Głośne hasła reklamowe oraz panika w oczach krytyków stała się absurdalna, jak film o niespełnionym komiku, apatycznym, pozbawionym czucia Arthurze Fleck, który mentalnie był Jokerem, zanim przeobraził się w księcia zbrodni. Bo w rzeczy samej otrzymujemy historię o człowieku ze schorzeniem neurologicznym, któremu udziela się niekontrolowany śmiech. Jednocześnie chodzi na terapie i otrzymuje leki, by nie zwariować do reszty. Problem polega na tym, że Arthur od samego wejścia na scenę filmową pozostaje Jokerem - niesympatycznym, z dzikością w sercu i pożądaniem gniewu. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to bezkształtne miasto. To nie jest Gotham - tylko anonimowa mieścina bez imienia. Prawdziwe Gotham nie wygląda jak przeciętna dzielnica, w której nie wyczuwa się nutki groteskowej ekspresji. To nie jest zarzut, lecz stwierdzenie potwierdzające, że Phillips próbował, podobnie jak Christopher Nolan - nadać fikcyjnej nazwie odrobinę realizmu. Lecz, jak wierzyć w rzeczywistość z ekranu, skoro cała fabuła upada pod naciskiem dziur w scenariuszu, niepoprawności diagnostycznych oraz wiary w to, że Joker stanie się ulubieńcem tłumu? Bo, gdyby przypuścić, że Joker ma stać się ikoną słabeuszy, którzy nie potrafią bronić się przed światem i jego cyniczną grą, to nadal odnoszę wrażenie, że nie chcemy brutalnych symboli, ponieważ Joker w popkulturze nie jest osobą zrównoważoną, i nie trzeba znać komiksowych reali, żeby to wiedzieć.
Film naiwnie stara się pokazać, że to Joker jest tym poniżanym i uciskanym, ale jego moralność jest sprzeczna i dalece niepoprawna w założeniach. Ponieważ życie w społeczeństwie nie polega na wzajemnej ignorancji prawa i karania ludzi za to, że ktoś wyrządził nam krzywdę (jest spora różnica między pobiciem, a zabójstwem z zimna krwią), a niestety scenariusz zakłada, że każdy, kto spotka Arthura jest dziwakiem, skaleczonym psychicznie maniakiem z wysokim ego i niepoprawnością w głosie. Bo, zastanówmy się, przez cały film otrzymujemy sygnały, że każdy jest zły, tylko nie on, jest chodzącym ideałem, i gdyby nie choroba neurologiczna, oraz chora matka, którą rzekomo się opiekuje, byłby normalnym obywatelem, który wykonuje obowiązki przeciętnego mieszkańca z dużego miasta. Niezręczna reżyseria polega na tym, że po zabójstwie otrzymujemy scenę tańca, jakby upajał się morderstwem, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że my siedzimy po drugiej stronie ekranu. I pytamy się: czy to oznaka triumfu? Od kiedy osoby ciemiężone, spychane na margines towarzyski widzą zwycięstwo w zabijaniu? Moralna konspiracja Jokera pozwala iść dalej, bo jego nieudolna gra z publicznością szybko zostaje zweryfikowana na deskach stand-upowych.
Głęboka wiara w niepotwierdzony talent staje się dla Arthura przepustką do lepszego świata, ludzi pięknie ubranych, w gustownych szatach, którzy zwracają uwagę na osobę, która w jego mniemaniu, nigdy ostatecznie nie otrzymała wystarczającej opieki czy zainteresowania. W swoim skrzywieniu optycznym postrzega się jako osoba niewidoczna, odrzucona przez społeczeństwo, jednocześnie nie robi nic w tym kierunku, żeby go polubili. Jakby to określił Jordan Peterson: Joker posiada mentalność ofiary - oznacza to, że stawia się w roli poszkodowanego przez los, otoczenie i społeczeństwo. Nieświadomej ofiary losu, że z jego perspektywy, jest niechciany czy niekochany. Eskalacja przemocy następuje tuż po tym, jak zostaje skopany przez anonimowe twarze. Wyciąga broń i wymierza jedyną słuszną sprawiedliwość według Charlesa Bronsona z ,,Życzenia śmierci''. Staje się udekorowanym, samotnym mścicielem, który zapoczątkowuje fałszywie rozumiany anarchizm, który przeistacza się w faszyzm.
Scenariusz popełnia duży błąd skupiając się na nieuzasadnionej teorii chaosu pośród dzikiego miasta, bo czym są drobne ofiary w stosunku do Gotham, które na co dzień zmaga się z przestępczością, korupcją i podziałami klasowymi? W rzeczywistości taki scenariusz jest wielce nieprawdopodobny i nieuczciwy wobec widza. Drugim problemem jest sama kreacja Jokera jako osoby, której wszystko się pozwala: niepotrzebny terror i zamieszki na ulicach są czystą maskaradą i kompletnie nietrafionym morałem życia w faszystowskiej masce Jokera, dla którego życie jest ułożone podług jego skrzywionej wartości jako człowieka. Szkodliwie korzysta z nośnych tematów, jak choroba psychiczna, by uczynić z Jokera ikonę fałszywych ofiar, którzy widzą świat z jednej perspektywy i z oczu jednej kamery. Są chłodni, obwiniają wszystko i wszystkich o zło tego świata, a jednocześnie nie robią nic, by samemu poprawić nastawienie do skrzywionej rzeczywistości. Symboliczną sceną pozostaje ta, gdy Arthur w ciele komiksowego Jokera ogląda ,,Dzisiejsze czasy'' Charlesa Chaplina w kinie. Jesteśmy świadkami sceny, gdy komik na ekranie lawiruje pomiędzy przestrzenią, a upadkiem z piętra. Jest cienka granica między utrzymaniem zdrowia psychicznego od schizofrenii. Reżyser (świadomie czy nie) popada w schizofrenię filmową. Chcemy współczuć Arthurowi, ale nie możemy, ponieważ jego moralność nie zakłada, że będzie tolerował obraz i zdanie innych. Jest za bardzo skupiony na sobie, na swoich krzywdach, iż nie widzi, że sam krzywdzi osoby drugie i zostaje tyranem, karmiąc się fałszywym przekonaniem, że postąpił słusznie.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz