wtorek, 30 czerwca 2020

Dwa tygodnie z westernem: Django



W Stanach Zjednoczonych, kiedy kręcono poważne westerny na Dzikim Zachodzie Włoscy filmowcy postanowili, że odmienią losy gatunku - sprawią, że będą parodiowane, bardziej mięsiste i mniej mitologiczne niż zakłada fabryka wuja sama. Nie podobało się ówczesnym krytykom i reprezentantom gatunku, że w Europie sprowadzają westerny do krwawej jatki i cynizmu społecznego. Po mojemu, to mieli problem z krytyką własnego kraju na Starym kontynencie i nie chodziło o walory estetyczne lub filmowe. Europejczycy nie bali się obalać mity i pieśni o szlachetnych kowbojach. Stany Zjednoczone uwierzyły w swoich bohaterów z ekranu, ale ci z drugiego zakątka stwierdzili - hola, hola, dlaczego mamy przyjąć, że bierzemy na warsztat bogobojnych, uczciwych rewolwerowców? Eksperymenty z konwencją przyczyniły się do fali antybohaterów i zimnych spojrzeń jeszcze zimniejszych luf, skąd wypluwano zlodowaciały ogień przemocy.

,,Django'', to klasyczny reprezentant włoskiego westernu - przelewającego czarę goryczy na politycznej arenie i unikającego łatwych wzruszeń. Scena otwierająca sugeruje ton oraz podejście do zachodniej cywilizacji. Zmienia piękne rancza w błotniste ścieżki, a motyw muzyczny, jakże charakterystyczny dla całej fali spaghetti westernów obrodzi w kultowe soundtracki słuchane po dziś dzień. Bo historia kina zatoczy koło, kiedy Quentin Tarantino, za przeproszeniem, zerżnie utwory muzyczne z wiekowego ,,Django'' do swojej kompozycji autofilmowej, hołdując swoim mistrzom z błogiego dzieciństwa. Pierwsze ujęcie nakreśla atmosferę całego nurtu: oto samotny zabijaka rusza z trumną do korupcyjnego miasteczka, gdzie twardą ręką rządzą bandyci, a nie szeryf z jego białorycerskim orszakiem. Pierwsze pytanie, jakie nasuwa się od napisów początków, co leży w trumnie? Człowiek? Czy to trumna przeznaczona na jego zwłoki, kiedy zginie na polu walki? I to pytanie szybko przestanie mieć znaczenie, kiedy dowiemy się, że w życiu Django nie ma bohaterów, są tylko ci, co pragną coś zgarnąć i trzymać to we władaniu. Podobnie jak kobiety, które są traktowane przedmiotowo: jak własność.

Za produkcję odpowiada Sergio Corbucci - zdecydowanie jeden z najważniejszych przedstawicieli nurtu europejskiego westernu, który pozwala sobie na balet śmierci. Pojawia się scena z ,,maszynką do mielenia'' mięsa ludzkiego, kiedy pod ogień wyskakuje tabun zamaskowanych bandytów. I tą masakrą przypieczętowuje powoli narastający antywestern w Stanach Zjednoczonych. Pojawią się reżyserzy, którzy pójdą za głosem Europy i zaprzepaszczą bajeczki o rewolwerowcach o złotej duszy. Takim przykładem - ikonicznym i wielokrotnie powtarzanym - pozostaje ,,Krwawy Sam'' (Peckinpah) w ,,Dzikiej Bandzie'', który zaprezentuje w latach 60. XX wieku potok i ściek trupów, których ciała bezwładnie upadną pod naciskiem eskalacji przemocy niekontrolowanej i staną się komentarzem społecznym - macie, oto wasza Ameryka i wasi bohaterzy. Nie brzmi grzecznie i wzniośle - pozwala zwątpić w bohaterów z ekranu.

Wracając to tytułowego niebieskookiego zabijaki - wlecze się z trumną przez cały seans i nabija broń ostrą amunicją, a jego zdolności przekraczają najśmielsze dokonania Lucky Luke'a. W rzeczy samej, to komiksowa postać z komiksową przemocą i komiksowymi dialogami. Kreskówka z żywymi aktorami, gdzie nie ma przerwy od śmierci i strzałów szybszych od błyskawicy. Podstępnie Corbucci drwi z politycznej subtelności, ponieważ obrywa się jankesom, meksykanom, którzy zmierzają do rodzinnego miasta, obrywa się poukładanym kobietom i oczywiście drwi z moralności. Jeśli w parze idzie ruch z broni palnej, to wiedzcie, że nie bierze jeńców, a cmentarz rozrasta się w przyspieszonym tempie z poległymi, moralnie wątpliwymi dzikusami. I tutaj zachodnia krytyka mogła mieć rację, to niepoważny western z ,,prze-kozackim'' antybohaterem, z zimnymi, jak stal, oczami i wątkami wyciętymi z ,,Zabójstwa'' od Stanleya Kubricka. Trumna skrywa mroczną tajemnicę, jak wieko na kwiaty w kryminale o profesjonalistach szykujących się na skok. Zresztą ,,Terminator 2'' użyje podobnej sztuczki i będzie hołdować dawnym mistrzom kina.



Nawiązując jeszcze do młodszej wersji ,,Django'' od Quentina Tarantino, nie można odnieść spektakularnego wrażenia, że historia nabrała szerszego kontekstu, gdyż to komiksowa zabawa bez ograniczeń. Z tytułowym motywem muzycznym, który wyśpiewuje dumnie ,,Django'', jakby był bohaterem, pięknie wyśmiewa widza, że oczekujemy szlachetnego wojownika w kapeluszu. A to błąd! Dostajemy zaprzeczenie i nieustanną drwinę z naszych oczekiwań. To, co jednak różni klasycznego Django od wersji postmodernistycznej - jest kolor zawodnika. Corbucci postawił na Franco Nero (rodowitego Włocha, którego regularnie będzie powoływał w swoich produkcjach), natomiast Quentin, już jako reprezentant popkultury, postawi na czarnego jegomościa szykującego śmierć białasom, ot, dla sprawiedliwości, kiedyś zabijali Meksykanów, to w rewanżu dostali białasy, żeby nikt nie czuł się bezkarny. 

0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz