaczego? O tym za chwilę.
Nakreślmy sobie fabułę. Otóż do tytułowego domu nad jeziorem wprowadza się architekt - samotna dusza, która otrzymuje listownie informację od kobiety, która żyje w przyszłości (dokładnie o dwa lata wprzód). Zaczyna się niewinnie, jak większość love story - z początku wiąże ich kumpelska, wręcz przyjacielska wymiana zdań. Oboje niedowierzają, że nie pochodzą z tego samego wymiaru. Z tej samej rzeczywistości. Wstępna gra słowna przeobrazi się w tęsknotę za drugą osobą. Problemem odświeżonej interpretacji utworu ,,Il mare'' stanowi przedwczesne zderzenie z finałem, coś co będzie stanowić o osi zakończenia. Twórcy zanim przejdą do kulminacji - ujawnią widzowi zakończenie, nie wprost, ale co bystrzejsi i bardziej dociekliwi - zauważą, co spotka architekta, zanim do tego dojdzie, co w koreańskim oryginale nie miało miejsca, ponieważ twórcy z Azji nie ujawniają zakończenia przed zakończeniem. To mały detal, ale będzie miał swoje konsekwencje w ważnych momentach. Ponieważ przewidywanie dalszego rozwoju wydarzeń jest nieprawdopodobnie znamienne dla tego rodzaju kina. Trudno nie uciec od spłaszczenia tematu, kiedy aktorzy nie ratują spektaklu, a dziury fabularne są pozszywane z miękkiego materiału.
Zostańmy przy fabule. Skupia się na dwóch frontach - przekazując wznoszące się poruszenia na linii czasu, zarówno wśród mężczyzny, jak i kobiety. Ani jedna, ani druga strona nie potrafi nawiązywać relacji w prawdziwym świecie, są pochłonięci pracą, a jedyny kontakt, który łączy obie postaci - jest magiczna skrzynka pocztowa, do której wrzucają ręcznie pisane listy. O ile sam patent na hermetyczne zakochanie jest poruszające, to niestety rozwiązanie oraz badanie, w którym kierunku zmierza znajomość, to wielka porażka i niesmak. Głównie dlatego, iż otrzymujemy skrawki listów, bohaterowie nie potrafią spotkać się twarzą w twarz, a kiedy to czynią - nie potrafią przyznać się przed drugą osobą, że prowadzą dialog (materialnie) z korespondentem. Ale większym problemem jest kwestia, która pogrzebała cały koncept wyjściowy, ponieważ autorzy nie potrafią uzasadniać, jak działa linia czasowa z dwóch przedziałów. W konsekwencji czego rozmywa się mężczyzna z przeszłości, z teraźniejszością kobiety. Ów szlak zostanie przecięty dosyć tanim chwytem, kiedy pies (bardzo ważny atrybut fabularny, zarówno w oryginale, jak w remake'u) poprowadzi mężczyznę do teraźniejszości. Przemierzając czas i miejsce, odcinając się od bariery przestrzennej. Polega to na tym, że zakrzywia się linia pomiędzy wymiarami. A czworonóg będzie jak latarnia, która prowadzi do światła, czyli do spotkania między mężczyzną z przeszłości, a mężczyzną z teraźniejszości, który zostanie nowym chłopakiem jego lubej z kart wymalowanego tuszem papieru.
Tak, bo fabuła zmierza do tego, iż relacja zostanie zaburzona, a kobieta znajdzie sobie nowy obiekt pożądania - realny, materialny, z prawdziwym kształtem. Będzie chciała zapomnieć o targających uczuciach z przeszłości i przejść do kontry - porzucając dawne nadzieje oraz sercowe zaburzenia. I tutaj pojawia się największy zgrzyt w ,,Domu nad jeziorem'', ponieważ nowa miłość zostanie jawnie oszukana, a scenariusz leniwie zadrwi z logicznej postawy. Miłość zostanie sprowadzona do jakiegoś ślepego instynktu, a relacje polegną w ogniu krytyki. Nagle okaże się, że dawna miłość nie rdzewieje, ale zastanówmy się, nie mieli większego kontaktu - to był ,,romans'' na odległość, raczej duchowa samotność sprawiła, że potrzebowali siebie nawzajem, powiedzmy ,,mały kryzys egzystencjalny'', i nagle, kiedy kobieta otrzymuje drugie życie, prawdziwy związek, zamierza zrezygnować na rzecz wyimaginowanej miłości, aby scenariusz zmierzał (według scenarzysty) do szczęśliwego zakończenia. A w mojej opinii prowadzi wręcz do haniebnego finału, nie dość, że bezczelnie zahacza o spoiler na samym początku, to jeszcze sprowadza mężczyzn do zabawek, którymi mogą bawić się niezdecydowane kobiety, które same nie wiedzą, czego chcą od życia. Niczym plaskacz dla męskiej widowni, gdzie kobieta postradała rozum i wybiera sobie obiekt pożądania na życzenie i bez konsekwencji (nie przejmując się uczuciami pozostałych zainteresowanych). Mężczyźni zostali najbardziej pokrzywdzeni w tej opowieści.
Oryginał miał o tyle łatwiej, że opowiadał wprost o samotności dwojga ludzi, którzy mieli szczęście poznać się ,,wirtualnie'' - korespondować, podsycać wezwanie do miłości. O ile koreańska produkcja posiadała niezbite mankamenty oraz drobne dziwaczności w scenariuszu, nie narzucała sztucznie drugiej miłości - z prawdziwego świata. Ominęliśmy tę bezwstydną hipokryzję kobiety, która z dnia na dzień przypomina sobie o mężczyźnie z przeszłości. Porzucając mimochodem, bez żadnego uzasadnienia obiekt z materialnego źródła. Tak, jak mówiłem - sam koncept jest fenomenalny, świetnie buduje fantastyczną otoczkę i daje popis dla wyobraźni - niestety, koniec końców otrzymujemy fałszywy romans i fałszywy alarm o prawdziwej miłości, a mężczyźni stali się grą - nic nie wartym produktem dla kobiecej schizofrenii sercowej.
2 Komentarz(e):
Zawsze pod artykułem powinny być jakieś komentarze. Jak komentarzy nie ma to jest bardzo źle.
Umieszczanie komentarzy, to dobrowolna inicjatywa. Szukasz wad, tam gdzie nie należy.
Prześlij komentarz