Mroczna, ponura, dystopijna przyszłość. Siedem dni pod obserwacją, Alicia Vikander maluje się przed zakrzywionym lustrem, a dekadencja władzy przybiera na sile. To pokręcony portret nienazwanego jutra, gdzie dzietność maleje, związki są pod ścisłą kontrolą, a my znajdujemy się gdzieś na piaszczystym wybrzeżu, z dala od koronkowej cywilizacji. Otoczony matową powłoką, pomieszkując w budowli o niekształtnych bryłach, która stoi pośrodku niczego. W pierwszym ujęciu widzimy, jak Mia (Elizabeth Olsen) nurkuje, co później zostanie zainsynuowane jako strach przed utonięciem. Budzi się w łóżku ze swoim kochankiem Aaryan (Himesh Patel), który ma ciemniejszą karnację od dziewczyny, i oboje postanowili zaangażować się w pokraczny eksperyment socjologiczny pod kontrolą asesora (Virginia), która ma ustalić, czy mogą posiadać potomstwo.
To jakaś anty-utopijna przyszłość umaczana w machlojki niewidocznego rządu, który sam decyduje, czy pary mogą mieć dzieci (och, zabieranie wolności w imię jakieś idei, to zawsze dobry powód dla skorumpowanej władzy). Sęk w tym, że znajdujemy się na jakieś odizolowanej wyspie, gdzie woda tłucze o brzeg, przestrzeń w kamiennym bloku jest pstrokata, jak wnętrza domów z ,,Mechanicznej pomarańczy'' (1971). Taki stół do śniadania jest przepełniony zgniłą, obrzydliwą zielenią, kanapy czarne, jak smoła, a pani doradca od planowanego potomstwa (w tej roli wychudzona Alicia Vikander) krząta się po zamkniętym mieszkaniu, w którym podgląda parę, jak sypia ze sobą, wypytuje się o intymne tematy, i ustala jakieś zasady wynikające z programu społecznego. Mieszkanie zostało urządzone w kubistycznym stylu - doradca sypia w niesymetrycznej kuli zbudowanej, jak z klocków dla pięciolatków. Biorąc pod uwagę minimalną obsadę oraz zamknięty krąg - możemy spodziewać się dziwnych, niepokojących sytuacji.
Początek nie zapowiada, że dojdzie do przełamania narracji, osoba z zewnątrz przygląda się przyszłej rodzinie. Weryfikuje, czy Mia oraz Aaryan są dostatecznie przeszkoleni pod kątem wychowawczym, i w jednej ze scen dosłownie bawi się miską, jakby udawała przyszłe dziecko, które psoci w kuchni. To jawny eksperyment, który ma wyjawić, czy zdadzą test na rodzicielstwo. Vikander zachowuje się, jak radosny maluszek, co niepostrzeżenie narozrabia, ma oddzielny pokój, a Mia wieczorem kąpie dorosłą panią dozorczynię, która śledzi parę na każdym kroku, jakby to była akceptowana zmowa, o zabarwieniu niepokojącego trójkąta, ponieważ Vikander ma pokusy, aby zajrzeć do cudzej sypialni. Brzmi abstrakcyjnie? Brzmi, a co gorsza, z każdą minutą produkcja pogłębia zamieszanie, wraz z szympansem, który daje się pogłaskać w oddzielnej sali (nie pytajcie po co zwierzęca maskotka w rodzinnym dylemacie). Delikatny humor gaśnie, gdy narracja jest złowieszcza - rząd dyktuje warunki, czy ktoś nadaje się na ojca lub matkę, pstrokate barwy dusznego, kamiennego mieszkania tylko usypiają czujność, a piaszczyste widoki za oknem sugerują, że to jakaś post-apokaliptyczna rzeczywistość oblana groteską. Jeśli mam doszukiwać się drugiego dna, to go nie ma, bo historia o teście na rodzicielstwo przekształca się w paranoiczny thriller ze statystycznymi ujęciami.
Scenariusz wyjaśnia niuanse sporadycznie, bo jesteśmy po katastrofie klimatycznej (och, klimat zmienia się nieustannie, więc w czym rzecz?), Mia jest wykwalifikowaną botaniczką, a jej ogród wypełniony jest roślinkami i małymi, żyjącymi owadami. Przyszły ojciec to naukowiec pełną gębą, bo tworzy wirtualne zwierzęta domowe, jakby bardziej urocze, niż prawdziwe. Zwierzęta przytrzymuje w, jakby to nazwać, symulacji? Ponieważ szympans czy futrzasty kotek znajduje się w ciemnej sali, gdzie występuje osamotniona kanapa z pochłaniającą czernią dookoła, jakby ktoś zgasił światło, a lampę ustawiano w jednym punkcie, dla kontrastu. Są dylematy natury moralnej, czy takie eksperymenty służą ludzkości, lecz dla władzy nie ma to znaczenia, ponieważ jest niewidoczna, a doradca przyjeżdża, żeby sobie pofolgować i podglądać, jak inni uprawiają miłość w małżeńskim łożu. Zbierając próbkę moczu czy spermy, czy osobniki są gotowe do zapłodnienia, zdrowe oraz przygotowane do przyszłej roli jako rodzic, więc autor snuje się po kątach biologicznych reakcji, a Virginia skacze między rozproszonym, fikcyjnym dzieciakiem w ramach testu dla przyszłych rodziców, a osądzająca panią z zewnątrz na usługach rządu.
Temat niewątpliwie rozplanowany, i pociągający za sobą pytania, czy jesteśmy gotowi na rodzicielstwo, zanim urodzi się dziecko, ale scenariusz chwilami błądzi w dziwne rejony paranoi, czy urojeń, bo dlaczego ktokolwiek miałby mieć wpływ na naszą dzietność, dlaczego przyszłość zawsze musi być opakowana w bure, szarawe odcienie? Wizualizacyjny styl opowieści waha się między szkaradnym kubizmem, a wypraną z kolorów pleśnią dystopijnej rzeczywistości z najczarniejszych koszmarów. Piasek jest mniej przezroczysty, niż krystalicznie czysta woda, a historia w trzecim akcie skręca w zgubny moralitet. Nie do końca potrafię odczytać ton historii: wprawia w dyskomfort, gdy para zostaje podglądana przez urzędniczkę państwową, a jednocześnie rzuca makabrycznymi żartami, a Vikander w roli niesfornego dziecka wypada równie przekomicznie, jak skrajnie dostojnie, gdy czyni honory, żeby robić za testera w związku. Jakby zawieszony między parodią filozofii antynatalizmu, jak rząd naciska na społeczeństwo, żeby mieć wpływ na populację, a pokracznym trójkątem, bo Virginia na pewnym etapie zacznie igrać z ogniem, jakby nieświadomie pragnęła odebrać męża drugiej kobiecie (czyżby kolejna, nieplanowana zazdrość?).
I tak błąkam się we własnych wyrażeniach, bo jak na kino w okładce Sci-Fi jest topornie zużyte. Autor robi przeprawy po ciasnych pomieszczeniach, uderza cudacznymi eksperymentami, jak wirtualne zwierzęta, lecz scenariusz jest ponuro groteskowy, tonie w mydlanych dialogach, w potwornej satyrze na nasze związki, gdzie rodzicielstwo jest próbą, zanim ujrzymy własne dziecko w ramionach. Trochę to śmieszne, trochę niewyraźne, ale pod względem wizualnym jest paskudny (nie podobają mi się kolory, obleśne rekwizyty, a zimna przyszłość tylko pieczętuje niechęć do marmurowego domu). To filmowy eksperyment, i pod tym kątem chyba najlepiej oceniać.
Niemcy, 2024, 114'
Reż. Fleur Fortune, Sce. John Donnelly, Dave Thomas, Nell Garfath Cox, Zdj. Magnus Nordenhof Jonck, Muz. Emilie Levienaise-Farrouch, prod. Number 9 Films, Project Infinity, Augenschein Filmproduktion, wyst.: Elizabeth Olsen, Alicia Vikander, Himesh Patel, Indira Varma (głos)
0 Komentarz(e):
Prześlij komentarz