środa, 16 grudnia 2020

Cyberpunk 2077 - Dharmiczna pobudka

 


Ostrzeżenie! Nie jest to utwór recenzencki. Lecz spis przemyśleń na tematy około futurystyczne (i nieco growe).

Ciężko przejść do porządku dziennego po premierze ,,Cyberpunk 2077'', który komentuje świat politycznej malwersacji. Podważając racjonalność ludzkiej komórki społecznej. Oceniając teraźniejszość w mrocznych barwach, bo rocznik 2077 to niemal przykrywka zasłaniająca dzisiejszy konstrukt sceny geopolitycznej, wyważający drzwi chińskiego filozofa - Konfucjusza. Widzimy się po wojnach korporacyjnych, na mieście panuje destabilizacja społeczeństwa, ginie legenda rocka Johnny Silverhand (w tej roli równie legendarny Keanu Reeves) - uznany powszechnie za terrorystę i głoszącego nauki, że technologia pogłębiła nierówności społeczne. Gdzie neuroprzekazy zostały podkręcone, lecz bieda i korupcja poszerzyła szeregi, a wiele jurysdykcji jawnie zostaje pod kontrolą szefów z gangsterką kartoteką. Tytuł możemy rozpocząć od trzech dróg - jako nomada, samotnik w podróży, bez domu i wygnany z ziemi ojczystej. Jako punk - miejscowy ulicznik znany z poszkodowania prawa w Night City (miasto dilerów, ćpunów augmentacji, szeryfów korpo i lalek - zabawek seksualnych). Czy jako korporacyjny szczur, który działa na usługach potężnych firm, dla których nie liczy się twoja lojalność albo przywiązanie. W zależności od wybranej preferencji otrzymamy osobisty wstęp niedostępny dla reszty klas postaci. Wcielamy się w V - bezimiennego przyszłego rebelianta zmierzającego do miasta Night City. Miasta snów, które nigdy nie śpi. A w brudnych zaułkach czai się przykra niespodzianka, typy spod ciemnej gwiazdy, liberalni hipokryci czy japońska mafia. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to fakt, że rozgrywkę rozpoczynamy od spojrzenia w lustro, mimochodem przypomina to wejście do Silent Hill w części drugiej, gdzie nasz protagonista przegląda się w szklanej tafli zmierzając do obłędu miasteczka. 

Kilka słów wyjaśnienia zanim ruszymy dalej. Miałem ogromne obawy przed produkcją ze studia CD Red. Zważywszy, że ,,The Last of Us 2'' okazał się największym rozczarowaniem dekady w branży gamingowej. A gracze na forum zaczęli przebąkiwać coś o grach generacji - przekrzykując się, który z tytułów zasługuje na miano klasyka w dniu wydania. I szczerze powiem, miałem tremę, że ,,Cyberpunk 2077'' dołączy do gier niechcianych, co nie spełnią oczekiwań (albo inaczej, będą zbyt ambitne, żeby sprostać zadaniu), jak inne rozdmuchane, wielkie przedsięwzięcia - nie zostałem fanem największych dokonań branży. Odbiłem się od ,,Red Dead Redemption 2'' z serialową konstrukcją zdarzeń i ułomnym hiperrealizmem. Nie pokochałem ,,God of War'' - tytuł, który w wielu rubrykach recenzenckich miał zmienić oblicze postrzegania rozgrywki wirtualnej. ,,Cyberpunk 2077'' mimo wszystko też nie zmieni skostniałej fabryki cyfrowych marzeń. Przestarzałe konsole udowodniły, po raz kolejny, że nie jesteśmy gotowi na nową fazę. Wciąż zmagamy się z kompleksem kina, gdzie gry chciały dorównać filmowym produkcjom. Nie udało się. Misja spaliła na panewce. Dysonanse ludonarracyjne towarzyszą nieustannie, a strzelanie do przeciwników stało się równie męczące, jak kolejna taśma z Hollywood. Coraz mocniej odcinam się od gier komputerowych czy konsolowych, bo nie jestem w stanie znieść kolejnej bolączki. Dlatego zszedłem do strefy podziemnej, i tam odetchnąłem, bo tam znalazłem coś dla siebie.

To śmieszne, co powiem, ale najlepszym tytułem ostatnich lat okazał się ,,Pathologic 2'', tak, tytuł z wadami technicznymi, ale podobnie, jak ,,Gothic'', zauroczył atmosferą i konstrukcją świata przedstawionego. Błędy oraz niedomagania w podstawowych komórkach programistycznych, uciążliwe sterowania potrafię zdzierżyć, kiedy jestem wyjątkowo zaangażowany w fikcyjny plan deweloperów. I to właśnie ,,Cyberpunk 2077'' jest jak to niekochane dziecko, które męczy się z własnym ciałem oraz ułomnościami, ale za nic nie masz ochoty pozbyć się uczucia, że to historia stworzona dla wszystkich freaków wierzących, że jesteśmy u szczytu zrozumienia, że im dłużej pozostaniemy w sferze mentalności dziecka, tym trudniej zrozumieć, jak bardzo odrzucamy dojrzałość sumienia, która nie zwraca uwagi na oceny oraz roszczenia graczy lub recenzentów. Dawno przestałem zwracać uwagę na to, co piszą inni, gdyż byłbym zmuszony do grania w coś, czego nie zamierzam dotykać, a ulubione utwory stałyby w kącie ze zbitym wzrokiem, że dałem się oszukać przez nic nie znaczące oceny oraz metrykę procentową. Nawet jeśli ,,Cyberpunk 2077'' jest tylko kolejną kopią cybernetycznych dystopii - nie potrafię uciec od drobnych niuansów, zalet, które czynią, że tytuł nabiera ważnego głosu dla społeczeństwa pogrążonego w zamkniętej oligarchi. Gdzie mniejszości rządzą większością - jak sztuczne wytwory zastąpiły bioorganiczne związki. Bo 2077 to rocznik sprężonej rozpusty, gdzie wolność osobista została silnie zmonetyzowana. Kiedy technika działa przeciw ludzkości, gdyż potrafi nadpisywać osobowość, zmieniać ludzi w foldery, które można trzymać w komputerze i wszczepiać wirusa do głowy.

Kontynuuje wszystkie najważniejsze wątki, jakie skumulowały się w negatywnym opisie cyberpunkowego szaleństwa. Od seksbotyzacji znanej z ,,Łowcy Androidów'' Philipa Dicka, po hakowanie ludzkich umysłów i programowania ludzi w bateryjki na usługach przestępczych pod legalnymi nazwami. Nowoczesny świat jutra, gdzie samochody uzyskały świadomość i potrafią rozmawiać, podobnie jak bronie, które zdobyły głos i samoczynnie przechodzą w tryb ,,pseudo-pacyfisty'' czy ,,stanowczego mordercy''. Humorystyczne docinki wspólnie grają z rozbuchaną, zdemoralizowaną rzeczywistością opartą na maksymalizacji zysków. I prorocze są słowa Johnny'ego, który co rusz komentuje idealny krąg psychopatów. Zaślepionych w mamonę, znużonych ludzkością. Dla których słowo miłość zostało wyparte przez holograficzne doznania, billboardy oferujące przeciwieństwo produktu. Gdzie w telewizji wciąż tylko niepokojące sygnały o buntach, morderstwach i szlamie, jakby życie składało się z negatywnych emocji. Nic się nie zmieniło - media kreują sztuczną, wybrakowaną rzeczywistość, szukając sobie urojonych wrogów, przedstawiając ludzkość jako wytwór chorej wyobraźni, oskarżając tym samym ludzkość o nieprawość i nieporządek. A nie na skutek rosnącej w siłę korporacji, yakuzy czy marnych substytutów, by urozmaicić sobie żywot. Pojawiają się wszystkie najważniejsze pytania, które zadawali sobie poprzednicy w gatunku.

Do kiedy jesteśmy człowiekiem, a kiedy jesteśmy maszyną w ciele człowieka. Jak to się stało, że ludzie rozpaczliwie próbują wrócić do służalczej pracy, tylko po to, by mieć jakiś cel i przynależność. Jedna ze scen doskonale punktuje apatię społeczeństwa, wystarczy przysłuchać się rozmowom anonimowym przechodniom. Gdzie jeden drugiemu posyła kulkę w głowę publicznie i bez nagonki. Gdzie kobieta uskarża się, że wille i kąpiele to za mało dla komfortu oraz statusu materialnego. Na szczęście jako bohater opowieści (ale czy na pewno bohater, nie dam głowy) poznaje Jackie Wellesa - sympatycznego gościa, luzaka kryjącego w sobie obawy, który chce po prostu zarobić, żeby nie musiał gnić na śmietniku historii, dla którego Misty jest kobietą życia i zrobi wszystko, żeby ich związek przetrwał. Judy działająca w cyfrowym pornobiznesie, dla której to praca i hobby, zastępując mechaniczne porno w emocjonalny odjazd - w kosmiczne połączenie. Bo relacje w Cyberpunk są świeże, i mało która gra pozwala na kameralny romans. Gdzie widać, że ci ludzie mają coś do powiedzenia i nie są kukłą dla rozrywki gracza. Gdzie wybory moralne są sprawdzianem dla naszej kondycji duchowej. Gdzie zaufanie jest w cenie, a rodzina w klanie nomadów czymś więcej niż pustą społecznością, która wykonuje polecenia guru. 

Najbardziej niejednoznaczną postacią pozostaje, mimo wszystko, Johnny - zamachowiec, który w imieniu idei zburzy miasta, trzaśnie ludzkość z odrętwienia i pokaże czym jest prawdziwy strach - strach przed samym sobą. Ludźmi, którzy kierują tym systemem, co odcinają się od ludzkich odruchów i niesprawiedliwości. Najbardziej dotyka scena, gdzie rozmawiam jako V. z maniakalnym burzycielem świata, który wprost wypowiada wojnę tym, którzy pozbawili nas czegoś więcej niż dobra materialne. Gdyż, jak oświadcza: chcą kontrolować i przywłaszczyć nasze dusze. Zaczął się konflikt o władzę nad ludzkimi duszami. Johnny w oczach kamer i medialnej spekulacji pozostaje niebezpiecznym ekstremistą, co prawda, to egocentryk, o wybuchowym charakterze, ale o jasno sprecyzowanych motywach działania i z planem na życie. Który jako jeden z nielicznych zauważa pewien algorytm w bańce informacyjnej. Niewygodni ludzi są nazywani wariatami, przywódcami zgiełku i mordercami. A charyzmatyczny Johnny mimo narcystycznej osobowości - jako jedyny zrozumiał, że żyjemy w świecie, w którym oligarchia przejęła biznesy, miasta i prawo do wolności. Cenzurując nie to, co powinni notariusze sumienia. 

Kiczowate programy telewizyjne, braindancy (czyli symulacja, cyfrowy zapis wspomnień lub wydarzeń) potrafią niemal wszystko: klienci chętnie zapłacą, jak to jest kogoś zabić, jak wygląda życie burmistrza czy uprawiać seks w nano złączach. Co ciekawe ,,Cyberpunk 2077'' nieco unika z ,,Deus Ex'' dziwnych, niepokojących teorii spiskowych czy wątków z kontrowersyjnej taśmy transhumanizmu. To dobrze, bo scenariusz ma czas przedstawić ważniejsze pytania o jutro i ludzkie serce: prezentując zdobycze technologii jako nieświadome przekleństwo, nie dlatego, że rozwój techniki należy potępić, ale głównie z przyczyn wykorzystania jej jako coś, co ma załatwić tożsamość oraz osobowość jednostki. Kasując wspomnienia, jak w ,,Facetach w czerni''. Nadpisując nas innym programem czy kodem genetycznym. W czasach, gdy media społecznościowe uzależniają, trudno o lepszy komentarz na tematy pokrewne. Kiedy zamienimy się w technologiczne byty, pozbawieni własnej indywidualności na rzecz społeczności. Wszystko to, by przepadło, gdyby nie naturalne dialogi, o które w grach wideo coraz trudniej. 

Bo chadzając wirtualnymi drogami lub ścieżkami Night City zauważam, jak twórcy umiejętnie wplątują konflikty społeczne, które dzieją się na naszych oczach, gdzie kult robotów z ,,BioForge'' jeszcze nie nastąpił, ale urzeczywistnił mokre sny o pojednaniu ludzkiej twarzy z syntetycznymi wzmocnieniami. Gdzie rebelianci wciąż są prześladowani, jak więźniowie polityczni, a religie uczące, aby uchować duszę zostają pokarmem na śniadanie dehumanizacji instytucji biurowych czy biznesowych. I jak w ,,Cyberpunk. Odrodzenie'' od Andrzeja Ziemiańskiego - jedyna ucieczka prowadzi z dala od miast, gdzie korporacje mają za dużo do powiedzenia, a wolni ludzie zostali pozbawieni ostatniej deski ratunku. Tłocząc się po metropoliach, w narkotycznej narkolepsji. Wszczepiając sobie dziwne programy do mózgu, kalecząc komórki nerwowe, otumaniając się cyfrowymi marzeniami. 

6 Komentarz(e):

Anonimowy pisze...

Panie Krzysztofie! Na Pański blog trafiłem przypadkiem, za pośrednictwem odnośnika zamieszczonego przez Pana na portalu Filmweb i muszę przyznać, że bardzo zaciekawiły mnie Pańskie przemyślenia. Miałbym jednak do Pana ogromną prośbę - czy mógłby Pan nieco popracować nad stylem? Cóż z tego, że treść jest ciekawa, skoro Pański wpis czyta się chwilami niczym zapis strumienia świadomości, niejednokrotnie gubiąc się w niezrozumiałych dla odbiorcy określeniach ("kontrowersyjna taśma transhumanizmu) czy niezbyt naturalnej składni. Jako osoba związana z tłumaczeniami wiem, że praca ze słowem bywa zajęciem trudnym i niewdzięcznym, wymagającym nierzadko ciężkiej pracy, by jak najlepiej przekazać odbiorcy swe przemyślenia w sposób jak najbardziej dla niego zrozumiały. Warto jednak pracować nad stylem (najlepiej poprzez współpracę z doświadczonym redaktorem), by nie tylko treść wypowiedzi, ale i forma sprawiała odbiorcy przyjemność.

Chris pisze...

Ach, moja przypadłość ze stylem. Coś w tym jest, że korzystam ze strumienia świadomości. Mimo to dziękuję za troskę, bo bywam niezrozumiały :)

Anonimowy pisze...

Nie ma sprawy! :-) A z ciekawości - jak ocenia Pan Keanu Reevesa w roli Johnny'ego Silverhanda? Z tego co wiem, zdania na jego temat są mocno podzielone. Czy widziałby Pan w tej roli innego aktora (albo może któregoś z prawdziwych muzyków, bo ponoć były i takie pomysły)?

Chris pisze...

Nie ma potrzeby, aby zwracać się oficjalnie. Wystarczy Chris :)

Jak to Keanu - chwilami drewniany, nigdy nie był szczytowym aktorem, ale rozumiem jego fenomen ,,aktorski''. Grał w wielu kultowych produkcjach, u wielkich reżyserów (jak Coppola czy Gus Sant). Czy widziałbym kogoś w zastępstwie? Rutger Hauer, który miał lepszy warsztat sceniczny albo Kevin Costner, gdyby był młodszy. Nie wiem, czy byłby sens umieszczania muzyka w roli głównej. Lepiej kiedy aktorzy wychodzą na scenę niż ci krzykacze z mikrofonem.

Anonimowy pisze...

Ciekawy pomysł z Rutgerem Hauerem; faktycznie widziałbym go w tej roli, ale raczej młodszego - najpóźniej z w okolic "Ślepej furii". Co do Costnera, to zbyt mało filmów z nim widziałem, żeby móc się wypowiedzieć. Osobiście zastanawiałem się nad Johnnym Deppem - średnio za nim przepadam, ale ma na koncie role w kilku ambitniejszych produkcjach, choćby w "Truposzu" Jima Jarmuscha. A propos Jarmuscha, inny aktor, który również przychodzi mi do głowy, to Tom Hiddleston - głównie za sprawą roli w "Tylko kochankowie przeżyją", w którym to filmie jego bohater był również muzykiem rockowym. Jestem ciekaw, jak Hiddleston poradziłby sobie z akcentem ze Stanów Zjednoczonych.

Chris pisze...

Pozostało gdybanie - nie wiemy, jak sprawdziliby się inni. W każdym razie hit marketingowy w postaci kultowego aktora to czysty majstersztyk naszych rodzimych deweloperów. Podam jeszcze jedno nazwisko - Javier Bardem.

Prześlij komentarz