poniedziałek, 29 czerwca 2020

Dwa tygodnie z westernem: Pojedynek w słońcu



Wznawiając serię, w której dzieliłem się własnymi, poszukiwawczymi zapędami czy ikonicznymi scenami. Śmiałka grasującego po obrzeżach kinematografii - nadszedł moment, żebyśmy przyjrzeli się mało popularnemu westernowi, który święcił triumfy w ubiegłym wieku. Gatunek wystarczająco zwietrzały i niechciany przez młodocianą publikę, która zamieniła szeryfów oraz sześciostrzałowców w superbohaterów w dusznym mieście. Najtrudniej zacząć przygodę - bo nie wiedziałem, co mógłbym podsunąć na otwarcie, dopóki nie zajrzałem do polecanych filmów od Martina Scorsese, który wychowywał się na rzekomych klasykach pokroju ,,Pojedynek w słońcu'', który mocno utkwił w pamięci jako dziecku i dzisiaj postanowiłem, że podzielę się opinią na temat dosyć zasypanego tytułu w odmętach kina.

,,Pojedynek w słońcu'' pochodzi z 46', kiedy gatunek miał ogromny wpływ na amerykańską kulturę i zwyczaje na dużym ekranie. John Ford i jego świta są najwyżej oceniani w branży oraz wpływowi na panujące trendy, ale żeby nie marnować dwóch tygodni na znajome tytuły i oklepane do bólu historie z tamtego okresu, do których niekoniecznie chcę zaglądać - chciałbym zakomunikować, że będziemy na uboczu. Troszkę pomijając najważniejsze westerny w historii kina, bo nie interesuje mnie, co uważała ówczesna krytyka filmowa, która woli klasyczne westerny od spaghetti westernów, do których mam słabość od małego chuligana wybijającego szyby. 

Opowieść zaczyna się na spieczonych ziemiach w Teksasie, na granicy z Meksykiem, gdzie pierwsze ujęcie pada na rzeźbę głowy squaw. Wprowadzenie to będzie miało konsekwencje w finale, gdzie autorzy zapętlą narrację do głazów i upałów z czerwonym słońcem zapowiadającym tragedię naszych postaci. Mamy na wskroś amerykańskie powitanie: po cichutku oraz z głęboką ekspozycją latamy od jednej figury aktorskiej do drugiej, by poznać ich charaktery i zaprzyjaźnić się lub znienawidzić wybrane osobowości ekranowe. Długo wędrujemy do klucza fabularnego. Na początek stykamy się z pół Indianką, która zostanie osamotniona w wyniku utraty ojca i wysłana na ranczo, gdzie państwo McCanles przyjmuje Pearl Chavez z ambiwalencją. Jedni się cieszą, osoby drugie niekoniecznie. Konfrontujemy się z sytuacją rodzinną oraz z dosyć różnymi młodzieńcami, którzy będą zabiegać o względy metyski. 

Jak to w wielu amerykańskich powieściach czy filmach z ówczesnego okresu dostajemy romans, który skłóci rodzeństwo, doprowadzi do konfliktów i stanie się główną zaporą lub oznaką rosnącej niechęci do kibicowania naszym aktorom z ekranu. Otrzymujemy stanowczy konflikt interesów oraz konflikt podejścia do mitycznej miłości. Jest poukładany Jesse, chcący, by Pearl (perła) stała się damą, po drugiej stronie barykady stoi Lewton - nieokrzesany chłop znający się na hodowli koni oraz na trikach mało subtelnego podrywu. Jest zapalczywy ojciec przykuty do wózka oraz sympatyczna, dobrotliwa matka, wraz z czarną służącą, którą nikt nie bierze na poważnie i jest raczej traktowana z dystansem (nie licząc gospodyni domowej). Szybkie rozeznanie w terenie i wiemy, komu możemy zaufać, a kto zagra czarną owcę w stadzie. I komu będzie przeszkadzać, że pół Indianka chce wyjść za mąż. 

Jeśli znamy klasyczne Hollywood, chyba nie będziemy zaskoczeni, że wędrujemy po sprzeczkach familijnych, gdzie bracia mają odmienne podejście do honoru czy kobiet. Bo rozbierając scenariusz na części pierwsze będziemy skłonni przyznać, że bliżej ,,Pojedynkowi w słońcu'' do ,,Przeminęło z wiatrem'', czyli do melodramatu niż jakiegoś westernu z krwi i kości, gdzie mężczyźni plączą się w tangu wypluwanych naboi z magazynka. Autorzy unikają wymiany ognia - częściej skupia się na ukrywanej nienawiści, która dotyka bliskich, zabija jak nieuleczalna choroba, sumienia naszych posągowych postaci. Oraz stacza w otchłań podłości prowadzącej do nieszczęścia i zaprzepaszczenia więzi rodzinnych, które powinniśmy pielęgnować niż niszczyć na potrzeby chciwości czy nierozwagi. To głęboko przemyślana, smutna i przygnębiająca opowieść o przemijającym świecie pokolenia prostego ducha, które przeistacza się w rozwój technologiczny kosztem stłumionego sumienia. 



Mamy charakterystyczne sceny, kiedy rancho staje się tematem politycznym, gdzie tory kolejowe zyskują na potędze, a ranczerzy są zamieszani w kruczki prawne. To podzieli naszych dzielnych bohaterów z ekranu i stanie się przykrym zapalnikiem dalszych konsekwencji w wyrafinowanej strukturze fabularnej. Westerny bardzo chętnie korzystają z tej metody, w której przenikają się dwa światy: dawny i nowoczesny, trochę jak w ,,Pewnego razu na Dzikim Zachodzie'' - spełnionym arcydziele od Sergio Leone, gdzie postęp ludzkości będzie miał wpływ na rewolwerowców, których nikt nie potrzebuje i są zbędnym dodatkiem z perspektywy jutra. Balastem, którego trzeba się pozbyć raz na zawsze. Co prawda ,,Pojedynek w słońcu'' nie idzie za daleko w interpretacje, bo to nie jest western zanurzony w pogardzie do kowboi. Raczej skupia się na rozterkach miłosnych, kładąc kłody pod nogi, aby sytuacja w finale była tragiczna na miarę ,,Romea i Julii'', którzy mają zginąć w miłosnym uścisku i oznajmić światu, że ów miłosne dramaty spełniają się na ekranie i tego publiczność oczekuje. 

Jednakże nie jestem przekonany, co do przestarzałej stylistyki filmowej, która poniekąd dotyczy większości westernów - również wychwalanego ,,Pewnego razu na Dzikim Zachodzie''. Wielokrotnie spojrzymy na to z dystansem, bo widoczne są cięcia budżetowe oraz sceny kręcone w atelier - w studiu filmowym. Jednakowo nie przeszkadza cieszyć się finałem oraz tego, dokąd prowadzi nas finał. Bo to przykład zapomnianego kina epickiego - pozbawionego gładkości oraz czystego kadru na wzór Josefa von Sternberga. Prawdziwe piękno w ,,Pojedynku...'' polega na jego zniuansowanej intensywności, bez pojedynków w samo południe, wytacza ciężkie działa przeciwko naszemu sumieniu i naszemu zaślepieniu na brak wiary w miłość do drugiego człowieka.

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz