Kim jest Edward D. Wood Jr? Powszechnie uznaje się go za najgorszego reżysera wszech czasów. Tworzył b-klasowe produkcyjniaki (niskobudżetowe kino) - kiczowate, pełne błędów, źle zmontowane, niezamierzenie śmieszne i dziwne na swój sposób, które dodały im uroku, niwecząc odrobinę kąśliwych uwag na temat jego filmów. Specjalizował się w horrorach oraz w dziale Sci-Fi. Był niezależnym producentem w latach 50. ubiegłego wieku. To skrótowe myślenie, ale nie zależy mi na przedstawieniu ów persony. Bardziej interesuje mnie to, co nim kierowało, że kontynuował swoją wątpliwą działalność filmową, pomimo licznych nieprzychylnych opinii, jakie otrzymał zewsząd.
I można byłoby zacząć od charakteru ludzi sukcesu: pewność siebie, wiara we własną inicjatywę, walka o swoje marzenia, chęć wzbogacania świata swoją pracą i postrzeganiem rzeczywistości. Sukcesem Edwarda nie jest kasowość. Chciał opowiadać historie, które uważał za interesujące, o czym wspomina biograficzny tytuł ,,Ed Wood'', bo na nim chciałbym się skupić. W tytułową rolę wcielił się Johnny Deep. Poznajemy go jako optymistę, który wkracza ze swoimi pomysłami na duży ekran. Prezentując studiom filmowym scenariusze wypisane na maszynopisie. Popisowy dyrygent - brał się za wszystko. Pisał to, na co miał ochotę, występował na scenie, wytypował żonę na aktorkę - zatrudniając ukochaną w ekscesach twórczych. Wykładał pieniądze, aby mógł się spełniać artystycznie. Kiedy brakowało funduszy - szuka kolejnych współpracowników, którzy mogliby jakoś pomóc.
Kadr z filmu ,,Ed Wood''. |
Edward Wood daje się poznać jako osoba ekscentryczna, przekonana o tym, że tworzy coś niezwykłego, coś absorbującego i wielkiego. Tymczasem pasja, jaką obdarzył kino nie idzie w parze z talentem i pozyskiwaniem środków na film. Jest marnym reżyserem, o czym dowiadujemy się z recenzji, gdzie jedyną zaletę podaje się ,,kostiumy żołnierzy były realistyczne'', ,,realizm'' - słowo, które straciło ważność, bo zostaje nadużywane przez krytykę filmową. Ale jaka jest reakcja aktorów, to jest istota artysty: to tylko opinia jednego człowieka, co on tam wie. To na tym polega być tym, kim się chce. Nie przejmować się ludem, który rzuca popcornem w obraz, bo coś zgrzyta, się nie podoba. Ed Wood zdaje się być ponad tym. Niezrealizowane idee czy marzenia nie są w jego stylu. Jak się uprze, dostaje to, czego pragnie. Podstawowy klucz do osiągnięcia rezultatów: jeśli tego chcesz, prędzej czy później się spełni, tylko działaj i konsekwentnie wykonuj plan, za który odpowiadasz. Wielka potrzeba nakręcenia kolejnego, chociażby ,,gniota'', nie zmienia to indywidualnego statusu, jaki otrzymuje od samego twórcy. W jego oczach jawi się jako twór doskonały - nie pragnie, aby ktoś go wyręczał i robił korekty w scenariuszu i historii, nie znosi tego, bo to atak na twórcę (jakbyś zadał cios w duszę człowieka, a tego byś nie chciał).
Można się sprzeczać, czy to dobrze, gdy reżyser nie zważa na krytykę, że nie zauważa własnych błędów, które rujnują przedsięwzięcie. Jednak jest to niewytłumaczalna filozofia kina pana Wooda. Nawet gdy zostaje wyśmiany, obrzucany jadem, on dalej brnie w gigantyczne ,,pomyłki'' - kreując słabe filmy, które uważa za ciekawe, inspirujące i wykonane z rozmachem. Aby wyrazić to, jaką sympatią obsypał kino - wystarczy prześledzić pojedyncze kadry. W jednym z pokojów znajdziemy plakaty takich produkcji, jak ,,Obywatel Kane'', ,,Drakula'' i ,,Śmiercionośny pocałunek''. Nie jest to przypadek, bo Edward jest fanem Orsona Wellesa, czyli reżysera ,,Obywatela Kane'a''. Uwielbia klasyczne horrory o wampirach - zatrudniając na plan filmowy: Bela Lugosi, wyglądającego i żyjącego jak wampir. Bela Lugosi jest zapomnianym aktorem, o czym z poczuciem humoru informują nas pewni osobnicy z pytaniem ,,To on jeszcze żyje?''.
Przepiękna scena, w której Bela Lugosi nacieszy się zapachem kwiatu. Zamieniając się w tragiczny kadr o nieuchronnej przemijalności: życia i twórczości. |
Ed Wood wraca do przeszłości w każdym ujęciu. Jego twórczość wypełniona jest zmierzchem upadłej epoki, zatrudniając niegdyś sławnego aktora, posługując się przestarzałymi sztuczkami filmowymi (m.in. narrator z offu, niepraktyczne kukły służące za efekty specjalne, kręcenie zdjęć w atelier zamiast na otwartym terenie), operując zwietrzałymi motywami: zamczyska zamieszkane przez potwory, stara technologia, starcia z ufo. Nawet w filmie zatytułowanym ,,Glen czy Glenda'' przypomina nam historyjkę z dzieciństwa, jakoby jego matka przebierała syna za dziewczynkę, co odcisnęło na nim piętno, gdyż pozostał tranwestytą do końca swych dni. Ten jeden raz ,,obnażył'' się przed kamerą i pokazał, że lubi przebierać się w damskie fatałaszki. Jest szczery ze swoją ekipą filmową, są na dobre i na złe.
W scenie, gdy spotyka Orsona Wellesa, który swój pierwszy film stworzył w wieku 26 lat - jest kulminacją kulminacji. Wyjaśnia mu, dlaczego warto być wizjonerem i dlaczego to jest ważne dla reżysera. Nie możesz opierać się na innych, musisz polegać na sobie, inaczej dzieło jest martwe, obce i dotknięte przez hieny, które chcą się wzbogacić a nie opowiadać wspaniałe przygody. Wood robi to, co kocha - nie przejmując się tym, że partaczy. Zamienia słabość w siłę. Nieudolność w wytrwałość, ratując ludzkie życie - pozwalając robić im to, do czego są stworzeni. Bela Lugosi chce być na ekranie: przemawiać, okazywać drobne, zapomniane gesty. I robi to, nawet jeśli gra w filmach za psie pieniądze, bo to jego rytuał: on tym żyje i się nasyca. Dlatego nie można mieć pretensji do Wooda, że kręcił filmy, jego ,,wybudowana'' indywidualność wskazuje na wysokie pokłady samozrozumienia. Szuka pozytywów tam, gdzie inni by skapitulowali. Jest człowiekiem sukcesu w innym znaczeniu: wiedział, co chciał robić, chociaż nie wiedział jak, żeby efekt był zdumiewający. Był zdumiewający, ale tylko dla jego, pokrętnej logiki. Ale był, na swój sposób. Czyż to nie wspaniałe, gdy czujesz się wesoły, gdy robisz to, co lubisz i jesteś z tego zadowolony. Czy nie do tego powinniśmy dążyć? Nawet kosztem wyszydzenia, nieporozumienia?
Kadr z filmu ,,Plan 9 z kosmosu'', który uważa się za najgorszy film wszech czasów. Reż: Ed Wood ;) |
Tak na marginesie: ,,Ed Wood'' uważam za szczytowe osiągnięcie w twórczości Tima Burtona. Jego opus magnum, swoiste pogodzenie, że nie ważne, jak tworzysz, ważne co chcesz przez to powiedzieć. Bo, jakby nie patrzeć, ci dwaj są w tej samej drużynie, choć w różnorakiej lidze: są artystami, z taką różnicą, że Tim osiągnął więcej. Ale wiecie co, to o niczym nie świadczy. Wiecie, co łączy Tima Burtona i Edwarda Wooda? Pasja, odkrywanie siebie przed ekranem, pogoń za marzeniami, robienie kolejnych filmów, nawet gdy w niego zwątpili (bo Tim Burton też popełnił kilka słabszych obrazów). Co łączy mistrza obrazu, Orsona Wellesa z Edwardem Juniorem, który został okrzykniętym najgorszym reżyserem wszech czasów? Dążenie do celu, ufność w to, co się przedstawia, brak kompromisów, niezależność i pragnienie nie tego, czego chce widownia, ale pragnienie skierowane wewnątrz, aby pozostać w sferze osobistej emocjonalności i indywidualnego opowiadania.
I jak to oznajmił popularny raper w naszych kręgach o imieniu Piotr Szmidt (szerzej znany jako Ten Typ Mes) w jednym ze swoich kawałków muzycznych: ,,Typ nie przejmuje się krytyką, bo krytycy odejdą. A ja będę czekał na nowych z następną płytą.'' A reżyserzy niech wezmą sobie do serca słowa Mesa: niech produkują filmy, bo nie robią tego dla krytyki, tylko dla siebie i widzów, ale przede wszystkim dla siebie, chyba że jest się kimś, kto stawia na sukces komercyjny, wtedy nie mamy o czym mówić.
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz