skip to main |
skip to sidebar
Miałem napisać prześmiewczą recenzję, ale produkcja sprawiła, że uśmiech zwiądł - doznałem tymczasowej blokady na żarty. Zamierzałem wydać wulgarną opinię - coś na kształt wściekłej recenzji z ,,Assassin's Creed'', ale nie będę się pastwił, gdyż nie chcę marnować mojej energii na coś, na co nie warto poświęcać pięciu minut. To tytuł, który nie ma za wiele zalet - poza czarnym charakterem i przesłodkim niemowlęciem Groota - nie mam podstaw, żebym pochwalił cokolwiek w ,,Strażnikach galaktyki vol. 2''. Jest odtwórczy, ma tandetne piosenki, niemodną, przestarzałą oprawę campową, żarty na poziomie szkoły podstawowej oraz nieznośną manierę, aby każdy element przygody zamieniać w reklamę. To, że znasz popkulturę nie znaczy, że musisz ją wciskać na siłę.
Komputerowe efekty specjalne psują odbiór na każdym kroku - nie mogę utożsamić się z obrazem, który krzyczy do mnie ,,Hej, widzisz jaki piękny greenscreen?'' Odpowiadam ,,Widzę, tylko czemu mnie to nie rusza?". Brak odpowiedzi zwrotnej. Ów syntetyczny, zero-jedynkowy metraż na ekranie składa się z przebogatej grafiki komputerowej - zero kreatywności, zero praktycznych efektów, wszystko świeci i uśmiecha się do ciebie, jakby zapraszali do wesołego miasteczka. Jest głośny, bez zahamowań, po dziesięciu minutach miałem ochotę wyjść z kina, ale wierząc, że się poprawi - zostałem i żałowałem, że poświęcam na to czas, zamiast wziąć się za czytanie powieści Zbigniewa Nienackiego, gdzie nie ma chaosu czy słabych, nieatrakcyjnych dowcipów, które zdążyły się zestarzeć w dniu premiery. Poświęciłem piętnaście minut, żeby wam o tym powiedzieć, i szczerze mówiąc - również żałuję, że straciłem kwadrans na pisanie, o czymś, co nie obchodzi nikogo, bo fani Marvela pójdą do kina bez względu na malkontenctwo czy narzekania internetowego blogera. Nikogo nie zatrzymam - marketing działa sprawniej niż słowo.
Nie będę pisał recenzji, gdyż nie mam na to sił. Czuję się oszukany przez film, reżysera, cały sztab animatorów, którzy starają się, aby dostarczyć widzowi rozrywkę w ,,dekoracjach'' space opery, ale wysiadam z pokładu. Wychodzę na świeże powietrze i zajmę się czymś, co mnie uszczęśliwi, sprawi przyjemność, bo nie będę męczył się z obrazem i kinem, które nie przemawia do duszy czy ciała oraz sztucznie podtrzymuje, że jest zabawny. Nie zamierzam ładować się negatywną emocją - lepiej pozostać w rozluźniającym nastroju niż wydawać przykre komunikaty w sieci i na domenach internetowych.
P.S. Gdybyście wybrali się na seans: zostańcie po napisach końcowych. Są dodatkowe sceny.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz