poniedziałek, 11 listopada 2024

Gladiator II - Zmanierowana sztuka

 


Pierwsze pytanie, czy jest zasadność, aby powracać po dwudziestu paru latach do kasowej produkcji, żeby dowieźć udawany sequel? Ridley Scott wraca, ale jego kariera stoi pod znakiem zapytania od kilku światowych premier - po komicznym, zawstydzającym ,,Napoleonie'' (2023) ciągnie swój wózek antyhistorycznych adaptacji. Jasne, to facet, który nigdy nie przykłada wagi do prawdy historycznej, ale chociaż raz, jeden jedyny raz, mógłby spróbować czegoś nowoczesnego. Tymczasem pląta się w wybuchowym, operowym melodramacie z rzymską architekturą w komputerowej ekstazie. Nigdy nie byłem fanem ,,Gladiatora'', ponieważ odsłaniał słabości Hollywood - maszynki zakochanej w komiksowych anarchiach, gdzie rzeczywistość zostaje przemielona w produkt rozrywkowy, gdzie fantazja okazuje się ważniejsza od detali historycznych. ,,Gladiator'' z numerkiem dwa idzie tą samą ścieżką, co ponad dwie dekady temu, tyle tylko, że budżet jest większy, ma szerszą obsadę i jeszcze więcej manieryzmów oszalałego Hollywood. 

Jeśli ktoś oczekiwał, że będzie to spuścizna po starożytnych myślicielach, a narracja będzie brzmieć, jak za czasów Platona, to Scott pozostaje w swoim żywiole - serwuje gramatyczny przekręt, a widowisko nakręca despotyczne imperium rzymskie. To galopująca akcja, która zmierza do kraksy narracyjnej, gdzie walka o stołek przypomina telenowelę po twardych substancjach chemicznych. Akcja ma miejsce po wielu latach od tragicznej śmierci Maximusa, walecznego wojownika o szlachetnym sercu, gdy jego pierworodny następca o imieniu Lucjusz (w tej roli, jak zawsze znakomity Paul Mescal) żyje na wygnaniu gdzieś w Afryce Północnej w prowincji Numidia ze swoją żoną - potem nadciąga najeźdźca, by plądrować i mordować, a jego los spotyka to samo, co Russella Crowe w oryginale. Traci żonę i poprzysięga zemstę Marcusowi Acacius (Pedro Pascal), który jest wyszkolonym generałem siejącym terror. Banał? Masz rację - początek zapowiada iście komiksowy styl opowiadania. Motywacje nie mają głębi, i pozostają trybkiem, aby powrócić do babilońskiego Rzymu rządzonego przez prawicowych, skorumpowanych przywódców na miarę nieobliczalnego Xi Jinping.

Gdy odwiedzamy na nowo dekadencki, oślizgły Rzym obserwujemy, jak miasto dopadła zgnilizna moralna - wnętrze pałaców pokryte są skradzionym złotem, a kolonialne podboje odbijają się echem w tym bezdusznym świecie. W senacie dochodzi do gniewnych przemów, a dawne imperium osuwa się w zaślepiające szaleństwo - ciężko dopatrzeć się pozytywnych postaci, większość aktorów gra nieznośnych, hedonistycznych, buńczucznych władców czy spiskowców - nie pozostawiając żadnej nadziei na poprawę. Cała jego gęstość jest ustawiona od pierwszych scen, gdzie krew rozlewa się, pojedynki na przyspieszonym kursie zmierzają do załamania Rzymu, jak Koloseum podda się powodzi.

 Nasz bohater przyjeżdża do zdeprawowanego, sadystycznego Rzymu w kajdanach, by udowodnić, że jest takim samym niewolnikiem złych emocji, co władcy upadającego miasta. Na wczesnym etapie syn Maximusa zawiera sojusz z handlarzem niewolników o twarzy Denzela Washington, który dawniej sam był spętany kajdanami, a teraz szuka okazji, aby potajemnie przejąć władzę. Jego cudaczne, szekspirowskie miny z teatru połączone z groteską są co najmniej niedorzeczne, jak występ Joaquina Phoenix w kostiumie przerysowanego Napoleona, choć to znakomity aktor, który, pomimo dawki niezamierzonego (a może świadomego) komizmu, daje mroczny występ. 


Podobnie, jak w części pierwszej - esencją jest walka na arenie gladiatorów, choć są makabryczne, to w dużej mierze, mają nie wiele wspólnego z rzeczywistością, dlaczego Lucjusz musi pojedynkować się z rekinami w wodnej atrakcji czy z jeźdźcami na nosorożcach? Jaki to ma związek z Rzymem? Czy jest racjonalne uzasadnienie istot, które nie pasują do dawnych Włoch, miasta położonego nad rzeką Tyber? Dlaczego fikcja jest przesadnie fikuśna? Dodatkowo, ilość popisowych nawiązań, fanserwisu czy kultowych cytatów z kasowego przeboju mającego premierę w 2000 r., jest zatrważająca i przerażająca jednocześnie. Czy to jeszcze sequel, czy poprawiony remake? Nieustannie wkłada w usta, jakim to kozakiem był Maximus, szalony cesarz z ,,Gladiatora'' pomnaża swoją liczbę, i teraz dwóch megalomanów siedzi na tronie i spija sukcesy podbijając dumnie nieswoje ziemie. Mechaniczny montaż utrudnia uwolnienie emocji na siodełku w sali kinowej - starcia stają się przesadnie powtarzalne, napisane w jednym, zrobotyzowanym ruchu, które nie potrafią oddać ani dramaturgii, ani namacalnej wagi oręża. 

Wygląda, jak kolejny tasiemiec robiony za dużą kasę dla czyjejś wygody, niż pełnoprawny produkt filmowy. Denerwujące efekty specjalne rujnują przyjemność z seansu, a w senacie rządzą małpy (dosłownie pojawia się małpa kapucynka w królewskim zarządzie, czy to ,,Planeta małp'' czy przypowieść o dzielnych wojownikach, bo sam już nie wiem). To jakiś odklejony cyrk Monty Pythona, gdzie nabijam się z narracyjnej klauzuli, która dosłownie chce przypomnieć, jak rozrywka stała się ujednolicona, a nie zaawansowana. Bezduszne przemowy korespondują z iście przerysowanymi tyranami, co są wynajęci z kiepskich sag skandynawskich. Marzenie, aby Rzym powrócił do świeckich tradycji z czasów Marka Aureliusza legnie w gruzach szybciej, niż kolejny nieudany sequel, bo nastała chora moda na zbędne kontynuacje. Powiela wszelkie zagadnienia z poprzedniej odsłony, jak mesjanizm głównego bohatera, jego motywacja to mroczna zemsta, a królewskie pionki czekają, żeby zdmuchnąć je z planszy. 

Ridley Scott ewidentnie zdziałał, i nie ma pojęcia, na czym polega sztuka pisania o historycznych przełomach. Choć mój wpis może wydawać się brutalny, to samo widowisko jest brutalne, a pokaźna suma, która została wpompowana w dzieło odznacza się kunsztowną, malowniczą choreografią (bodaj z podkręconym filtrem), bogactwem kostiumów, ale także swoistą megalomanią twórczą, żeby podkręcać sztuczny aplauz głośnymi bitwami oraz nierealistycznymi uderzeniami o klingę. Najlepsza wojenna szachownica z legionistami pojawia się na wstępie, w samym sercu Afryki, później odcina kupony, jakby autorom nie chciało się robić bombastycznej superprodukcji z przemyślanymi zwrotami w fabule. 

Niektóre postacie są nad wyraz łatwowierne, skoro wyraźnie czy ostentacyjnie wypowiadają się o swoich demonicznych zamiarach, gdyż planują zamach stanu. Stoicki Russell Crowe z pierwszej odsłony przekazuje ,,pałeczkę'' bardziej oszalałemu z nerwów, zmieszanemu emocjonalnie wdowcowi, zakutego w kajdany niewolnika, który reprezentuje nowe otwarcie pro-fighterów na arenie, gdzie widownia domaga się krwawych igrzysk. Mam wrażenie, że Scott podąża drogą tik-toka i chce zaoferować większy bałagan na ekranie, niż spójną, klarowną historię bez nerwowego uśmiechu. Dowolna adaptacja o Spartakusie mówi więcej o tamtych czasach, niż ,,Gladiator 2'', który jest bezpiecznym sequelem bez wagi edukacyjnej. Mniej charyzmatyczny przywódca na linii wroga tylko pogłębia jego problem rywalizowania z oryginałem. 

USA, Wielka Brytania, 2024, 148'

Reż. Ridley Scott, Sce. David Scarpa, Peter Craig, Zdj. John Mathieson, Muz. Harry Gregson-Williams, prod. Paramount Pictures, Scott Free Productions, Red Wagon Films, wyst.: Paul Mescal, Pedro Pascal, Denzel Washington, Derek Jacobi, Rory McCann



0 Komentarz(e):

Prześlij komentarz